Nie ukrywam, że po seansie zatęskniłem za dawnym kinem Giuseppe Tornatore, tym naznaczonym nostalgią i specyficzą magią do której przyzwyczaiły mnie jego wcześniejsze dzieła (pominąć tu można co najwyżej „Czystą formalność”).
Być może jednak w tym szaleństwie jest metoda, a Tornatore chciał oderwać się od etykietki, którą widzowie (w tym pewnie i ja) mu przypięli. Może dlatego swój dramat nacechował przesadnym wręcz naturalizmem (wyrywkowe, choć mocne sceny przemocy wobec kobiet), a przy tym zadbał, by film był dla widza odpychający.
Dla jednych będzie to zapewne świadectwo wielkości w wykreowaniu zimnego, autentycznego, smutnego dramatu, dla innych przesadny filmowy ekshibicjonizm.
Ja pozostałem w każdym bądź razie zimny. Widać też cierpię na jakieś odchylenie…
Moja ocena - 5/10