Ciągle nie mogę się nadziwić, że filmy Triera nadal wywołują tak duże kontrowersje i oburzenie.
Znam dużo gorsze zjawisko niż przedstawiona w tym filmie nimfomania - główna bohaterka po prostu uprawiała seks, nie angażuje się emocjonalnie i nie oczekuje tego od partnerów, nie dba o to. Można ubolewać nad jej pustką emocjonalną, ale jak sama zaznaczyła seks jest czymś dużo bezpieczniejszym od miłości. Niestety zdarzają się na tym świecie osoby dużo groźniejsze, które zamiast niezaspokojonej pożądliwości mają niezaspokajalną potrzebę miłości (nazwijmy je Anonimowymi Miłościoholikiami - AM). Brzmi niewinniej, wręcz szlachetniej, można sobie wyobrazić, że mają po prostu wielkie serce, film na ten temat nie miałby kontrowersyjnych scen, ale proszę uwierzyć film na ten temat byłby koszmarnie ciężki psychicznie, bardziej “chory”. Nie mam wiedzy psychologicznej, ale są to osoby przeważnie niekochane lub w jakiś sposób odrzucone w dzieciństwie, których potrzeb emocjonalnych nie da się zaspokoić. Potrzebują tak ogromnej ilości miłości, takiego transcendentnego wręcz zespolenia z drugą osobą, którego nie da się spełniać długoterminowo w realnym świecie. Osoby takie żyjąc z drugą osobą zawsze po jakimś czasie, czują, że są kochane niewystarczająco, partner, przecież też kochający stara się coraz bardziej, bo przecież wielka miłość jest piękna, stara się ją uratować, ale jak w alkoholiźmie - im więcej się pije tym chce się jeszcze bardziej. Potem gdy partner albo zrozumie, że kochając dalej nie może pomóc, że relacja jest skażona i odchodzi, albo sam się zaraża tym pragnieniem miłości, bo już tak się zaangażował, a widzi, że ta druga osoba już nie kocha tak jak kiedyś, bo już nie jest dla niej wystarczający - więc cierpi zarażony tą nową niezaspokajalną potrzebą, stacza się i zostaje porzucony. AM może to sobie wytłumaczyć po prostu tym, że to nie była prawdziwa miłość i bez poczucia winy próbować z tym samym skutkiem z kolejną osobą, albo za którymś razem zrozumieć swój problem - dla AM nadchodzi wówczas okres abstynencji, wyrzutów sumienia, być może nawet terapii, ale jak już raz się tego zaznało każda inna relacja będzie mdła, blada, wyprana z tego czegoś co jest w jej życiu najcudowniejsze. Więc cykl się powtarza, przy czym by wyprzeć poczucie winy, reguły gry tym razem ulegają zmianie - osoba chora zachowuje się jak zrównoważona emocjonalnie osoba, ale podświadomie wyszukuje osoby, które tak samo jak ona mają niezaspokajalny głód miłości (wcześniejsze związki mogły być z normalnymi partnerami), następuje psychologiczna projekcja i zaczyna się ta sama gra tylko w odwróconej roli - AM będąc świadoma swoich wyniszczających potrzeb sama ogranicza ekspresję swoich potrzeb, po prostu daje się kochać, czyli w swoim odczuciu nie robi nic złego, może nawet sobie racjonalizować, że zachowuje się terapeutycznie, że chce pomóc drugiej osobie wyjść ze swojej choroby, może otwarcie mówić, że chce tylko przyjaźni, bronić się przed przekraczaniem przez tą drugą osobę granic, ale tak na prawdę w tan sposób zaspokaja swoje potrzeby, zabezpiecza się - bo w gorszych dla siebie psychicznie chwilach może szybko przekroczyć granicę, szybko nasycić się tą niezaspokojoną miłością tej drugiej osoby i po nasyceniu szybko powrócić do racjonalnej pozy, może tak jak u Triera zbudować sobie całą zorganizowaną siatkę takich adoratorów, zainfekować ich niezaspokojoną miłością i jeden po drugim kosztować ich po troszku - taki układ jest dużo bardziej trwały, bo choć nie daje tyle satysfakcji co pełny związek jeden-na-jeden to nie doprowadza do szybkiego wyniszczenia jego członków.
Myślę, że sztandarową postacią cierpiącą na takie zaburzenie była Marilyn Monroe. Jej mąż przez 20 lat po jej śmierci 3 razy w tygodniu posyłał na jej grób róże.
Szkoda, że Trier nie poszedł w tym filmie w tym kierunku (przynajmniej z tego co widziałem w części I), przez co Nimfomanka poza właściwie tylko jedną tragikomiczną sceną z mężem porzucającym żonę z trójką dzieci wydał mi się wręcz filmem lekkim, frywolnym i dowcipnym.
Tak, super, pięknie wspaniale. Bardzo ciekawe przemyślenia, ale co to ma do rzeczy?
Zawarłem to w ostatnim zdaniu mojej wypowiedzi - "Szkoda, że Trier nie poszedł w tym filmie w tym kierunku" - wg mnie film na ten sam temat ale z wyżej przeze mnie opisanym mechanizmem psychologicznym byłby dużo ciekawszy i żałuję, że chyba celowo by się z widzem trochę podroczyć Trier spłycił psychologię tytułowego zjawiska. Po drugie filmy mają skłaniać do przemyśleń, a forum do dzielenia się nimi, prawda? Szerokość skojarzeń jest cechą inteligencji - napisałem czego mi w filmie zabrakło i co by wzbogaciło ten film. Jeśli nadal nie wiesz co to ma do rzeczy - trudno, będziemy musieli z tym jakoś żyć.