Zaraz po obejrzeniu pierwszej części Nimfomanki, naszła mnie refleksja nie nad samym filmem, a raczej nad społeczeństwem. Czy podobnie jak ja byliście zaskoczeni, że pozostali widzowie w kinie śmieją się w zupełnie zaskakujących momentach? A to podczas seksu; a to podczas psychodramy z dziećmi w mieszkaniu Joe; a to podczas oglądania męskich członków. Zastanawiam się co ten śmiech wyrażał lub maskował. A może cytując Gogola: ,,Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie"
Śmiech służy rozładowaniu emocji. Ludzie po prostu sobie nie radzą z taką ilością emocji tak naturalistycznie pokazanych, więc się śmieją. Nie jest to wbrew pozorom objaw prostactwa.
Nie, absolutnie nie prostactwa. Właściwie to przede wszystkim chciałem zwrócić uwagę, że ten film jest ciekawym studium nad społeczeństwem, nie które ukazuje, lecz, które go ogląda.
Przecież ten film naprawdę był momentami śmieszny! Scena z Umą Thurman była groteskowa i absurdalna, trudno się nie uśmiać. Jeśli chodzi o sceny seksu - tutaj poziom absurdu też był dość wysoki, np. w momentach gdy Seligman porównywał seks do wędkowania, a Joe do muzyki.
Ten film nie był i w zamierzeniu nie miał być w stu procentach poważny.
Co do śmiechu na niektórych widzów na sam widok siusaka - zgadzam się, przedszkole.
Nie moja wina, że von Trier zrobił po części bardzo zabawny film. Miałem zacząć płakać w scenach, które były zwyczajnie zabawne? Nic mnie nie zdziwiło, bo sam kilka razy uśmiechnąłem się, czy nawet zaśmiałem.
popieram( denerwowawały mnie śmiechy na seansie, a dziwnie bo głównie to kobiety się śmiały???) przecież to jest choroba tak samo jak narkomania czy alkoholizm z której się leczy podobnie jak innych nałogów poprzez psychoterapie....
Główna bohaterka nie jest chora, i to jest podstawa filmu. Zresztą w drugiej części jest to dobitnie ukazane.
Coś co działa destrukcyjnie nasz organizm i ostatecznie wręcz go niszczy to chyba jednak choroba
Abstrakcja! Życia nie można postrzegać jako choroby. Przynajmniej ja go tak nie postrzegam, gdyż życie byłoby wtedy szalenie uciążliwe.
Też to zauważyłam i ogromnie mnie to irytowało. Kobieta obok mnie rżała jak koń przez niemalże cały film, a scena z dziećmi i rozhisteryzowaną matką wywoływała u niektórych spazmy. Czyżby reakcja obronna? Odniosłam wrażenie, że niektórzy w ogóle pierwszy raz na oczy seks widzieli. Jasne, były zabawne momenty, ale ludzie.. Do cholery, bez przesady. Chociaż na drugiej części było już nieco lepiej.
Śmiech to zdrowie - jeśli w kinie wam to nie odpowiada, to lepiej zostać w domu albo iść na "Titanica". Pierwsza część "Nimfomanki" to przecież komedia pełną gębą (z wyjątkiem wiadomo którego epizodu), drugiej co prawda jeszcze nie widziałem. Jak ktoś szuka tam wielkiej głębi i prawdy, to pomylił adres. Fragment z Umą Thurman to akurat jedna z bardziej przerysowanych i śmiesznych scen, więc o co chodzi? Od dawna czekałem, aż Trier znowu wykorzysta swoje znakomite przecież poczucie humoru (kto widział "Królestwo", ten wie!) po dołującym "Antychryście" i smutnej, nomen omen, "Melancholii". Nie zawiodłem się!