Nie spodziewałem się wielkich fajerwerków po "Ostatnim domu na lewo", choć naczytałem się o nim dużo dobrych słów. Nie chcę być nudny, ale stylistycznie w kręceniu film przypominał mi starą "Teksańską masakrę...", tyle że "The Last House On The Left" poraża dużą prawdopodobnością. W sumie Tobe Hooper nakręcił dobry debiut, a potem było różnie. Wes Craven po pierwszym filmie sprawował się coraz lepiej, a ostatnio mamy spadek formy(nie licząc dobrego thrillera "Red-Eye"). Aktorstwo jest tutaj w miarę niezłe, bo przynajmniej nie sztuczne. Muzyka czasem kiepsko dopasowana. Sam klimat jest niepokojący, taki psychodeliczny. Zdjęcia dodają uroku, ponieważ ujęcia są bardzo dobre(filmy z lat 70. mają w standardzie świetne ujęcia). Kilka scen jest trochę nie przyjemny, a obrazy ukazane nie są przerażająco brutalne, ale właśnie inaczej - mogą się okazać brutalne w odbiorze, czyli niedosłownie. Ogólnie kłaniam się mistrzowi amerykańskiego horroru i gratuluję debiutu. Jezeli lubicie Cravena, nie przepuśćcie tego filmu.