To mógł być świetny film, lecz jedynie w rękach doświadczonego reżysera. Dotyczy bowiem spraw skomplikowanych i niezwykle trudnych do sportretowania. To opowieść o autodestrukcji, która jest siłą napędową geniusza. To intrygująca przypowieść o cenie sukcesu i niezwykle delikatnym i kruchym procesie tworzenia piękna, sztuki. To rzecz jasna także opowieść o miłości, jej różnych odcieniach i o tym, że czasem miłość nie jest wszystkim.
“Rozpustnik” to luźna biografia John Wilmota, członka tzw. “Merry Gang” za czasów Karola II. Wilmot został tutaj ukazany jako człowiek wyraźnie pozującego na cynika, człowieka pozbawionego skrupułów i wszelkiej moralności. A jednak pod tą grubą warstwą kryje się niespokojna dusza łaknąca czegoś więcej, a mogąca się jedynie zadowolić namiastką scenicznego pseudożycia. Film nie stara się gloryfikować Wilmonta, lecz mimo wszystko jest to obraz pozytywny dla niego, gdyż ukazuje go jako człowieka rozdartego, walczącego z demonami.
Niestety reżyser-debiutant nie wykorzystał w pełni ani potencjału samej postaci Wilmota, ani świetnego scenariusza pełnego wspaniałych gierek słownych, ani obecności gwiazd. Powstał zatem film średni, którego główny bohater jawi się raczej mało barwnie, a często wręcz przynudza. Ani Wilmot ani Karol II nie są postaciami zbyt interesującymi, o wiele bardziej zaintrygowały mnie inne, w zamyśle drugoplanowi bohaterowie. W ten sposób gwiazdą filmu stała się dla mnie Samantha Morton w roli najsłynniejsze aktorki epoki Lizzy Barry. Oto postać z jednej strony krucha i wątła, z drugiej doskonale zdająca sobie sprawę z tego, do czego dąży i nie wahająca się zapłacić każdą cenę. Jej pierwsze i ostatnie spotkanie z hrabią Rochester to dwie najważniejsze sceny tego filmu i moc swą zawdzięczają znakomitej grze Morton. Intrygująca jest postać żony Wilmota w delikatnej lecz trudnej do przeoczenia interpretacji Rosamund Pike. Miłość i poświęcenie, to tematy, które łatwo zbanalizować. Pike potrafiła je rozegrać w sposób niemalże bezbłędny. Moją uwagę zwrócili również Rupert Friend jako Billy Downs i Richard Coyle jako Alcock. Ich role są niewielkie, a jednak pozostają w pamięci dłużej niż występ Deppa czy Malkovicha. Mam nadzieję, że zobaczę ich jeszcze na ekranie.
W sumie “Rozpustnik” jest filmem dość nijakim, bezbarwnym i zdecydowanie nie dorasta do awanturniczej i niespokojnej osobowości Wilmota.