Podczas seansu można zaobserwować cięcia, w których zapewne "coś" było i będzie pokazywane na festiwalu w Berlinie. Wygląda to trochę jak ingerencja cenzury. Przez to często film się nie klei, słychać inny szum tła pomiędzy ujęciami lub bohaterowie przyjmują odmienne pozy. Pozostaje tylko pytanie, czy wycięto "zbędne dłużyzny", czy pozbawiono nas jeszcze ostrzejszych scen. Dość zabawnie wyglądają też napisy końcowe, w których umieszczono coś na wzór serialu "po reklamach" albo "w następnym odcinku". Druga część "Nimfomanki" zapowiada się ciekawiej, ale może to być też celowy zabieg twórców "zwiastuna", by przyciągnąć do kin widzów "jedynki". Zapewne wielu z nich nie zdecyduje się na zakup kolejnego biletu, a skuszenie nowych osób, bez znajomości poprzedniej części, wydaje się mało realne. Odstęp pomiędzy premierami jest zbyt mały, by móc obejrzeć film np. z pirackiego źródła, jak ma to miejsce w przypadku innych produkcji.
Ja się raczej zdecyduję obejrzeć dwie części jedna po drugiej, więc poczekam z jedynką aż wyjdzie dwójka. Myślisz, że to dobry pomysł?
sądzę, że dobry, bo powinna być jeszcze w repertuarze
a pierwsza część kończy się 'czystym cięciem', urywa historię i nie każdemu może się podobać 3 tygodnie czekania :)