Nie rozumiem, naprawdę nie potrafię pojąć jak tak genialna komedia jaką jest "Due date" od zagranicznych krytyków mogła
otrzymać jedynie 38%, a tak beznadziejnie nudny i nie śmieszny film jakim jest "Policja zastępcza" aż 77%! i dzięki temu
certyfikat świeżości na RT! Naprawdę brak mi słów na te dwie oceny. Nie rozumiem takiego wyniku, bo według mnie
powinien się on ułożyć dokładnie na odwrót. Swoją drogą to ciekawe, że tak jak zwiastun do "Zanim odejdą wody" w ogóle
nie zachęcił mnie do tej produkcji i gdyby nie weekendowa obniżka cen biletów w Multikinie, pewnie bym się na nią do kina
nie wybrał, tak na "The Other Guys" czekałem już od jakiegoś czasu, bo po obejrzeniu zwiastuna wydawało mi sie, że może
być z tego filmu całkiem porządna komedia pomyłek i jednocześnie wielka zgrywa z kina akcji. Jeszcze jedna, bolesna
nauczka by nie ekscytować się zapowiedziami i nie ufać trailerom, bo można się nieźle na nich przejechać.
"Policja zastępcza" to potwornie przegadany film. Nic się tutaj nie dzieje, bohaterowie jedynie plotą bez sensu,
przesuwając się od jednego miejsca do drugiego i zupełnie nic ciekawego z tego nie wynika. Intryga jest żadna,
zagrożenia nie ma wcale, bo z jakiś korporacyjnych przekrętów finansowych w filmie akcji o policjantach, wiele wycisnąć
się nie da. Z resztą kogo to obchodzi? Toż to nie następna część "Wall Street", tylko film gdzie bohaterowie pomiędzy
kolejnymi zabawnymi kwestiami powinni się ścigać, biegać, skakać itd. itp. Śmiechu tu też tyle co na lekarstwo. W czasie
całego seansu ani razu, ani razu! nie wybuchnąłem śmiechem, a lekkie zaśmiania się pod nosem mogę zliczyć na
palcach jednej ręki. Przez to seans dłużył się okropnie, przechodząc między kolejnymi coraz mniej udanymi scenami i trwał,
i trwał, i trwał jeszcze dłużej. Co gorsza wszystkie sceny, które mogły być śmieszne znalazły się już w zwiastunie.
Dosłownie wszystkie. Przez to w czasie seansu niespiesznie przechodzimy od jednego znajomego momentu, który
widzieliśmy już w trailerze do następnego, który już nie bawi, bo widzieliśmy go przecież wcześniej. A pomiędzy tymi
scenami nie dzieje się zupełnie nic. Co więcej same żarty powtarzają się tutaj wielokrotnie, aż do obrzydzenia. Ileż razy
można słuchać tego samego żartu, ileż razy można nabijać się z tego samego? Gdyby jeszcze były one naprawdę
powalające, to takie odcinanie kuponów od kolejnych kawałów można by było wybaczyć, ale niestety nie są.
"The Other Guys" to także obrazek potwornie zagrany, w którym prawie od samego początku czuć, że jest tylko
przedstawieniem, udawanką, na chłodno skalkulowaną produkcją. Nie ma w tym filmie choćby odrobiny luzu, życia, nawet
życia ukazanego w krzywym zwierciadle. Wszystko jest sztuczne, udawane i cały czas zdajemy sobie sprawę z tego, że
wszystkie sceny zostały odegrane. Czuć wyraźnie, że za kamerą stali ludzie, a ci których widzimy przed nią jedynie
deklamują swoje kolejne kwestie, zapamiętane na chwilę przed zdjęciami. Okropna sztuczność. Co więcej nie ma w tym
filmie żadnej ciągłości. Składa się on z luźnych scen, na siłę ze sobą powiązanych. To taki zlepek gagów na dany temat,
które w założeniu miały śmieszyć, jedne są kiepskie inne nieznacznie lepsze, ale nijak nie tworzą one spójnej całości.
Reżyser tworzy swój film z luźnych pomysłów, kolejnych scenek nie dbając zupełnie o jakąkolwiek logikę, nie uwzględniając
poprzednich zachowań bohaterów, ich charakterów, tego co wydarzyło się kilka minut wcześniej. Zupełnie tak jakby komuś
do głowy wpadł pomysł na żart i nie dbając o to czy pasuje on do filmu czy nie, wszyscy zdecydowali się go nakręcić, bo
może jednak jakoś da się go dopasować.
Na dokładkę dochodzi jeszcze okropnie drętwy Mark Wahlberg, którego gra ogranicza się do jednej miny i ciągłego
krzyczenia we wszystkich kolejnych scenach. Aż ciężko na niego patrzeć tak potwornie tutaj wypadł. Może gdyby na jego
miejscu pojawił się jakiś inny aktor partnerujący Farrellowi, to film ten oglądałoby się trochę milej. Ale to już jest gdybanie.
Z całej tej produkcji podobał mi się jedynie wstęp, czyli jakieś piętnaście pierwszych minut, gdy na pierwszy plan wysuwają
się Samuel L. Jackson oraz Dwayne Johnson w dość prześmiewczych dla nich rolach popisujących się policjantów, którzy
dla zatrzymania podrzędnych przestępców są w stanie zdemolować pół miasta i się jeszcze tym chełpić. Sceny z ich
udziałem są lekkie, zabawne, chwilami pozytywnie idiotyczne, dzięki czemu jest w nich jakieś życie i energia. Z chwilą , gdy
znikają z ekranu (w tak potwornie durnej scenie, że aż trudno uwierzyć, że naprawdę się pojawiła) ginie również cały film.
Dwaj pozostali bohaterowie, którzy przejmują po nich zadania są naprawdę tymi „innymi gośćmi”, o których z całą
pewnością nie powinno się było robić filmu, bo kompletnie nie ma o czym. Późniejszy jeden niezły żart o pięknej żonie
(powtórzony chyba z milion razy) nie wystarcza by zapewnić dobrą rozrywkę przez prawie półtorej godziny seansu. Moim
zdaniem to najgorsza komedia tego roku, obok fatalnego "Raju dla par". Omijać szerokim łukiem.
4-/10