Od razu widać, że ten film zrobiła kobieta. Niesamowicie, kiczowato sentymentalny, słodki, z przewidywalną akcją. Najbardziej mnie zaskoczyło to, że nawet moj ukochany Kevin Spacey zawiódł. Kiedy jako Simonet opowiadał o swoim dzieciństwie i o tym, jak nabawił się swoich trwałych okaleczeń, bynajmniej nie był wiarygodny, nawet nie czułam współczucia. Był śmieszny. A z zakończeniem to już totalnie przegięli. Po prostu żenujące.