PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=804561}

Pewnego razu... w Hollywood

Once Upon a Time ... in Hollywood
7,3 201 725
ocen
7,3 10 1 201725
7,7 60
ocen krytyków
Pewnego razu... w Hollywood
powrót do forum filmu Pewnego razu... w Hollywood

Przeciętnego niedzielnego widza nowy obraz Quentina Tarantino może znudzić. Tak, nie boję się użyć tego słowa: znudzić. To co jednak może wymęczyć przeciętnego widza będzie nie lada gratką dla wszelkich kinomanów i kinofilów. Efekt znużenia jednak nie bierze się z kosmosu. Pierwsze dwie godziny to leniwe zapoznawanie się z bohaterami. Podobny efekt Tarantino osiągnął w "Jackie Brown". Quentin daje nam czas na poznanie bohaterów i zżycie się z nimi. Ze sceny na scenę będziemy traktowali bohaterów jak naszych znajomych, przecież wiemy o nich już tak dużo. Ekspozycja postaci jest tu rozciągnięta do rozmiarów pełnometrażowego filmu. Tarantino nie uniknął tu też kilka prostych dłużyzn. Mamy tu sporo scen gdzie postacie jadą samochodem przez miasto lub po prostu idą. W ten sposób jednak reżyser daje nam jeszcze więcej czasu na spędzenia go z bohaterami oraz buduje nastrój. To co również może znudzić polskiego widza podczas seansu to nie wiedza na temat przemian w historii kina i telewizji od lat 50 aż do końcówki lat 60'. Tarantino sam się do tego odnosi w swoim filmie. Brak wiedzy na ten temat może skutecznie utrudnić odbiór filmu. Kinomani zaś w sekundę umiejscowią Ricka Daltona na miejscu Clinta Eastwooda. Co by jednak nie mówić o tempie akcji Tarantino pokazał swoim dziełem jak bardzo kocha kino. Ba, poza miłością pokazał on, że potrafi się kinem bawić. O ile we wcześniejszych filmach tego reżysera widz szukał co tam on nie "podkradł" od innych, tak tutaj Quentin zabawił się bardziej przemysłem filmowym, produkcją i techniczną stroną filmów. Jeśli mamy fragment serialu telewizyjnego obraz jest w proporcjach taśmy 16 mm, jeśli to film kinowy 45 mm. W "Pewnego razu... w Hollywood" zobaczymy fragmenty prawdziwego filmu, fikcyjnych, wymyślonych na potrzeby produkcji czy fantazje na temat prawdziwych filmów z postaciami z tego obrazu. Choć tutaj brzmi to niebywale i może przyprawić o mętlik to w filmie jest to serwowane umiejętnie i jak przystało na Tarantino ze smakiem. Dla wielu widzów może to być też okazja by zobaczyć jak kręcono seriale czy filmy. W jednej z lepszych scen w tym obrazie zobaczymy jak postać Leonardo DiCaprio radzi sobie z nieudaną sceną. Duble następują natychmiast, a widz jest dzięki temu w stanie zobaczyć jak wyglądało kręcenie filmów. Quentin coś podobnego zrobił w Pulp Fiction tłumacząc widzom oraz Vincentowi czym jest pilot serialu. Tarantino pokazuje też wszechstronną wiedzę na temat różnych produkcji, a jego kreatywność i wiedza objawiają się chociażby w stworzonych przez siebie fikcyjnych produkcjach i plakatach do nich. Tarantino skorzystał tutaj z tych dwóch atrybutów i tworzy tutaj np. western z Telly'm Savalas'em w reżyserii Joaquina Marchent'a. Ile osób by na coś takiego wpadło? Reżyser jest w stanie stworzyć nawet własne przewodniki filmowe specjalnie na potrzeby tego obrazu. Przeciętny widz może nawet nie posiadać wiedzy o takich podgatunkach jak eurospy. Ale nawet osoby o naprawdę szerokiej wiedzy filmowej (ja się do nich nie zaliczam) będą miały sporo kłopotów w znalezieniu wszystkich nawiązań i smaczków. O ile w scenie z "trzema George'ami" prawie każdy uśmiechnie się na nazwisko Pepprada, tak przypomnieć sobie kim był i w czym grał Maharis będzie problemem. Ja sam przyznam, że pierwszy raz usłyszałem to nazwisko właśnie tutaj. Amerykański widz będzie miał z tym prawdopodobnie mniejszy kłopot. Tarantino przypomina i odtwarza takie seriale jak: "Zielony szerszeń", "Lancer" czy "F.B.I.", a także "okleja" miasto całą masą plakatów i afiszami kin, które czasem dosłownie migają widzowi przed oczami. Przejdźmy jednak do analizy samego filmu. Film rozpoczyna się na początku lutego roku pańskiego 1969. W tym momencie Rick Dalton grany przez DiCaprio jest aktorem, którego kariera zawodowa znajduje się na równi pochyłej. Dalton kojarzony jest głównie z roli Jake Cahill'a. I choć wszyscy określają/określali go jako gwiazdę serialu Bounty Law tak teraz jego gwiazda błyszczy bardzo blado. I choć zagrał on w kilku innych westernach czy filmach wojennych (14 pięści McCluskey'a to prawie Parszywa dwunastka) to teraz zmuszony jest on przenosić się od jednego serialu do drugiego. Tylko, ze wyłącznie w epizodach i jako postacie negatywne. Już w jednej z pierwszych scen wyjaśnia to Rickowi i widzom Al Pacino jako Marvin Schwarz. W kilkunastu zdaniach nakreśla on widzowi z czym musiał się mierzyć aktor w tamtych latach. Z drugiej strony mamy Sharon Tate i Romana Polańskiego czyli jedne z najgorętszych nazwisk w ówczesnym świecie filmowym. Tate oraz Polański będą przez cały film w kontrapunkcie do historii Ricka oraz Cliff'a. I od teraz Tarantino da nam mnóstwo czasu na spędzenie czasu z bohaterami, kreśląc przy tym ich charaktery. Wiedza którą zdobędziemy na ich temat nie tylko pozwoli nam ich polubić ale przyda się również w dalszych częściach filmu. Brad Pitt i DiCaprio zagrali chyba najlepsze role w swoim życiu i to właśnie im reżyser poświęcił najwięcej ekranowego czasu to nie można pominąć świetnych postaci drugoplanowych. Jest to jednak słowo na wyrost gdyż te postacie występują tu w epizodach i na ekranie można je zobaczyć w jednej czy dwóch scenach. Jest tak m.in. z postaciami Bruca Lee, Steve McQueen'a, George'a Spahn'a czy rolami Kurta Russell'a, Zoe Bell, Ala Pacino czy Luke'a Perry'ego. Wszystkie te sceny są naprawdę dobre, niektóre wręcz genialne i charakteryzują się wyśmienitymi kreacjami aktorskimi. Nie znajdziemy tutaj też zbyt wiele charakterystycznych dla filmów Tarantino elokwentnych i trafiających w punkt monologów postaci. Oczywiście znajdziemy je, jak choćby w monologu Bruce'a Lee na temat walk, jednak ma się wrażenie, że nie są one tak zintensyfikowane. O ile postacie epizodyczne budowane są na dialogach, tak Rick i Cliff są budowani na podstawie różnych zachowań, postaw, przyzwyczajeń. Ich postacie zbudowane są na mocnym fundamencie. Nie są to wygadani gangsterzy z "Wściekłych psów" czy dziewczyny z "Death Proof". Rick i Cliff nie walczą ze sobą o palmę pierwszeństwa w byciu najbardziej wyszczekanym i elokwentnym gościem. To postacie wewnętrznie kruche, które mają w sobie ogromną ilość człowieczeństwa. DiCaprio pokazał tu swój kunszt aktorskim jak w żadnym innym filmie. Jego Rick Dalton to postać bardzo złożona. DiCaprio pokazał całą gammę emocji od smutku, żalu, rozgoryczenia do humoru i absolutnie "najlepszego aktorstwa jakie kiedykolwiek widziałem". Dalton to właściwie dwie postacie. Rick jako człowiek oraz Rick jako aktor. Nikt chyba nie posiada tak oddanego dublera jak Rick. Cliff jest postacią równie złożoną co Rick. To co najbardziej rzuca się w oczy to absolutne przywiązanie do swojego przyjaciela i lojalność. Jednak Cliff potrafi też pokazać pazur co niejednokrotnie udowadnia w filmie. Margot Robbie jako Sharon Tate to również wrażliwa osoba, które sukces nie przewrócił w głowie. Jednego wieczory imprezuje w rezydencji Playboy'a z Stevem McQueen'em i Mamą Cass a drugiego podwodzi przypadkową hipiskę. Wrażliwość i niepewność Sharon widać w scenie seansu "Wrecking Crew". Tate długo waha się czy w ogóle pójść na seansu, a następnie z przejęciem oczekuje reakcji publiczności na własny występ. Nasi protagoniści mają swoje ludzkie słabości i popadają w kryzysy. W "Pewnego razu..." dostaniemy najbardziej ludzkie i głębokie postacie spośród wszystkich filmów Quentina. Jednak Tarantino nie był by sobą gdyby nie umieścił w swoim najnowszym dziele charakterystycznych dla całej swojej twórczości elementów. Nie zdziwi nikogo nagły wybuchów przemocy, ale dziwi już kontekst. Quentin sam sobie robi przyjemność i umieszcza w filmie zbliżenie kobiecych stóp. Sa też podteksty seksualne czy popularne zwłaszcza w ostatnich filmach reżysera ataki na jądra(Bękarty wojny, Django, Nienawistna ósemka), sceny w restauracjach i wiele wiele innych nawiązań. Tarantino wciąż potrafi zaskoczyć widza. To co niespotykane u tego amerykańskiego twórcy to łamanie czwartej ściany. Tarantino robi to jednak bardzo subtelnie. Odbicie Rick'a w lustrze, który prowadzi monolog w swojej przyczepie wydaje się mówić do widza, ale nie jest to bezpośredni zwrot do nas. Nie należy się jednak tutaj spodziewać nagłej rewolucji i zwrotu o 180 stopni. To wciąż stary dobry Tarantino tylko dojrzalszy. Ta dojrzałość objawia się zarówno w historii i prowadzeniu akcji jak i technicznej stronie filmu. Tarantino wciąż jednak świetnie bawi się z widzem serwując mu prawdziwą huśtawkę nastrojów. Reżyser przeplata tu humor, strach, wzruszenie itd. Przeplatanie krwawych lub pełnych napięcia scen z humorem po przecież jego znak firmowy. Prawdziwą szaloną karuzelę emocji Tarantino dostarcza nam dopiero w finale, który wyciśnie z widza wszystkie emocjonalne soki. Tarantino w świetny sposób buduje i rozładowuje napięcie. Widać to dobrze w scenie przybycia Cliff'a na ranczo Spahn'a. Początkowo widz nie jest pewnie czego można się spodziewać, co się wydarzy i czy w ogóle wydarzy. Z każdą chwilą napięcie coraz bardziej rośnie. A widz i Cliff mają coraz większe poczucie zagrożenia i osaczenia. To uczucie potęguje niemal horrorowa muzyka w tle. Tarantino potrafi jednak w charakterystyczny sposób rozładować to napięcie w postaci rozmowy Cliff'a ze Spahn'em by chwilę później zaserwować nam wybuch przemocy, znów przejść do humoru by za chwilę znów rozładować napięcie. Pod tym względem widz nie ma szans się znudzić. Film można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Można go rozpatrywać jako satyrę na Hollywood A.D. 1969 i cały przemysł filmowy, jako leniwe buddy movies czy jako zabawę kinem z licznym wyłapywaniem nawiązań. Tarantino odniósł się też tutaj do kwestii, która dotykała go przez całą jego karierę zawodową. Wielu krytyków filmowych i nie tylko zarzucało mu nadmierne epatowanie przemocą. Zarzucano mu to, że jego filmy demoralizują młodzież. Tarantino wkłada tutaj kij w mrowisko. Wkłada on w usta bohaterki to co chyba sam chciał zawsze powiedzieć. W filmie będzie się to odnosić do lat 50' i 60' ale tak samo można to przełożyć na współczesne czasy. Jedna z bohaterek mówi, że to telewizja karmi nas przemocą. Prawie każdy serial opiera się na morderstwach. Ludzie wchłaniają to od lat więc nie ma się co zatem dziwić, ze ludzie mordują. Z tym, ze Tarantino wkłada to w usta członkini bandy Manson'a, która te wnioski wyciągnęła podczas kwasowego tripu. Jedni będą mówili, że ta postać ma absolutną rację, inni zaś, ze do morderstwa popycha nie przemoc w kinie i telewizji ale podatność na wpływy innych i brak wykształconego kręgosłupa moralnego. Nad całym filmem unosi się atmosfera nostalgii i tęsknotą za dawnymi czasami, które już nie wrócą. Tą nostalgię widać w niemal każdym kadrze przez co ciężko było Tarantino pozbyć się choćby fragmentu swojego filmu i trwa on 160 minut. O ile wysiedzenie takiego czasu w kinie, choćby ze względu na niewygodne siedzenia może być męczące tak już oglądanie tego filmy w zaciszu domowym będzie samą przyjemnością. Zarówno Tarantino pracując nad swoim dziełem tak i widz będzie chłonął klimat tych lat samym sobą. Poczucie tęsknoty potęguje muzyka. Równie powolna jak cały film ale bardzo esencjonalna i emocjonalna. Piosenki płyną w tle i umilają czas i budują klimat. Tarantino zrobił film dla siebie. Taki jaki zawsze chciał zrobić i chciał oglądać. Nigdzie mu się nie spieszy, nie próbuje niczego udowodnić, nie chce się wpasować w jakiś szablon czy schemat. Quentin był niepokornym twórcą już od swojego debiutu jednak z ostatnimi filmami ma się wrażenie jakby starała się trafić do jak największego grona odbiorców. Były to prawdopodobnie spowodowane różny naciskami ze strony braci Weinstein. Zmiana producentów wyszła Quentinowi raczej na dobre. "Nowy" Tarantino zdaje się mówić "albo oglądasz film na moich zasadach i w tempie jakie ja ustalam albo w ogóle się do niego nie zabieraj". Tarantino w "Pewnego razu... w Hollywood" pokazał jak bardzo kocha kino. My zaś powinniśmy kochać go za to, że jest częścią tego świata.

ocenił(a) film na 8
Nick_filmweb

Dziękuję :D

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Haha i o to chodzi, tak się odpowiada na zaczepki. Szacunek za trzymanie fasonu. Recka (wynurzenia/opis) na poziomie, mimo paru błędów w pisowni, ale absolutnie się nie czepiam. Zabawa kinem i żonglerka gatunkami. To jest to co Quentin robi najlepiej ze wszystkich. Przednia zabawa.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

To Buscemi w awatarze? Haha dobrze to wygląda. Pozdro chłopaku, dobry gust i wrażliwość filmowa!

ocenił(a) film na 6
xxadrianxx

Zawsze mnie śmieszy jak tacy "znawcy" kina (a nie tacy niedzielni i przeciętni jak Ja XD) dorabiają sobie fabułę do filmu żeby udowodnić, że przeciętny film jest wybitny. Film ratują: gra aktorska, zdjęcia i scenografia. Ten film nie jest w żadnym wypadku wybitny, on jest ciekawy na tyle żeby oglądnąć go jeden raz i więcej nie wracać.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Czapki z głów

ocenił(a) film na 4
QTJacques

Ten tekst jest zupełnie subiektywny, ponieważ to zdecydowanie jeden z najsłabszych filmów Tarantino. Oczywiście jeżeli ktoś lubi filmy nudne rozwleczone i pozbawionej polotu oraz wmawiać sobie że ma nieprzeciętny gust, to ten z pewnością powinien mu się spodobać. W filmiku są dwie może trzy zabawne scenki i nic ponadto. Mimo całej sympatii dla Tarantino z powodu Pulp Fiction i Kill Bill tym razem niestety in minus (Nienawistna Ósemka była jednak jeszcze słabsza).

Czytając powyższy tekst można odnieść wrażenie, że film ma charakter niszowy i jest przeznaczony dla znawców kina...do czego komentarz sam się pisze.

Popieram głosy krytyczne.

Jake79

No tak , mniej mordobicia i krwi- film nudny. Cóż to świadczy o twoim guście-sam sobie odpowiedz

ocenił(a) film na 4
bambom

Do takich komentarzy komentarz sam się pisze... nie spodziewałem się że zostanę wykreowany na osobę spragnioną mordobicia na ekranie

ocenił(a) film na 4
bambom

Dodam że moja opinia wynika oczywiście z sympatii dla Tarantino w szczególności jego wcześniejszych dokonań, na tle których jego nowe dzieło wypada po prostu blado.

ocenił(a) film na 9
Jake79

"Ten tekst jest zupełnie subiektywny"
A jaki niby ma być? Każda recenzja jest subiektywna.

ocenił(a) film na 4
alex_kolanek

Miałem na myśli że tekst ten stwarza pozory obiektywizmu, A nawet szufladkuje odbiorców podczas gdy w rzeczywistości jest zupełnie subiektywny.

ocenił(a) film na 4
alex_kolanek

Ktoś niżej zauważył że tą tego tekstu jest bardzo autorytatywny. I na tym tle subiektywizm ocen tam wyrażonych dodatkowo razi. (Z jednej strony autor "eseju" zaprezentował się jako znawca kina i realiów epoki które starał się przedstawić Quentin, a z drugiej jego uwadze uszły oczywiste mankamenty tego dzieła, z rozwlekłością i nudą na czele).

ocenił(a) film na 8
Jake79

Napisze to jeszcze raz: nie uważam się za znawce kina. Sam sobie wytykam niewiedzę m.in. na temat aktora Maharis'a. To samo dotyczy się innego aktora wspomnianego w filmie Fabiana, o którym również przed seansem nie słyszałem. Mam dalej wytykać swoją niewiedzę? Wszystkie uwagi dotyczące mojego stylu pisania biorę pod uwagę/do serca ale widzę niektóre osoby skupiły się bardziej na tym "w jaki sposób pisze" zamiast na treścią. To co nazywasz "oczywistymi mankamentami" jest właśnie subiektywne, ale masz prawo tak napisać.

ocenił(a) film na 7
Jake79

"Tą autorytatywny"

Jake79

' W filmiku są dwie może trzy zabawne scenki i nic ponadto'

a to ten film jest z gatunku komedii?

ocenił(a) film na 4
idiotka_3

Dostał zloty glob za film komediowy :D ale moze to żart rozdajacych

Jake79

Bardzo interesuję się kinem i lubię "smaczki" i odniesienia w filmach, ale jeśli te "smaczki", zabawa konwencją i autocytaty są w zasadzie jedyną atrakcją filmu (plus odtworzenie klimatu końcówki lat sześćdziesiątych) to chyba trochę za mało. Ten film trochę mnie znudził. Tarantino oparł fabułę na głośnym medialnym wydarzeniu, którego w efekcie nie pokazał, zastępując je innym. Fajny psikus, ale czy to wystarczający pomysł na film, na dodatek trochę przydługi?

QTJacques

podzial na akapity moze zastosuj, bo nikt tego nie bedzie w takiej formie czytal

ocenił(a) film na 7
matbla2000

Paru osobom jednak to się udało.

ocenił(a) film na 7
matbla2000

Polskie znaki w swoich wypowiedziach może zastosuj, nie wspominając o dużych literach i interpunkcji, bo Twoich niemerytorycznych komentarzy, też nikt nie będzie czytał.

ocenił(a) film na 7
QTJacques

Dzięki za niezwykle wyczerpujący opis. Rzuciłem okiem na twoje oceny filmów, w 90% procentach pokrywa się z tym co sam lubię oglądać, także mam nadzieję, iż idąc na "Pewnego razu... w Hollywood" w piątek nie będę rozczarowany. Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 9
QTJacques

Super odpowiedź, a zrzędy wypowiadające się wyżej zapewne nie raczyły przed seansem chociażby dowiedzieć się kim była Sharon Tate. W tym filmie trzeba znać klimat lat '60, czuć ówczesny świat, dzięki temu odbierzemy film jak przejażdżkę po dziecinno-naiwnym Hollywood, w którym z ruchu hippisowskich degeneratów wyrastają najgorsze zbiry. Film urzeka swoim klimatem i odwzierciedla to o czym mówił Tarantino, by ukazać Hollywood swoimi oczyma i według własnych wspomnień. Wykonał dzieło pełne nawiązań, zagadek. Dla zgredów narzekających na nudę mam propozycję obejrzenia chociażby Transformersów (nie to żebym nie lubił Optimusa, ale filmy są cienkie). Cieszę się, że Tarantino pomścił Sharon, ukazał element zemsty w swoim stylu wynosząc ją poza obraz, gdzie zemsta wszak nie dotyczy wydarzeń na ekranie lecz rzeczywistości. Żeby ten film się podobał, trzeba się w nim połapać. Ja sam wielkim fanem Tarantino nie jestem, lecz należy docenić kunszt jego nowego filmu i stworzenie całej koncepcji!

QTJacques

Ja jestem dziwnym fanem kina, bo mi z dzieł Tarantina najbardziej podoba się Jackie Brown. Z tym filmem mam problem, bo chociaż całokształt mi się podobał, niektóre sceny i dialogi mnie rozbawiły do łez, wyłapałem większość nawiązań- znam amerykańskie na przestrzeni lat dość dobrze- to kilkukrotnie zarejestrowałem "dłużyzny".
BTW, Czy tylko ja znalazłem nawiązanie do "Christine" z 1983?

bobbik

W którym miejscu?

eltoro10000

Jadący powoli, dymiący i hałasujący dziurawym tłumikiem stary amerykański samochód.

bobbik

Niestety, nie kojarzę tej sceny. Z opisu to może pasować do kilkudziesięciu filmów...

ocenił(a) film na 8
eltoro10000

Zrobiłem mały reasearch internetowy i wóz hipisów z finałowej sceny to Ford Fairlane z 1959 roku, który wystąpił w inny filmie dotyczącym Manson'a czyli Helter Skelter. Tytułowe auto z filmu Carpentera grały samochody Plymouth Fury i Plymouth Belvedere. Oba te auta można zobaczyć w filmie Tarantino jednak nie są prowadzone przez członków sekty Mansona. Co ciekawe oba te filmy łączy również samochód Cadillac Coupe DeVille, który pojawił się wcześniej we Wściekłych psach. Podobnie ma się sprawa z wozem Cilff'a czyli małym niebieskim Volswagenem, który pojawił się w drugiej części Kill BIlla ale to dostrzegłem już sam :D

QTJacques

Nie widzę sensu w wynajdywaniu tego typu ciekawostek. To tak samo jak szukanie błędów. Rozumiem jak wielki mikrofon wchodzi od góry w kadr, ale błędy typu, że po powiększeniu kadru przez pół sekundy widać, że zegarek na ręku aktora pokazuje złą godzinę, a krawat w kolejnym ujęciu przekrzywiony jest w drugą stronę...? Widziałem takie ciekawostki jak ta, że ta sama "dyżurna" gazeta "grała" w kilku filmach, co widać na stopklatkach. To samo z samochodami, czy innymi rekwizytami. Dana wytwórnia, czy studio dysponuje pewnym zbiorem rekwizytów, których nie wyrzuca po każdym filmie, tylko wykorzystuje w różnych produkcjach. Tylko co z tego? Nie lepiej skupić się na treści filmu? Jak mówił uczniowi Bruce Lee w "Wejściu smoka" - nie patrz na palec, bo przegapisz księżyc.

ocenił(a) film na 8
eltoro10000

Co do ciekawostki/nawiązania do Christine też za pierwszym tego nie zauważyłem ale w komentarzu wyżej dopytywałeś o co chodzi więc to wyjaśniłem. Zarówno ciekawostki-błędy (które mnie osobiście też nie interesują) oraz ciekawostki-nawiązania mają swoje grono odbiorców. I nie rozumiem tego zdania "Nie lepiej skupić się na treści filmu?". Chyba każdy kto ogląda film skupia się i rozumie treść co nie przeszkadza mu w wyłapywaniu nawiązań a nawet jeśli chce wyłapywać tylko błędy "olewając" treść to co komu do tego. Poza tym wydaje mi się, że coś takiego jak "rekwizyty w studio" w XXI wieku nie istnieją.

QTJacques

Widzisz, auto to właśnie rekwizyt, jakby nie patrzeć. Wydaje ci się, że w XXI wieku nie potrzeba rekwizytów, bo wszystko generowane jest z komputera? ;-) Piszesz, że coś "wyjaśniłeś", ale chyba musiałem to przeoczyć. Bobbik pisał o scenie ze starym, zdezelowanym samochodem, która mu się skojarzyła z innym filmem, w którym też widział stary, zdezelowany samochód, a ty piszesz o konkretnych autach, które, jak wyszperałeś, grały w tym, czy innym filmie. To są dwie różne rzeczy.
To tak jakby ktoś napisał, że w czwartym odcinku Mandaloriana widzi odniesienie do "Siedmiu wspaniałych", kiedy to biedni wieśniacy proszą zawodowca o ochronę ich wioski przed bandą zbójów, a ty byś "wyjaśnił", że sprawdziłeś i faktycznie, bo Mando nosi kapelusz, który miał na sobie Yul Brynner... ;-)

ocenił(a) film na 8
eltoro10000

Pewnie tylko bobbik jest w stanie to ostatecznie wyjaśnić ale wydaje mi się, że chodziło mu o to, że zdezelowane auto hipisów to właśnie Plymouth Fury czyli Christine. A co do kwestii rekwizytów to chodziło mi o to, że studio filmowe nie ma raczej własnego parkingu z samochodami, który "rozdaje" na potrzeby różnych filmów. Bo np. w latach 30, 40 czy nawet później była praktyka, że dane studio zachowywało kostiumy, rekwizyty czy dekoracje by inne filmy z mniejszym budżetem mogły je wykorzystać to obecnie taka praktyka jest niespotykana, zwłaszcza w tak wysokobudżetowych filmach. A jeśli Tarantino umieszcza w swoim filmie auto które już kiedyś "wystąpiło" w jego dziele to należy przypuszczać, że zrobił to świadomie. To jak jakby teraz w jego nowym filmie pojawiła się mała biała Honda z Pulp Fiction.

QTJacques

Tia, czyli zapewne, kiedy chce użyć tego auta powtórnie, to szuka go na Allegro...
Przestań pozować na besserwissera od kina i "objaśniać" co ci się wydaje...

ocenił(a) film na 8
eltoro10000

Pewnie nie na tej konkretnej stronie ale założę się, że w Stanach Zjednoczonych są pasjonaci samochodów z różnych okresów i można u nich znaleźć konkretne auto. Coś jak to gdy w Death Proof Zoe znalazła Challengera R/T z 1970. Tam to jest oczywiste nawiązania do Znikającego punktu ale już nie o tym. Jeśli natomiast potrzeba samochodów z maksymalnie 1970 roku i nie może się pojawić w kadrze auto nowsze to takimi sprawami zajmuje się odpowiednia osoba na planie. Jeśli się mylę proszę mnie poprawić. I nie próbuje pozować na besserwissera (aż musiało to sprawdzić w internecie, wciąż nie mam tych słowników :D ) ale nie chce by po raz kolejny moje słowa były źle zrozumiane i wyjaśniam pewne rzeczy. Kompletnie nie zrozumiałem oburzenia ale co ja tam wiem...

QTJacques

No właśnie...

QTJacques

Dziękuję za ten wpis, czytałam to z wielką przyjemnością. :) Kawał dobrej roboty.

QTJacques

Lepiej bym tego nie ujęła . 100 % tego co myśle o filmie

ocenił(a) film na 5
QTJacques

Mam takie wrażenie że wokół pewnych reżyserów oraz aktorów zrobiła się pewna sekta. Widzicie pewne rzeczy których nie ma. Nie rozumiem toku myślenia oraz argumentacji typu:" To co jednak może wymęczyć przeciętnego widza będzie nie lada gratką dla wszelkich kinomanów i kinofilów"-sekta. Jest kilka dobrych ujęć, scen, dialogów, ale ten film jest słaby.

Krolcalekoznaczonych

A może niektórzy widzą rzeczy, których Ty nie widzisz? Mam wrażenie, że za dużo osób stara się przekonać wielu do swojego zdania, zamiast po prostu swoje zdanie przedstawić. Podoba mi się ten film, a nie uważam się za członka sekty, czy jakiejkolwiek innej uprzedzonej wspólnoty.

ocenił(a) film na 9
cavecanem

Zobacz, ze kolega wyzej ocenil film "Glupi i glupszy" na 10 - jako arcydzielo.
Kazdy ma swoj gust i trzeba to uszanowac, jedynie mozna wywnioskowac, ze jest on fanem innego kina ;-)

Parnassus

Trochę żenada, wchodzić do kogoś na profil, żeby znaleźć coś co podważy jego gust czy wypowiedź. Nie umiesz użyć innych argumentów w dyskusji?
Na mnie też szczególnego wrażenia ten film nie zrobił mimo, że lubię Tarantino. Zapraszam na profil, żebyś zamiast dyskusji, mógł znowu wykorzystać argument z ocenami.

ocenił(a) film na 9
Ahnessa

Mylisz sie. W dyskusji najwazniejsze jest to aby o drugiej stronie wiedziec jak najwiecej, bo wtedy mozna sie do czegos konkretnego odniesc.

Metaforycznie obrazujac, jak myslisz dlaczego wszystkie afery wychodza przed wyborami? :-)))

Pozdrawiam cieplutko z goracego Peru ;-)

Parnassus

To tak jak być "inteligentnym inaczej"... ;-)

ocenił(a) film na 5
QTJacques

"Przeciętnego niedzielnego widza nowy obraz Quentina Tarantino może znudzić. Tak, nie boję się użyć tego słowa: znudzić. To co jednak może wymęczyć przeciętnego widza będzie nie lada gratką dla wszelkich kinomanów i kinofilów."

trudno brać poważnie wypowiedź, która zaczyna się w tak tendencyjny sposób, i próbuje zaznaczyć "jeśli Ci się nie podobał to znaczy, że nie jesteś prawdziwym kinomaniakiem".

ocenił(a) film na 8
ollo1985

Dlatego kluczowe jest tu słowo "może".

ocenił(a) film na 7
QTJacques

Zgadzam się z ollo1985. Zaczynając swoja wypowiedź w ten sposób ustawiasz się w roli "oświeconego kinofila", w domyśle lepszego od przeciętnego niedzielnego widza. Do kina chodzę nie tylko w niedzielę, ale mnie ten film w wielu miejscach nudził. Sam piszesz o dłużyznach, które jednak próbujesz usprawiedliwiać. Określenie "dłużyzny" jest pejoratywne. Mimo, że uważasz się za widza lepszego od większości, terminologią posługujesz się dość nieporadnie. Pominę wytykaną Ci już taśmę 45 mm, bo być może nacisnąłeś nie to co trzeba na klawiaturze, ale nie bardzo rozumiem, czym są proporcje taśmy 16mm. Podobnie jak wyciskanie emocjonalnych soków :) Trochę Ci się mieszają różne terminy i określenia, powinieneś popracować nad stylem zanim zaczniesz się tak autorytatywnie wypowiadać. Jako kinoman "w sekundę umiejscowiłeś Ricka Daltona na miejscu Clinta Eastwooda" (kolejne dziwne określenie; myślałeś chyba o zobaczeniu kogoś w kimś). Ale jakoś nie rozwinąłeś tego, że bohater gra w filmach Corbucciego, który był prawdziwą postacią i nakręcił mnóstwo spaghetti westernów, a do którego twórczości Tarantino dość często się odwoływał we wcześniejszych filmach (w jednym nawet bezpośrednio w tytule:)). Jak trochę pogrzebiesz w temacie, to być może odnajdziesz innego amerykańskiego aktora, który po serialowych sukcesach i porażkach grał we Włoszech. Jego historia jest zdecydowanie bardziej zbliżona do Ricka Daltona niż wspomnianego Clinta Eastwooda. Być może to tylko kwestia Twojego stylu i nie uważasz się za mądrzejszego od innych, ale tak wychodzi z Twojego eseju. Czytałeś kiedyś tekst szanującego się filmoznawcy, który zaczynałby się od stwierdzeń, których sam użyłeś? Piszą o filmie, a nie o tym, że wydaje im się, że rozumieją go lepiej niż inni. I jeszcze mała uwaga na koniec: formatuj tekst (akapity bardzo pomagają w czytaniu i organizują treść). Fajnie, że piszesz, ale pracuj nad stylem i miej trochę pokory.

ocenił(a) film na 8
maciekmisztal

Nie uważam się za "oświeconego kinofila" i w swoim tekście napisałem, że nie zaliczam się do grona osób o szerokiej wiedzy filmowej. Oczywiście Eastwood to nie jest jeden do jeden Rick Dalton i było mnóstwo aktorów, którzy wyjeżdżali do Włoch w celu podreperowania kariery lub jako kolejny jej szczebel. Ze stylem masz absolutną rację jest on kiepski ale też nie umieściłem tego tekstu pośród recenzji użytkowników tylko na forum. Co do Corbucciego to gdzieś tutaj w komentarzu wspomniałem, że jest to prawdziwy reżyser. Wcale nie uważam, że rozumiem ten film lepiej od innych. Każdy ma swoją wrażliwość i każdy będzie odczytywał/rozumiał ten film na swój sposób. Filmy oglądam dopiero od 5 lat i faktycznie mogę mieć braki w wiedzy filmowej. Jeśli zaś chodzi o formę tekstu to tak właśnie miał on wyglądać, bez akapitów.

ocenił(a) film na 5
maciekmisztal

16mm to nie sa proporcje, tylko szerokość taśmy filmowej. Kamery filmowe korzystały (bo raczej już mało kto kręci na taśmie, obecnie rządzą kamery pokroju Arri Alexy, RED, itd, czyli sprzęty cyfrowe) głównie z taśm 35mm, ale np. kamery IMAX, które słyną z genialnej jakości używają taśm o szerokości aż 70mm. Szerokość (podobnie jak rozdzielczość sensorów w kamerach cyfrowych) przekłada się po prostu na jakość. I tak w teorii taśma 16mm oferuje z 5x gorszą jakość od taśmy 35mm (choć w rzeczywistości znacznie gorszą, bo dochodzi tu też jakość materiałów światłoczułych i samych kamer, a te do taśm 16mm były głównie ręczne i przede wszystkim stosunkowo tanie - np. słynne Bolexy). Seriale, w których grał Dalton, ze względu na ograniczenie kosztów (taśmy filmowe są potwornie drogie) kręcono głównie na taśmach 16mm, czyli trochę tak jakby dziś kręcić film za pomocą kamery z iPhone'a 5 vs. takim RED Monstro oferującym rozdzielczość 8K w RAW).

ocenił(a) film na 8
ural

Oczywiście popełniłem błąd pisząc o "proporcjach" taśmy filmowej. Gdzieś tam w komentarzu jednak już poprawnie napisałem, że chodziło mi o szerokość. Może też nie powinien użyć słowa proporcje tylko format obrazu.

ollo1985

Oczywiście prawdziwi kinomani pieją z zachwytu jakie to zabiegi Quentin przemyca i ile smaczków wrzuca do swoich filmów. O, wytłumaczył widzom co to jest pilot serialu! I nawet wykadrował fikcyjny serial do 4:3 (już nie wspomnę, że nawet pokazał go w czerni i bieli - wytłumaczył przy okazji oniemiałej widowni, że kiedyś filmy nie były kolorowe!)! Pal licho, że to jak zachwycanie się ciekawostkami z Wikipedii.

ollo1985

Można przecież napisać: "Przeciętnemu słuchaczowi muzyka disco polo może się nie podobać, jednak dla prawdziwego konesera jest to nie lada gratka..." ;-) Czasem recenzja mówi więcej o recenzencie, niż o utworze...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones