PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=3598}

Oto jest głowa zdrajcy

A Man for All Seasons
7,7 5 263
oceny
7,7 10 1 5263
8,0 10
ocen krytyków
Oto jest głowa zdrajcy
powrót do forum filmu Oto jest głowa zdrajcy

Wiele filmów w życiu widziałem - ten jest być może największy.
Nazywanie go tylko filmem już jest krzywdą.
To w pewnym sensie nie tyle film co akt łaski. Dla człowieka. Jego ułomności.
To głos Boga w ustach człowieka. Głos, który winien być wysłuchany i winien być pamiętany.
I chyba jest, skoro osoba Tomasza Morusa do dziś porusza i to nie serca, lecz sumienia. Bo Morus nie liczył na wzruszenie, on domagał się zrozumienia.
Dlatego Morus to "man for all seasons", człowiek każdej epoki, nieprzemijalny, bo moralność jest nieprzemijalna, niepodważalna, bezdyskusyjna.

FRED ZINNEMANN, ROBERT BOLT i PAUL SCOFIELD ożywili ideę.
Ideę człowieka dobrego, niezepsutego, mądrego... zdrajcy... w swoich czasach.
Swą pokorą dla Boga, szacunkiem dla człowieka każdej epoki, przysłużyli się nie tylko sztuce (wspólnie stworzyli niewątpliwie jeden z najlepszych obrazów w historii kina), ale także oddali cześć Bogu, człowiekowieczeństwu, historii, rozumowi i prawu.

Czymże jest człowiek bez człowieczeństwa?

Ten film zadaje to pytanie i do końca nie daje mi spokoju.

ocenił(a) film na 9
AutorAutor

Zgadzam się e całej rozciągłości.

Mniej najbardziej przejęło ostatnie zdanie wypowiadane w filmie przez narratora:
"Richard Rich został kanclerzem Anglii i zmarł w swoim łóżku". Podsumowanie świata, w którym żyjemy...

Prawdziwe dzieło sztuki filmowej.

ocenił(a) film na 10
Agenor

Tak, na początku to może szokuje ale po głębszym zastanowieniu się jest w tym jakaś logika... Richard Rich to jest jak kat (a to jak samego kata potraktował Tomas dużo mówi)... Prawdziwa odpowiedzialność jest tym większa im wyższe stanowisko sprawuje dana osoba. Inaczej mówiąc: to że szuja i karierowicz złożył fałszywe zeznanie przeciw Tomasowi - to oczywiście zło, jednak to że 'wyżej postawieni' dali temu wiarę (mimo celnej i mającej otrzeźwić sędziów uwagi Tomasa: "milczę tak długo, a przed tym człowiekiem miałbym odsłonić duszę?") - to zło do potęgi n'tej.

ocenił(a) film na 10
kyle_reese

ps. Trochę analogicznie (ale z pewnymi istotnymi różnicami), było w przypadku Krzysztofa Piesiewicza (znów jest ten mechanizm: prokurator zawierzył TYLKO osobą o bardzo złej opinii - i tu jest największy błąd, co sąd mocno wytknął prokuraturze):

vide: artykuł w Gazecie Wyborczej:
Prokurator i wszyscy szantażyści Piesiewicza. Jak były senator został ofiarą
Mariusz Jałoszewski
15.01.2015 00:07

(Tu cały tekst:
Sąd o Krzysztofie Piesiewiczu: "Niedopuszczalne było oskarżenie osoby o nieposzlakowanej opinii, która całym swoim życiem dawała świadectwo wysokich kwalifikacji moralnych, wyłącznie w oparciu o obciążające zeznania przestępcy i szantażysty". We wtorek zaczął się ponowny proces Piesiewicza.
Współautor scenariuszy do filmów Kieślowskiego i oskarżyciel posiłkowy zabójców ks. Popiełuszki jest sądzony za sprawę z białym proszkiem sprzed siedmiu lat. W 2013 r. sąd uniewinnił go ze wszystkich siedmiu prokuratorskich zarzutów. W 2014 r. warszawski sąd odwoławczy podtrzymał uniewinnienie z czterech zarzutów, ale wobec trzech zarzutów nakazał ponowny proces.

Sprawa, w jaką wplątano zasłużonego w PRL-u obrońcę działaczy "Solidarności", nigdy nie została dokładnie opisana - bo pierwszy proces Piesiewicza odbywał się za zamkniętymi drzwiami. On sam rozżalony w rozmowie z "Wyborczą" w 2011 r. mówił: "Media nigdy nie opiszą tego, co przeżywałem, tego, co było".

Dlaczego wracamy do sprawy? Po to, by pokazać, że były senator jest ofiarą. By pokazać, jak szantażyści zniszczyli mu życie i polityczną karierę. Żeby pokazać, jak potraktowała go prokuratura, która mogła zatrzymać niszczenie Piesiewicza, ale wykorzystała materiał z przestępstwa i zrobiła z niego oskarżonego.

Historię rekonstruujemy na podstawie dokumentów sprawy, do których udało nam się dotrzeć. Piesiewicz nie chce rozmawiać.

Asia z Mazur zastawia sidła

Czerwiec 2008 r. Piesiewicz wyjeżdża samochodem z okolic hotelu Marriott w centrum Warszawy. Macha do niego uśmiechnięta, dwudziestokilkuletnia, szczupła blondynka, tak jakby chciała, by ją podwiózł. Kobieta podeszła do samochodu i zaczęła z nim rozmawiać, jakby go znała. Zrobiła na nim dobre wrażenie. - Zatrzymał się. Uważał, że jestem prostytutką. Znałam go z telewizji - zezna potem kobieta (sąd w jej zeznania nie uwierzy, da wiarę Piesiewiczowi). Porozmawiali chwilę, wymienili się telefonami, zaprosił ją na wieczór. Podała mu nieprawdziwe nazwisko. Nie wiedział, że to Joanna D., samotnie wychowująca córkę. Łapała różne prace, była karana za przywłaszczenie. Biseksualistka. Do Warszawy przyjechała kilka lat temu z małego miasteczka na Mazurach.

Piesiewicz zaprosił ją do domu, od lat mieszkał sam. Dużo o nim wiedziała, może poczytała w internecie. Porozmawiali przy winie o życiu, o jej córce. Kobieta: - Z kuchni przyniósł dzbanek, była w nim torebka. Namawiał mnie do kokainy. Zrobił dwie kreski, ja nie wzięłam. Nie doszło do zbliżenia.

Po dziesięciu dniach zadzwoniła sama. Znowu się spotkali. Według kobiety znowu była kokaina. Piesiewicz zaprzecza. Joanna dzwoni potem w nocy i chce pożyczyć pieniądze. Daje jej 1200 zł. Dzwoni znowu, chce dwa razy więcej. Piesiewicz odmawia. W sierpniu Joanna znowu się odzywa. Proponuje spotkanie z koleżanką. Piesiewicz nie wie, że już zastawiono na niego pułapkę.

Bo Joanna pochwaliła się znajomością z Piesiewiczem Zbigniewowi S. ps. "Niemiec". To tajemnicza postać. Pewne jest to, że wcześniej był karany za rozbój i gwałt. Joanna spotkała się z nim i z Janem W.

W. to rozbitek życiowy. Miał własną firmę pod Warszawą, ale nadużywał alkoholu. Z "Niemcem" i dziewczynami przepuścił na wakacjach na Wybrzeżu kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zrobił duży debet na koncie - 100 tys. zł. Potrzebował gotówki.

- Aśka pytała Zbyszka: "Czy wiesz z kim się spotykam? Z bardzo ważnym facetem, jest bardzo bogaty, ma dziwne skłonności". Powiedziała, że może to nagrać, sprzedać i wykorzystać politycznie - zezna Jan W. Joanna: - Janek zaproponował nagranie. Mówił, że mógłby je sprzedać PiS lub Rosjanom.

Kto wpadł na pomysł nagrania? Trudno ustalić, bo sąd nie dał wiary ich zeznaniom, często je zmieniali. Kobieta za nagranie miała dostać 5 tys. zł.

Akcja: nagrać Piesiewicza

Na początku września Jan W. daje Joannie aparat fotograficzny, którym można nagrywać filmiki. Kobieta jedzie do domu senatora z Joanną Sz., dwudziestokilkuletnią striptizerką z miasteczka na zachodzie Polski. Pakują do torby kobiecą bieliznę i akcesoria seksualne. Z Piesiewiczem wypijają dwie butelki wina.

Co się działo później? Wersja kobiet: Piesiewicz miał przynieść z kuchni pojemnik z białym proszkiem - kokainą - by "się lepiej bawić". Miał zrobić kilka kresek i namawiać je do wciągnięcia przez stuzłotowy banknot. Potem miało dojść do sytuacji erotycznych. Sceny nagrano aparatem.

Piesiewicz zapamiętał, że wypił dwie butelki wina. Potem kobiety ubrały go w ubrania, które przywiozły. Poddał się "odgrywanym scenom, zaimprowizowanemu spektaklowi". Kobiety wykonywały ruchy erotyczne. Piesiewicz zeznał: - Jedna z nich powiedziała, że przy zabawie powinny być narkotyki. Wziąłem pastylkę Azantacu, środka na trawienie, rozkruszyłem nożem w kuchni i było udawanie zażywania. Nie wiem, jak wsiąkłem w inscenizację... Nie wie, dlaczego dał się wciągnąć w grę. Może coś mu dosypano? Narzekał, że po winie mało pamiętał. Mówi, że nie brał nigdy kokainy.

Kto szantażował scenarzystę

Nagranie przejmuje Jan W. Kilka dni później Piesiewicz odbiera telefon od nieznajomego mężczyzny. Umawiają się na spotkanie koło domu Piesiewicza. Z senatorem rozmawia znajomy szantażystów, menedżer z dużej firmy informatycznej. Ponoć obiecał im to po pijanemu przy narzeczonej i głupio było mu się wycofać. A może bał się "Niemca"? - Powiedział, że była zabawa i jest nagranie. Wtedy uświadomiłem sobie, że to prowokacja. Powiedział, że zdjęcia mogę odkupić za 1,5 mln zł. Odpowiedziałem, że to kompletny kosmos i zupełnie niemożliwe. Bo ja takich pieniędzy nie mam. On wyczuł grozę sytuacji i powiedział, że nie będzie już rozmawiał, że przyjdzie ktoś inny, bo on z tą sprawą nie chce mieć nic wspólnego. Nie straszył mnie - zezna senator. Menedżer się wycofał. Powiedział znajomym, że Piesiewicz to porządny i miły człowiek. Menedżer: - Powiedziałem, że brzydzę się tym, że są baranami, że to draństwo.

Nie posłuchali go. Negocjacje przejął Jan W. Piesiewicz zaczyna płacić. - Chciałem chronić prywatność, dobra osobiste, rodzinę. Miałem przekonanie, że muszę zapłacić za głupotę i naiwność - zezna polityk. Za 4 płyty CD z kopiami filmików płaci 320 tys. zł. Jan W. dzieli się nimi z "Niemcem", kobiety nic nie dostają. Robią kolejne kopie. Następnego dnia dzwoni do Piesiewicza Joanna - ta, którą poznał na ulicy. Pokłóciła się z kolegami, chce swoją dolę. Krzyczy: - Ile im dałeś? Spotyka się z nią przy McDonaldzie. Daje jej 35 tys. zł, a ona mu płytę CD. Nie patrzy mu w oczy. Mija miesiąc. Jest połowa października. Szantażyści wracają. Piesiewicz umawia się w hotelu z kobietą podającą się za dziennikarkę (nie ustalono, czy była to znajoma szantażystów). Dał jej 200 tys. zł za kolejną płytę i kartę pamięci z aparatu fotograficznego. Joanna pisze SMS-a, że mu go szkoda, że koszmar na pewno się skończy, żeby wziął się w garść, bo przed nim jeszcze życie. W listopadzie dzwoni kobieta. Mówi, że była z Joanną u niego w domu, że ją oszukano i tylko ona nic od niego nie dostała. Chciała 150 tys. zł. Dostaje SMS-a: "Przysięgam, mam teraz łzy w oczach, że zmuszam cię do tego (...) wierzę w Boga, przysięgam, że to koniec, mam serce i sumienie". Potem na stacji benzynowej odbiera od taksówkarza laptopa, na którym ma być nagranie matka. Płaci 30 tys. zł. Laptopa wysłali mu dwaj mężczyźni, którzy zorganizowali prowokację i w SMS-ach podszywali się pod jedną z kobiet.

Piesiewicz w prokuraturze: ofiara i ścigany

W tym samym czasie o szantażu dowiaduje się prokuratura. Wie to od policji, która na trop wpadła przy okazji innej sprawy. Policja zatrzymuje Jana W., a w jego ogrodzie wykopuje kolejną płytę CD. W. opowiada o procederze, ale dawkuje wiedzę. Zapewnia, że nikt nie ma już płyt, co okazało się nieprawdą. Senator nie chce ścigania szantażystów. Mówi, że nikt mu nie groził. Ale czy to była prawda? Czy mówił tak, bo się bał?

Jednak Józef Gacek z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga drąży sprawę w kierunku wymuszenia (takie śledztwo prowadzi się z urzędu). Przesłuchuje szantażystów jako świadków. Interesuje się wątkiem "kokainy". W kwietniu 2009 r. Gacek umarza śledztwo w sprawie szantażystów z powodu "braku znamion czynu zabronionego". Być może zaważyło stanowisko Piesiewicza.

Mimo to do oddzielnego śledztwa wyodrębnia sprawę białego proszku. Już wtedy ma gotowy opis siedmiu zarzutów dla senatora. Wierzy Joannie, że narkotyki były na trzech spotkaniach z Piesiewiczem. Piesiewicz nie wie, że prokurator ma już wyrobione zdanie w sprawie białego proszku.

Gacek na podstawie zeznań kobiet ustala wielkość "ścieżek". Potem zgodnie z tym biegły ustala wagę białego proszku jako kokainy. By to zrobić, biegły bierze kokainę z innego śledztwa, usypuje "ścieżki" i ją waży. To ważne, bo bez ustalenia wagi narkotyku nie można postawić zarzutów. Ale taki sposób ustalenia składu i wagi białego proszku zdyskwalifikuje potem sąd. Biegły nie miał też akt sprawy i nawet nie widział filmików!

Prokurator pobiera od kobiet kosmyki włosów do badania. Potwierdza się, że striptizerka w ciągu ostatnich miesięcy zażywała kokainę. Nie da się jednak ustalić, czy zażywała ją na spotkaniu z Piesiewiczem. Biegły podkreśla, że "przyjmowała ją chronicznie", czyli nie okazyjnie, ale stale. U Joanny nic nie wykryto. Gacek prosi o próbkę włosów Piesiewicza, ten odmawia, nie musi się na to godzić. Potem sąd wytknie, że prokurator składa propozycję pod nieobecność obrońcy.

Prokurator nie zapomni o włosach. Będzie przypominał, że senator poszedł do fryzjera. Senator odpowiedział, że zrobił to przed wyjazdem do sanatorium.

Gacek zamawia kolejne ekspertyzy. Biegli psycholodzy stwierdzają, że osoby na filmikach są pobudzone, nie jest jednak możliwe ustalenie źródła pobudzenia. Ale biegli stwierdzają też, że nie ma oryginału nagrań, nie ma więc pewności, czy filmiki nie były montowane.

Z takim słabym materiałem prokurator występuje jednak o uchylenie Piesiewiczowi immunitetu. Ale Senat odmawia.

Akt oskarżenia w sprawie narkotyków powstaje dopiero po wyborach w 2011 r., gdy Piesiewicz odszedł z polityki. Kiedy sprawa była w sądzie, zaprotestowali obrońcy senatora, sławy palestry, adwokaci Czesław Jaworski i Krzysztof Stępiński. Zarzucili, że prokurator, wykorzystując do oskarżenia filmiki pochodzące z przestępstwa, złamał kodeks etyki prokuratorów (kodeks nie jest wiążącym prawem). Chcieli wyłączenia Gacka z procesu, ale sąd się na to nie zgodził.

Szantażyści wracają

Tak się składa, że prokuratura pisała wniosek o uchylenie immunitetu (listopad 2009 r.), w czasie gdy szantażyści ponownie uderzyli.

Miesiąc wcześniej Zbigniew S. ps. "Niemiec" podpuszcza Joannę - tę, którą senator poznał na ulicy - (ponoć potrzebował pieniędzy na protezę dla matki). Mówiła, że "Niemiec" jej groził, że jest do odstrzelenia, że zaproponował jej pomoc, a ona była wtedy w ciąży z drugim dzieckiem i w fatalnej sytuacji finansowej. Joanna myśli, że Jan W. zgarnął pulę z pierwszego szantażu. Wysyła mu obraźliwe SMS-y. Ten zgłasza się do prokuratury. Ale przesłuchana kobieta zaprzecza. Zarzeka się też, że nie kontaktowała się z Piesiewiczem. Kłamie, bo w tym czasie knuje z "Niemcem" intrygę.

Tym razem próbują sprzedać filmiki mediom. Byli w "Nie" (redakcja odmówiła), myśleli o TVN-ie. Joanna spotkała się z Piotrem Nisztorem, wówczas dziennikarzem "Rzeczpospolitej" i Polsatu. Chce 400 tys. zł za filmiki. Nagrali ją z ukrytej kamery. Potem Nisztor opisze sprawę w "Rz". Złoży zeznania w prokuraturze i zrobi wywiad z prokuratorem Gackiem. Poinformuje też o sprawie Krzysztofa W., ogrodnika z Żywca, który miał mieć "znajomości" w kręgach kościelnych, a proponował sprzedaż niby-haków na polityków. Nisztor mówi, że sądził, iż zweryfikuje on informacje o szantażystach. Ale ogrodnik pojawia się u Piesiewicza. Mówi, że ma długi, że może zablokować publikacje w mediach. Senator nie podejmuje tematu. Nisztor mówi, że nie wiedział, iż ogrodnik był u senatora.

Szantażyści nie odpuszczają. "Niemiec" wysyła będącą w ciąży Joannę, by chodziła pod domem senatora, ale ta dostaje bólów brzucha. Pada propozycja, by znaleźć nowego negocjatora. Joanna poleca Halinę S., matkę swojej dawnej partnerki, karaną za łapownictwo.

Halina nawiązuje kontakt z Piesiewiczem. Mówi, że pies wygrzebał na cmentarzu płyty. Że są na nich brzydkie rzeczy i że ma je "sąsiadka". Straszy go dziennikarzem śledczym. Piesiewicz dwa razy płaci jej 40 tys. zł. Kobieta zatrzymuje pieniądze dla siebie. Szantażyści się niecierpliwią. Halina pisze SMS-y do senatora: "Bardzo proszę o pieniądze, mnie też są potrzebne, a Pan gra na zwłokę, ja Pana nie oszukuję, to Pan mnie zwodzi". Mówi, że potrzebuje pieniędzy, bo leczy się onkologicznie (to prawda).

Szantażyści wpadają w połowie listopada, gdy chcą odebrać pieniądze pod Rotundą. Nie wiedzą, że zaszczuty i zmęczony Piesiewicz za namową znajomej prawniczki zawiadamia prokuraturę. Nie miał już pieniędzy, oddał szantażystom wszystkie oszczędności, zapożyczał się. - Bałem się tych ludzi, chciałem mieć spokój, poczułem się zagrożony - tłumaczy senator. Na spotkanie pod Rotundą zamiast jego asystentki przychodzi policjantka. Sprawę znowu prowadzi prokurator Gacek.

Sąd skaże potem na półtora roku bezwzględnego więzienia trzy osoby z drugiego szantażu: Joannę, Halinę S. i "Niemca". Jan W. z pierwszego szantażu chciał oddać pieniądze. Nie oddał. Urząd skarbowy naliczył mu wysoki, 75-procentowy podatek od nieujawnionych dochodów.

Zatrzymanie szantażystów nie zatrzymało jednak obiegu filmików. W grudniu 2009 r. nagrania opublikował "Super Express".

Sąd nie ustalił, skąd je miał. Stwierdził jednak: - Mimo postępowań w prokuraturze i przeszukań sprawcy wciąż mieli nagrania. Dając prokuraturze CD, zawsze mieli nagrania na "później". To świadczy o ich głębokiej demoralizacji i determinacji.

Prokuratura skończyła pisać wniosek o uchylenie immunitetu kilkanaście dni przed publikacją w "SE". Gdy go pisała, wiedziała więc nie tylko o pierwszym, lecz także drugim szantażu.

Sąd: Miał być nagrany, jak wciąga

Wiarę w prawo przywrócił Piesiewiczowi Sąd Rejonowy dla Warszawy--Żoliborza. Oczyścił go ze wszystkich zarzutów w związku z białym proszkiem. Szantażyści na tym procesie byli świadkami prokuratora Gacka. Zmieniali zeznania.

"Niemiec" nagle powiedział, że to Joanna miała na pierwszych spotkaniach narkotyki, proponowała je senatorowi, ale ten odmówił. Na spotkaniu, gdy nagrywano filmiki, miała uprawdopodobnić narkotyki pokruszonym apapem. Dlaczego nie zeznał tego w prokuraturze? - Nie pytano mnie - odpowiedział "Niemiec". Podczas zeznań ocierał pot z czoła. Striptizerka przypomniała sobie, że wypiła pół litra alkoholu przed spotkaniem z senatorem. Wcześniej mówiła, że szantażyści mogli jej czegoś dosypać do alkoholu. Nie była już pewna, czy biały proszek to narkotyki. Z kolei Joanna D. po dwóch minutach zastanawiania się na pytanie obrony odpowiedziała, że nie było jednak zbliżenia z senatorem (w prokuraturze mówiła co innego).

Zaś Jan W., szantażysta z pierwszej sprawy, przyznał, że senator mówił mu, iż sceny na filmie były udawane, że go "podpuszczały". Prokurator zapytał: - Czy w nagraniu wzięły udział służby specjalne, policja? On: - Nie, z pracy wiem, że Zbigniew S. współpracował z WSI.

W. wyznał, że sam był kiedyś w milicyjnym batalionie szybkich interwencji.

Sąd odtworzył na procesie filmiki. Kilka razy stwierdził, że nagrania są niewyraźne i nic na nich nie widać.

W grudniu 2013 r. zapada wyrok. Jego uzasadnienie jest mocne. "Materiał nie potwierdza winy P., ale też nie pozwala jej wykluczyć". Stwierdza, że dowody nie pozwalały na wniesienie aktu oskarżenia. Prokurator miał jedynie zeznania kobiet i płytę CD, którą trudno uznać za pewny dowód, skoro nie jest to oryginał nagrania.

Sąd uwierzył Piesiewiczowi. Uznał, że jego zeznania są spójne i logiczne. Stwierdził, że nie jest możliwe ustalenie, do kogo należał biały proszek i co to było - a do skazania trzeba wyliczyć skład chemiczny i wagę. Lecz nie miał wątpliwości, że to było nagranie w celu zdobycia materiału do szantażu. - On miał być nagrany, jak wciąga. Ona [Joanna] mogła go popychać ręką do stołu, by było nagranie - stwierdził sąd.

Zdyskwalifikował zeznania Joanny manipulantki, którym prokurator dał "bezkrytyczną wiarę".

Sąd: Oskarżenie niedopuszczalne

Prokurator Gacek się odwołał. W apelacji pytał: "Dlaczego Piesiewicz milczał i płacił?". I sam odpowiedział: "Bo nagrania pokazują prawdę, której się bał".

Sąd odwoławczy w maju 2014 r. potwierdził jednak, że główny świadek Gacka kłamie. „Prokurator zdaje się nie zauważać, że można konsekwentnie zeznawać nieprawdę. Ona opowiadała ludziom » legendę «, a siebie przedstawiała w korzystnym świetle” - napisał sąd odwoławczy. I dodał, że nie bez znaczenia był fakt, iż Gacek prowadził jednocześnie sprawę szantażystów i narkotyków. „Mogło to spowodować, że Joanna D. jako świadek chciała pomóc prokuratorowi, licząc na łagodniejsze potraktowanie”.

I jeszcze jedno zdanie z uzasadnienia wyroku: "Za niedopuszczalne uznać należy stwierdzenie winy osoby o nieposzlakowanej opinii, która całym swoim życiem dawała świadectwo wysokich kwalifikacji moralnych, wyłącznie w oparciu o obciążające zeznania przestępcy i szantażysty". Dlatego sąd odwoławczy podtrzymał uniewinnienie Piesiewicza od czterech zarzutów dotyczących dwóch pierwszych spotkań z Joanną, na których miały być narkotyki. Dowodem prokuratury były tylko jej zeznania.

Sąd nakazał jednak raz jeszcze zbadać biały proszek z trzeciego spotkania z Joanną i striptizerką, na którym nagrano filmiki. Bo w tym przypadku mówiła o nim też striptizerka, w której zeznania sąd odwoławczy uwierzył najmocniej, choć je zmieniła w sądzie (sąd uznał, że chciała w ten sposób pomóc oskarżonemu). Sąd zlecił, by biegły ocenił, czy mógł to być inny środek działający podobnie jak kokaina, np. dozwolony wówczas mefedron. Jak ma to ocenić? Oglądając filmiki.

Obrońcy liczą, że powtórny proces potrwa kilka miesięcy. Piesiewicz ma żal do prokuratury, że w 2008 r. powiedziała mu, że od szantażystów nic mu już nie grozi.)

kyle_reese

to nie miejsce na takie tyrady.

ocenił(a) film na 9
Agenor

zgadzam się!

ocenił(a) film na 9
AutorAutor

Dobrze napisane

użytkownik usunięty
AutorAutor

czyli jest jak obcowanie z... niczym, bo trudno obcować z czyms co nie istnieje. Niefortunne porownanie dobrales, przyznam. Oby film byl lepszy, bo sporo sie naczytalem, a zasiadam dzis wlasnie w kaciku dyskutantow. Oby to nie byla papka dla wierzących w jednorozce i tego typu wyimaginowane byty, tylko krwisty scenariusz z historią Anglii w tle. Dam znać co myslimy.

ocenił(a) film na 10

https://www.youtube.com/watch?v=6adjcdqm-JA

użytkownik usunięty
AutorAutor

sorka, nie klikam linkow w necie obcych, zagrozenie spamem lub wirusami, wole na temat filmow niz spam z no namemami

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones