Jeden z niewielu filmów ostatnich lat, w którym nie pada ani jeden strzał,
trup NIE ściele się gęsto, a amerykańskie patetyczne dziadostwo nie daje o
sobie znać na każdym kroku powiewając tymi swoimi cudownymi flagami, męcząc
wybujałymi narodowo-wyzwoleńczymi dialogami, okraszając sceny mdłymi
bohatersko-bohaterskimi WIELKIMI postaciami. Jednocześnie, i to zaskoczyło
mnie najbardziej, nie jest to film w którym postacie pierdzą, szczają,
generalnie - ostentacyjnie defekują śmiejąc się przy tym i wydzierając
(patrz - "Year One", tam nawet jedli gów..).
(Morał)
I to co dla mnie jest wielkim plusem (ponieważ mam już dosyć popapranych
aktorków pierdzących sobie w twarz i ciągłego zabijania) dla innych, sądząc
po ocenie filmu, jest dużym minusem. Ludzie co się z wami dzieje? Czy
naprawdę na ekranie musi być ciągłe "bum! bum! jeb i sru!" żebyście mogli
pozytywnie ocenić film? Rozumiem, że to nie jest arcydzieło, jednak dawanie
ocen na poziomie 5 jest grubą przesadą.
Ja tam daję 7/10. Film mi się podobał, połowicy mej jeszcze bardziej. Przy "Rozważałeś przeprowadzkę do Danii?" odpadliśmy :D
A co do strzelania, to na początku trochę go jednak było ;)
Walken i Freeman rządzą.