Kolejny obejrzany film Peckinpaha i kolejny raz muszę przyznać, że w jakiś sposób nie trawię dzieł tego reżysera. Może to kwestia rozwleczonych scenariuszy? Hektolitrów krwi radośnie tryskających z podziurawionych ciał na planie? Skupienia filmów wokół analiz psychologicznych głównych bohaterów?
W ,,Dzikiej bandzie" nie podobał mi się brak realizmu. Na Youtubie jest nawet filmik, w którym koleś liczy zabitych przez czwórkę bohaterów w końcowej scenie. Wychodzi coś około 200...absurd.
W tym filmie z kolei nie przestaje mnie zastanawiać, kto stoi po czyjej stronie. W każdym momencie postacie gotowe są zmienić front i strzelić ex koledze w plecy. Po śmierci Billy'ego jego kumple tylko stoją, zamiast w akcie zemsty rozwalić Garetta, który pogrąża się w apatii. Dziewczyna, z którą Billy jeszcze chwilę przed śmiercią uprawiał seks niespecjalnie go opłakuje... itp, itd.