Genialne role Marlona Brando, grającego nieco zniewieściałego łowcę nagród (Brando grał tak naprawdę siebie, bo miał haniebne epizody biseksualne i bywał zniewieściały - na szczęście męska strona natury u niego zwyciężyła, a jego charyzma aż promieniuje z ekranu) i dobrego łotra Jacka Nicholsona (reżyser należący do pokolenia lewackich rewolucjonistów lat 60-tych usilnie próbował pokazać jego postać z dobrej strony, jednakże Jack i tak zagrał po swojemu, a był wtedy u szczytu kariery). Najlepsze są w filmie długie sielankowe momenty w II połowie, aż do szokującego finału. Postać grana przez Brando - jak wiedzą dobrze Ci, którzy znają nieco specyfikę Dziekiego Zachodu, gdzie duża przestępczość była tyko tuż po wojnie secesyjnej, potem zaś byłą dużo mniejsza, niż chociażby w dzisiejszej Ameryce - zginęłaby znacznie szybciej, a wcześniej byłaby w óczesnych realiach szybko wyśmiana. Co ciekawe, film przyczynił się do podupadnięcia gatunku pod konic lat 70-tych i w latach 80-tych.