Wypożyczyłam sobie go niedawno na DVD z miejskiej biblioteki, ale gdyby przyszło mi za niego zapłacić, nie byłabym rozczarowana!
Podchodziłam do tego przedsięwzięcia z obawami wysuwanymi przez krytyków, którzy nie ocenili Deppa najepiej w roli reżysera; chociaż nie dowiedziałam się jeszcze, CO według nich w tym filmie wyglądało źle lub beznadziejnie.
To oczywiste, że Raphael postąpił "idiotycznie", bo żadne pieniądze nie są w stanie zapełnić pustki po utracie bliskiej osoby. Wydaje mi się, że postanowił się zabić, ponieważ nie sprawdził się w roli ojca (przebywając częściej w więzieniu niż z rodziną). Wyrzuty sumienia nie pozwoliły egzystować nieudacznikowi - być może to właśnie czuł.
Wątki z ryuałami indiańskimi nie są do końca bezsensowne - nie chodzi tu tylko o podkreślenie etnicznego pochodzenia Deppa (jego dziadek wywodził się z plemienia Czirokezów), ale pokazanie zwyczajów pozostających w danej grupie społecznej i odróżniających jedną nację od drugiej. Jest to kolejny film z Johnnym Deppem, po "Truposzu" Jima Jarmusha (tam też wystąpił gościnnie Iggy Pop - zresztą w damskim wdzianku=]), operujący silnymi kontrastami: z jednej strony prosty lud biednych, wręcz dzikich ludzi, z drugiej - "wspaniała" cywilizacja, która uzurpuje sobie prawo do panowania nad ubogimi, o "kolorowej" skórze (kontrasty te u Jarmusha podkreśla zestawienie jedynie czerni i bieli, o różnym stopniu nasycenia). Obydwa filmy przypominają pod tym względem powieść Josepha Conrada "Jądro ciemności".
Raphael, podobnie jak "Truposz" William Blake, odbywa nie tylko dosłowną, ale też duchową wędrówkę; jego twarz zdradza, że cały czas mocuje się z własnymi myślami. Dlatego uważam, że "brak dynamicznej akcji" i ograniczenie dialogów wpływają na obraz korzystnie. Porównanie tego filmu z "Edwardem Nożycorękim" czy "Co gryzie Gilberta Grape,a?" - po to, by wykazać, że w tych filmach dzieje się więcej i sam Depp jest bardziej aktywny - wydaje mi się niedorzeczne. Może tak samo jak scena z odgryzieniem ucha.