Inteligentne kino, po trosze smutne, refleksyjne po trosze zabawne. Kapitalne ujęcia (najwyższa
półka!) i dobór muzyki (Rammstein o dziwo perfekcyjnie tu pasuje, nie wydaje się wciśnięty tylko dla
efektu zaskoczenia czy wstrząśnięcia widzem), błyskotliwe dialogi. Scen seksu jest zadziwiająco
mało (czytaj: jest ich odpowiednia liczba) jak na film o nimfomance, i wcale nie są tak wulgarne,
jakby się można było spodziewać. Trier całe szczęście nie stara się szokować i wzbudzać
kontrowersje na siłę.
Czekam na część II - mam nadzieję, że dorówna pierwszej.
No ja raczej nie pójdę na drugą. Pierwszy raz von Tier mnie rozczarował. Ale cóż to kiedyś musi nastąpić. Życzyłbym sobie by druga jednak była lepsza, obudziła jakieś emocje a nie pozostawać jak ta k... - czyli tytułowa bohaterka , na wszystko obojętnym
Trier nie Tier. Dlaczego cię rozczarował? Mamy tu wszystkie charakterystyczne cechy jego reżyserii. Wszystkie najlepsze. Wysmakowane dialogi, dobrze pokierowani aktorzy, perfekcyjnie dobrana muzyka, doskonałe zdjęcia czy klimatyczny podział na rozdziały. Gdzie ten brak emocji? Sama relacja Seligmana i Joe daje ich mnóstwo. Mnie rozmowa tej dwójki wcale nie nużyła, raczej hipnotyzowała. Multum emocji zawiera w sobie też jeden, genialny w swej prostocie cytat, który jak dla mnie jest najważniejszą poruszoną kwestią w części pierwszej: "Sekretnym składnikiem seksu jest miłość". Bohaterka odkrywa ten składnik, wcale nie jest tak, że cały czas pozostaje jak to określiłeś "obojętna".
No nie wiem czy tak do końca odkrywa ten składnik, skoro na koniec szlocha: "Nic nie czuję!" - co akurat moim zdaniem było sporym plusem, bo gdyby faktycznie odkryła, że miłość ulepsza seks, film stałby się przeraźliwie i odrażająco ckliwy, a chyba nie o to chodziło.
Mnie nie powalił, ale nie oceniam negatywnie :)
Nic nie czuje z racji swojego "przebiegu" :) W sensie, że nie czuje przyjemności fizycznej (w części drugiej będzie więc zapewne szukała ostrzejszych doznań), ale emocjonalną radość z seksu moim zdaniem czerpie większą niż innymi facetami i to jest pokazane.
Chodziło mi o to, że nie czuje większej przyjemności w łóżku, jaką podobno miała jej dać miłość. Sądzę, że poczuła się zawiedziona do tego stopnia, że straciła również i tą emocjonalną radość. W końcu jako nimfomanka, nie będzie się cieszyła w żaden sposób z seksu, który nie daje jej przyjemności fizycznej.
W dodatku stwierdza, że nie czuje zupełnie nic, a z innymi kochankami czuła, wydaje mi się więc, że nie dla niej słodki, romantyczny seks, pełen miłości. Potrzebuje czegoś innego, nieznanego, trochę niebezpiecznego (jak ten lampart). Okazuje się, że nie tylko magiczny składnik nie działa, ale wręcz odbiera jej tą przyjemność.
(A może on po prostu był wyjątkowo fatalny w łóżku? ;))
Owszem, na pewno coś czuła. Ale koniec końców na pewno stanie się obojętna na uczucia, jeśli nie przynoszą one dobrego seksu.
"A może on po prostu był wyjątkowo fatalny w łóżku? ;))" - na pewno był kiepski, przecież lepsze doznania miała już z tym grubasem, który doskonale wiedział, czego ona pragnie. Ona chciałaby pewnie faceta, który byłby połączeniem przedstawionych trzech "głosów" składających się na utwór. Jednak wciąż jednym z tych głosów, jedną z tych melodii, jednym ze składników jest miłość i nie dostrzegam zupełnej negacji jej znaczenia.
W każdym razie bardzo jestem ciekaw jak to się rozwinie. Jerome jeszcze się w drugiej części pojawia..
No może nie cały czas pozostaje obojętna ale cały czas zostaje sobą i jej wartości mieszczą się głównie jednak w "cipce" mówiąc językiem tego filmu. Wiesz może nie mam nastroju do zwiedzania horyzontów świata wychodząc akurat z tego miejsca. Idąc tym tropem to miłość jest jednym z elementów seksu. Zapewne tak jest , choć ja raczej widzę to wszystko w innej trochę perspektywie. To seks jest częścią miłości i raczej jestem bardziej otwarty na przekazy, które idą tą drogą. Oczywiście i na pewno i ta perspektywa może być twórcza ale po obejrzeniu już sporej dawki filmów, które wychodzą z tego punktu jestem zmęczony już na samym początku. Oglądając ten film przypomniała mi się Ma Mer (Chrstophe'a Honore) tam też był chyba podobny problem jednak będący egzemplifikacją czegoś ogólniejszego. Tu, to mieszanie filozofii ze zwykłym k-twem nie przemawia do mnie. Przykro mi!
Zgadzam się w zupełności. Von Trier kręci filmy w swoim stylu, czyli są zupełnie inne pod względem realizacji. Zdjęcia jak zwykle rewelacyjne, tak samo obsada. Jestem po raz kolejny miło zaskoczony. Tysiąc dopracowanych detali, które składają się na całość. Widownia przyzwyczajona do schematów może się poczuć trochę wyobcowana. Jak dla mnie to była uczta. Czekam na 2 część :)