a ta zwykłość połączona z poezją nieco tandetna, pretensjonalna i na dłuższą metę po prostu nużąca. Za to Driver miał tu swoją rolę życia.
film jest słabiuteńki. Artystowski i wydumany.
Z tym filmem jest tak jak z poezją czy raczej z grafomanią lejącą się z ekranu. Trzeba by nad nim popracować. Tu przyciąć, tam wyrzucić: nadmiar słów lub obrazów. Nieudolne pokazywanie jak leci życia pary, która ma problem z komunikacją, uczuciem (?) i ogólnie mówiąc wszystkim nie czyni z filmu "pochwały codzienności".
Nie nie mam problemu z tym że w tym filmie "nic" się nie dzieje. Problem w tym że brak w tym wszystkim logiki, sensu i ładu. Ba epatowanie podwójnością (co tu w jakiś postach ktoś analizuje): wszędzie bliźniaki, dwa zaklejone palce u Japończyka itp. itd to ordynarne mruganie okiem pt. ty widzu gupi jesteś ja ci to powiem. CHODZI O POWTARZALNOŚĆ. WSZYSTKO SIĘ POWTARZA... no wiem.. i co z tego :lol: Nie zabiła mnie ta konstatacja, ani nie oszołomiła. Życie składa się z powtarzalnych czynności: praca, dom, lekcje z dziećmi, obiad itp. itd...
No sorry bliżej istoty życia są tacy "Nietykalni" niż ten przeintelektualizowny bełkot.
Broni się pies, fajne zdjęcia. Dobra muzyka. I rozmowa z Japończykiem na koniec.
Reszta w skali od 0-10 na dwa.
Pisanie, że ten film jest przeintelektualizowany to trochę jak pisać o Kilerze, że trzeba skończyć studia żeby go zrozumieć.
Dokładnie - jako filmy o wspaniałości zwykłości ;) zdecydowanie bardziej polecam "Godziny otwarcia" (Museum hours) Jema Cohena, a zwłaszcza bardzo mało znany koreański film "Bezsenna noc" (pod takim tytułem był pokazywany w Polsce na festiwalach, oryginalny tytuł to Jam-mot deun-eun bam) Kun-Jae Janga - zwłaszcza ten drugi jest przepiękny. To, co je odróżnia od "Patersona", to właśnie ogromna prawdziwość i zupełny brak pretensjonalności, której niestety w tym filmie jest sporo. Żona głównego bohatera jest postacią od początku do końca wykreowaną, nieprawdziwą, żyjącą w jakimś świecie swoich iluzji i zdającą się nie mieć żadnego kontaktu z rzeczywistością. Jej rozmowy z mężem są sztuczne, nie czuć między nimi żadnego uczucia (wbrew dziesiątkom słów o miłości, które padają z ekranu), ani nawet żadnego zwykłego życia, tylko jakiś bajkowy sentymentalizm. Film o życiu w otoczce wykreowanej przez siebie bajki i iluzji (nawet dość ładnej i miłej do oglądania, dlatego daję temu filmowi 6) nie jest, niestety, filmem o zwyczajności czy też codzienności.
Dokładnie - jako filmy o wspaniałości zwykłości ;) zdecydowanie bardziej polecam "Godziny otwarcia" (Museum hours) Jema Cohena, a zwłaszcza bardzo mało znany koreański film "Bezsenna noc" (pod takim tytułem był pokazywany w Polsce na festiwalach, oryginalny tytuł to Jam-mot deun-eun bam) Kun-Jae Janga - zwłaszcza ten drugi jest przepiękny. To, co je odróżnia od "Patersona", to właśnie ogromna prawdziwość i zupełny brak pretensjonalności, której niestety w tym filmie jest sporo. Żona głównego bohatera jest postacią od początku do końca wykreowaną, nieprawdziwą, żyjącą w jakimś świecie swoich iluzji i zdającą się nie mieć żadnego kontaktu z rzeczywistością. Jej rozmowy z mężem są sztuczne, nie czuć między nimi żadnego uczucia (wbrew dziesiątkom słów o miłości, które padają z ekranu), ani nawet żadnego zwykłego życia, tylko jakiś bajkowy sentymentalizm. Film o życiu w otoczce wykreowanej przez siebie bajki i iluzji (nawet dość ładnej i miłej do oglądania, dlatego daję temu filmowi 6) nie jest, niestety, filmem o zwyczajności czy też codzienności.
Są świetne filmy o urokach codzienności, równie melancholijne, ale o wiele bardziej przejmujące, angażujące i przekonujące jak choćby "Debiutanci" czy "Dym"...
Drugi raz zdażyło mi się przysnąć w kinie...Na czwartku odpadłam. Mimo to obejrzałam do końca i cóż jak dla mnie cała symbolika, o której piszecie oczywiście występuje tylko jest strasznie "płytka". Mnie nie porwało, ale szanuje, że są osoby, które się zachwycają filmem. Wszystko zależy od nas samych...