Wydaje mi się, że Reżyser już przekombinowała z formą. Zabiegi które miały dać wartość dodaną filmowi, wręcz utrudniają odbiór (podobnie jak w "Only God Forgives" choć tam potencjał był o wiele większy). W ogóle Ramsay kręciła trochę na alibi - zajęła się różnymi zabiegami audiowizualnymi, olewając trochę płynność/liryczność historii, która pomogła by widzowi się utożsamić z bohaterem, zaangażować emocjonalnie, resztę pozostawiając Phoenixowi. Phoenix jak to Phoenix - wirtuoz, gość dla którego tworzy się filmy i role. Choć nie ukrywam jego maniera chodu orangutana wydawała mi się trochę mało wiarygodna, ale to detal. Ogólnie film to trochę przerost formy nad treścią. Tym bardziej, że to wszystko już gdzieś było - Ghost Dog, Drive, Taksówkarz, Człowiek w Ogniu.
Zgadzam sie, znakomity, nietypowy, nieprzewidywalny film, no i wspanialy Phoenix !
zgadzam się, film ratuje jedynie muzyka (specyficzna, ale pasuje do całości). poza tym kompletnie przegięty, dziwaczny i o niczym... szkoda, bo lubię Phoenixa.
http://skazaninapopcorn.blogspot.com/2018/04/brutalny-przerost-formy-nad-trescia .html
Wydaje mi się, że chodziło tutaj o wykreowanie bohatera niż przekazanie jakiejś treści... A kreacja według mnie, ukazanie jego psychiki - przynajmniej w moim przypadku - cholernie się reżyserce i aktorowi udało. Forma okej, może trochę za dużo wrzuconych, trochę agresywnych "przebłysków". Nie oceniajcie tego filmu z perspektywy "treści", bo tutaj liczy się właśnie forma i BOHATER.
Wreszcie opinia, która tłumaczy zamysł reżyserki.
Ludzie nie są w stanie przeboleć faktu, że fabuła może być w filmie na drugim planie, ale ten obraz (jak z resztą wiele innych) nie został stworzony dla fabuły, podobnie jak nie każda książka jest dla niej napisana. Brak dbałości o szczegóły w płynności tej historii jest zabiegiem celowym. Przecież to tempo, atmosfera i oczywiście centralna, świetnie zagrana postać to prawdziwy reżyserski majstersztyk.
Co do przebłysków też się zgadzam, są chyba faktycznie jedynym mankamentem i mogłyby zostać zrealizowane inaczej, ale na tle całości to raczej szczegół.
Wiesz co najbardziej utrudnia docenienie tego, o czym piszesz? To, że ten film jest wprost przeraźliwie nudny. Sorry, jakkolwiek wspaniała nie byłaby kreacja Joaquina nie mogę dobrze ocenić filmu, który dosłownie mnie uśpił.
To samo uważam. Film wiele by zyskał, gdyby n ie było udziwnień, odczytywanych przeze mnie, jako robione "na siłę".
Oczywiście, że to nie jest film stworzony dla fabuły, ale wysiłek wkładany w zrozumienie przeskoków czasowych - tak właśnie podanych- odbiera czy raczej pomniejsza emocjonalny odbiór psychologicznego portretu bohatera. A tu o to chodzi - wg mnie.
A dla mnie tych "przebłysków" było zdecydowanie za mało. Irytowały mnie, wybijały z fabuły... Ale dzięki nim mogłam dowiedzieć się czegoś więcej o Joe, dlaczego jest taki, co go determinuje, skąd ta jego delikatność wobec matki... Moim zdaniem zabieg reżyserki jak najbardziej na miejscu.
I ta muzyka...
Tak właśnie - były potrzebne ( dla mnie nie za mało) i tylko dzięki nim rozumiemy bohatera, jesteśmy z nim...
Inaczej byłby zwykłym zabójcą!
No i słusznie stwierdził daredevill - liczy się forma i BOHATER.
Nakręcony to on był ładnie, ale niestety nie przemawia do mnie. Liczyłem na coś innego.
Koncepcja samotnego wojownika mierzącego się ze wszechogarniającymi siłami zła, zmagającego się z traumami przeszłości, itd. jest całkiem miła, ale fakt, przekombinowana. Pewnie tak miało być, że reżyser w tym samym stopniu pogrywa niedopowiedzeniami co widoczną na ekranie akcją, ale też trochę za dużo takiego dyskomfortu. Pomysłowe, ale niewyważone.