Ten film to zwykły walec, który próbuje zrównać z ziemią wszystko, co jest choćby tylko zabarwione chrześcijaństwem.
Główna bohaterka to neurotyczna amatorka śpiewu, wiecznie wrzeszcząca (nawet nad główką maleńkiego dziecka, które trzyma w ramionach), wykłócająca się o wszystko z wszystkimi, bez szacunku do innych. W bardzo zażyłych, można powiedzieć stosunkach z pastorem-alkoholikiem, przy którym biega w samych majtkach, sika przy otwartych drzwiach toalety i można tak wyliczać długo jeszcze bo film jest pełen żenujących sytuacji. Zrobiła ze świątyni scenę teatralną, salę koncertową, remizę strażacką, ku uciesze miejscowej gawiedzi oraz zakątek fizycznych rozkoszy ku uciesze swojej i swojego kochanka. Bez hamulców, skrępowania i poszanowania świętości, choćby dla niej niezrozumiałych, czy bez znaczenia.
Odradzam wszystkim, którzy mają choć odrobinę wyczucia i wrażliwości. Nie warto tracić czasu na to postępowe, prostackie dziwadło, po którym zostaje tylko niesmak i poczucie bezpowrotnie straconego czasu.
Filmu nie widziałem (i raczej nie mam zamiaru), nie oceniam. Przyznam jednak, że pierwszy raz widzę, by ktoś użył słowa "postępowe" jako określenia pejoratywnego ;)