PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=94455}

Samsara

The Samsara
7,8 2 217
ocen
7,8 10 1 2217
Samsara
powrót do forum filmu Samsara

Najważniejszej lekcji życia udzielają mnichowi nie Budda,lecz kobiety....;)

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Kobiety częściej zauważają, że można się rozwijać duchowo żyjąc w sposób świecki (doceniają dominującą rolę życia świeckiego w rozwoju duchowym albo też poświęcają się mu bez zastanowienia tzn. nie w pełni uświadamiając sobie dlaczego je doceniają, ale jednak je doceniając, stawiając na pierwszym miejscu). Natomiast mężczyźni częściej dzielą życie na życie świeckie i życie duchowe i wykazują przekonanie, że rozwinąć duchowo można się wyłącznie przez praktyki zaliczane do tych tzw. duchowych jak choćby przez bycie mnichem czy chodzenie na jakieś kursy rozwoju duchowego, czy przypuśćmy czytanie książek zaliczanych do literatury traktującej o rozwoju duchowym. Przy tym wszystkim zupełnie ignorując to, że najważniejsze i w zupełności wystarczające do rozwoju (i w tym oświecenia) jest życie świeckie.

Innymi słowy, mężczyźni częściej nie uświadamiają sobie, że ten podział na życie świeckie i życie duchowe jest w pełni iluzoryczny i z założenia błędny, bo jednego od drugiego nie da się oddzielić lub mówiąc inaczej to jest jedno i to samo. Nie chodzi o jakąś siłę. Raczej o różnicę natury mężczyzny i kobiety. Każda płeć ma nieco inne podejście do rozwoju, co innego do niej przemawia i czego innego potrzebuje, więc nie ma też sensu by mężczyźni na siłę przyjmowali podejście kobiet, ale zauważenie roli życia świeckiego w rozwoju duchowym zawsze jest jednak wskazane.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

No tak, kobiety idą częściej za instynktem natury;) Człowiek wysoko rozwinięty duchowo będzie taki i w klasztorze i w społeczeństwie. Tyle tylko,że społeczeństwo nie życzy sobie ani zbawiania ani obecności zbawionych;p

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Nie ma żadnego, że społeczeństwo sobie coś życzy czy nie, bo ludzie się rozwijają z natury. Ktoś sobie może przyblokować rozwój przez różne praktyki ogólnie uznawane za duchowe czy powiązane z duchowymi, ale ogólnie ludzie rozwijają się cały czas. Z różną szybkością, ale to po prostu naturalny proces człowieka. Przy czym często szybciej rozwijają się ci poza klasztorami. Ale tak czy inaczej to proces dotyczący wszystkich, więc trudno żeby wszyscy sami siebie chcieli zwalczać (pomijając kwestię po co i dlaczego). Właśnie o to chodzi, że rozwój duchowy nie dotyczy tylko ludzi pozamykanych w klasztorach. I to jest świetnie ukazane w tym filmie, i o tym też pisałam.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Społeczne układy raczej niszczą jednostkę, niż ją rozwijają. Klasztor to też pewne społeczeństwo, dlatego mistycy uciekają zwykle do ....lasu lub w góry;)

thuscomethusgo

Wiesz, wiem co masz na myśli pisząc o niszczeniu jednostki przez społeczeństwa ustalone normy standardy itd. itp. Ale zauważ ,że decyzja czy np będziesz pasował do hipsterów czy stworzysz swój własny styl należy do ciebie, nikt cię (o ile jesteś zdrowym człowiekiem) nie zmusi do zmiany gustów, poglądów, ubioru itd. Oczywiście nie piszę tu o jakiś ekstremalnych sytuacjach które można napotkać np. w krajach islamskich.
Jeśli chodzi o joginów to w Tybecie to trochę inaczej wyglądało mam na myśli ,że nie medytowali w jaskiniach bo zostali stłamszeni w klasztorach przynajmniej o ile mi wiadomo. :)
A tak jeszcze wracając z buddyjskiego punktu widzenia (w sumie cały czas z niego tu piszę) to wszyscy ludzie i mężczyźni i kobiety i dzieci i starcy ty ja Eleonora posiadamy naturę Buddy. Oznacza to między innymi ,że jesteśmy już oświeceni tylko ego i wszelakie splamienia umysłu zasłaniają ten fakt przed nami. Dlatego jeśli dla mężczyzny najlepszym nauczycielem jest kobieta to i tak nauczanie przez kobietę to tak jak nauczanie przez Buddę. Podobnie jest z wszystkimi lamami oni też w swej esencji, naturze są Buddami. :)
Uff można by o tym pisać jeszcze parę akapitów tak właściwie. :)

ocenił(a) film na 9
TheVortex

Ego jest bardzo ważne. Stanowi podstawę i trzon osobowości. Na jego bazie rozwija się reszta człowieka. Problemem jest pewne "zanieczyszczenie" ego. W buddyzmie jak i innych filozofiach czy religiach nie chodzi o zniszczenie ego, a o pewnego jego oczyszczenie, uczynienie przejrzystym, tak by droga z poziomu świadomości do jaźni była w pełni przelotowa. Można mówić, że jest wtedy tak jakby ego zniknęło, można użyć takiego określenia, ale zasadniczo ta część nas nadal jest tyle że ulega przemianie. Przy czym najlepiej to (ten proces przemiany ego) zostawić samemu sobie, nie zwracając na to uwagi, bo kiedy ludzie skupiają się na swoim ego jako na problemie - przeszkodzie na drodze do oświecenia itp. - zwykle dostają przeciwny do zamierzonego efekt, czyli właśnie zanieczyszczenie ego i zablokowanie kontaktu z jaźnią. I to faktycznie uniemożliwia rozwój. Ale w przypadku przeciętnych ludzi nie interesujących się tymi tematami na szczęście trudno o tego typu sytuacje - by doszło do takiego zablokowania, więc większość ludzi całkiem sprawnie się rozwija. A czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie, to nieistotne. A w zasadzie często dużo lepiej kiedy nie zdają sobie sprawy.

Eleonora

Dziękuję za odpowiedź. Z tym ego to napisałem pewnie zbyt ogólnikowo ale chciałem po prostu ogólnie pokazać trochę buddyzmu twojemu przedmówcy bo wchodząc w szczegóły zgadzam się z tobą. :)
A tak z ciekawości jesteś praktykującą buddystką bo takie odnoszę wrażenie? :)

ocenił(a) film na 9
TheVortex

Myślałam, że jakoś po mnie pojedziesz czy coś, bo tak zwykle bywa w tego rodzaju dyskusjach :) ale bardzo mi miło, że potraktowałeś mnie tak po przyjacielsku :)

Buddyzm jest mi bliski i w sumie myślę/postępuje w tym duchu w sensie, że jakoś taka jestem z natury, ale nie jestem praktykującą buddystką. Z tymże ten rodzaj podejścia do życia i ten rodzaj myślenia pasuje także do innych filozofii czy religii. Ale faktycznie gdybym się miała koniecznie przyporządkować do jakiejś religii, to byłby to buddyzm Zen.
Z tymże różne religie czy filozofie związane z duchowością głoszą właściwie te same nauki i zasady i są to mądrości wynikające z natury świata, więc pomijając różnice związane z kulturami, dla których i w ramach których były tworzone religie one wszystkie w istocie rzeczy, są takie same (głoszą to samo). Z chrześcijaństwem jest troszkę inaczej, bo to taka trochę sztuczna religia mająca pasować do różnych kultur (co daje efekt, że nie może pasować do żadnej) i powstająca jak i rozwijająca się w dużym stopniu w sposób upolityczniony (w sensie dla celów politycznych), ale i w chrześcijaństwie można znaleźć pewne pozytywne cechy, mądrości związane z tymi prawdami uniwersalnymi obecnymi we wszystkich religiach czy filozofiach duchowych.

Eleonora

Nie no staram się. :) Zwłaszcza że nie traktuje tego wątku jako dyskusji bo w dyskusjach unikam udziału no chyba że wiem że nie skończy się to wyzwiskami tylko czymś konstruktywnym i ludzie rozstaną się raczej z pozytywnymi wrażeniami. Ale niestety mało która dyskusja w Sieci przybiera taki kierunek.
Ja jestem praktykujący. :) Tradycja wadżrajana szkoła karma kagyu. :) I w sumie polecam ci medytacje i np zabrać się za zen skoro mógłby ci pasować. Tak polecam bo osobiście mam wrażenie że najlepiej człowiek się rozwija jak faktycznie wkroczy na jakąś konkretną ścieżkę. Nie znam się jakoś na religiach świata no ale nie uważam buddyzmu za religię. Nie ma tu jakiegoś boga nie ma dogmatów nie trzeba w nic wierzyć tylko są twoje doświadczenia krytyczne myślenie używasz po prostu umysłu. Na dodatek z łaciny religare oznacza łączyć się z czymś ponownie no a buddyzm zakłada że już mamy naturę Buddy już jesteśmy oświeceni jak pisałem już wcześniej. Więc my nie łączymy się z oświeceniem po prostu usuwamy splamienia umysłu tak jak gdy przestajesz poruszać szklanką z mułem to mój opada a woda staje się przejrzysta. :)
Nie jestem w stanie logicznie uargumentować czemu wciąż się zastanawiam jednak lamowie bardzo często odradzają podążanie wieloma ścieżkami jednocześnie korzystając właśnie z wielu religii.
I tak wracając do podobieństw no pewne elementy znajdziesz ale np dla mnie chrześcijaństwo islam a buddyzm to kompletnie różne sprawy a sam islam to osobiście odbieram negatywnie.

ocenił(a) film na 9
TheVortex

Ale ja się rozwijam, tyle że nie potrzebuję do tego przyporządkowywania się do konkretnej religii. A to, że nie jestem do żadnej przyporządkowana nie znaczy, że nie stosuję różnych nazwijmy to praktyk. Tylko że rdzeniem każdej praktyki jak i religii jest to samo. Żeby np. pracować z czakrami nie potrzebuję być przyporządkowana do religii. Nie czuję ich dlatego, że wyznaję jakąś religię, tylko dlatego, że są naturalną częścią struktury człowieka i akurat dla mnie ich czucie jest korzystne, więc się aktywowało. Życie duchowe człowieka jak i jego struktura (fizyczna i niefizyczna) są przedmiotem wszystkich religii, ale jednocześnie są po prostu naturalnym elementem świata, samą naturą, czy nie wiem jak to inaczej określić. Chodzi mi o to, że nie pojawiają się one same w sobie ani też możliwość pracy z nimi czy po prostu ich doświadczania ani też ich rozwój nie uaktywnia się dopiero wraz z przystąpieniem do jakiejś religii. Religie jedynie są czymś, co ma nam pomagać w pewnym uporządkowaniu życia duchowego (dają też szereg zasad i wskazówek, które dla osób na przeciętnym poziomie rozwoju - takim powiedzmy najpowszechniejszym - zapewniają im pewną ochronę).
Mają swoje minusy, ale mają też plusy. Jeśli komuś dobrze służy (w sensie pomaga) wyznawanie danej religii jest ok, jeśli nie potrzebuje żadnej religii, nie czuje takiej potrzeby, też jest ok.

Jeśli chodzi o mnie mam poglądy zbieżne do Osho i tak jak on jestem otwarta na wszystkie religie zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że sama forma instytucjonalizowania życia duchowego w formie religii ma wiele wad, co jednak nie zmienia tego, że zamykając się na religie - na wiedzę, jaką możemy z nich czerpać (nawet i w tym z obserwacji tych wadliwych rozwiązań czy zachowań ludzi konkretnych wyznań) pozbawiamy się mnóstwa okazji do rozwoju, zubażamy się i ograniczamy. Fanatyzm religijny jak i każdy inny fanatyzm zaślepia i degeneruje, ale kiedy ludzie mocno zakotwiczają się na nienawiści czy silnej niechęci w stosunku do religii czy to wszystkich, czy to konkretnych (np. tych "nie ich"), to to też prowadzi do zamknięcia umysłu i bardzo wiele przez to człowiek traci.

Człowiek żyjący np. w Polsce praktycznie nie ma możliwości wyznawania swojej rdzennej religii (są jakieś ślady po naszych dawnych słowiańskich kultach, ale nie ma tego na tyle dużo i też tak średnio przez ludzi jest to traktowane/przekazywane, by móc faktycznie stosować to do celów, do jakich powinna służyć religia, czyli by wspomagało to nas w rozwoju, przyśpieszało zrozumienie, dawało pewne nazwijmy to klucze czy wskazówki, umożliwiało uporządkowanie duchowej strony życia). Pozostają więc nam religie obce, ale że są to religie z innych regionów świata i dla innych kultur, powiązane z obcą nam symboliką (bo ona zawsze będzie obca, bo tylko część jest w pełni uniwersalna, a mnóstwo symboli jest zrozumiałych jedynie dla konkretnej kultury, z której wynikają) i, co ogromnie istotne, z obcym nam językiem (który nawet jeśli byśmy się go nauczyli, to nie będzie naszym językiem rdzennym), co z kolei powoduje, że wszelkie święte teksty nigdy nie będą w pełni dla nas czytelne (nigdy nie będą trafiać do naszej podświadomości tak łatwo i w całości jak wtedy gdybyśmy urodzili się w danej kulturze i znali od urodzenia język, w którym powstały, poznawali świat i tworzyli skojarzenia razem z tym językiem, budowali na nim werbalizację swojej mitologii wewnętrznej). Tak więc bycie otwartym na wszystkie religie jest całkiem dobrym wyborem, dlatego że w ten sposób zyskujemy spojrzenie na to samo, ale z różnych perspektyw, co wyrównuje te braki związane z tym, że żadna z tych religii nie jest naszą rdzenną religią. A jednocześnie mocno rozwija to tolerancję i zrozumienie innych ludzi. Niesamowicie poszerza i stymuluje świadomość. Stymuluje otwieranie się na innych ludzi przez co kontakt z nimi (ten podstawowy, ważniejszy - nie ten powierzchowny związany wyłącznie z planem fizycznym) bardzo się intensyfikuje. Związek z ludźmi i innymi istotami jak i samą Ziemią staje się bardzo silny. Związek w sensie poczucia jedności.

Dlatego mi taka droga odpowiada. Zresztą właściwie to nawet nie jest kwestia wyboru, to raczej dzieje się po prostu samo (jest jakieś takie powiedzenie, że nie idzie się drogą, tylko droga sama siebie idzie - jakoś inaczej, ale coś w tym stylu - jakoś fajniej sformułowane). Gdybym nastawiła się tylko na jedną religię nie rozumiałabym w tej chwili tego, co rozumiem. Ale oczywiście każdemu według potrzeb. Absolutnie nie twierdzę, że moja ścieżka jest właściwa/dobra dla każdego. Zwłaszcza, że właśnie do zupełnie intensywnego rozwoju wystarcza samo życie to tzw. świeckie. A wielu ludziom sprzyja korzystanie z religii jednej i to w dość małym stopniu w stylu np. coniedzielnego chodzenia do kościoła. Bez jakiegoś bardziej zaawansowanego praktykowania. Często jest to wręcz idealny złoty środek, bo trochę człowiekowi pomaga, daje pewne wsparcie, a nie powoduje jego oderwania od życia codziennego i zbyt dużego nastawienia na te kwestie religijne (i w tym zaślepienia blichtrem fałszywie postrzeganej duchowości jako czegoś przede wszystkim interesującego i szpanerskiego) prowadzącego do zaniedbania i poniżania tak ważnego życia świeckiego.

Co do buddyzmu, to jak sam na pewno oczywiście wiesz, są różne odmiany, ale też jest w ogóle ta kwestia, że można buddyzmem nazywać wyłącznie filozofię, a można i też religię. Buddyzm jako sama filozofia - nie religia - jest zubożony o te aspekty bardziej religijne. Dla mnie nie jest to zbyt sensowne, bo życia czy świata nie da się w ten sposób podzielić, by uzyskać tę część w ogóle nie religijną w sensie duchowym. Zasadniczo psychologia, choć nie uznawana oczywiście za religię, ma w sobie dużo duchowości normalnie traktowanej jako przynależną religiom. Oczywiście też trochę zależy jaki nurt psychologii, ale piszę o takich, które mi odpowiadają, a takie są zdecydowanie uduchowione. Natomiast jeśli chodzi o kwestię Boga, to uważam, że wiele zależy od tego kto co rozumie przez Boga. Praktycznie w żadnej religii nie ma Boga osobowego, choć ogromnej rzeszy ludzi wydaje się, że niby jest. W buddyzmie nie ma Boga osobowego, ale zasadniczo nie ma go w żadnej religii. To, że w przypowieściach używa się personifikacji nie znaczy, że faktycznie mowa o Bogu osobowym. Przykładowo masa osób uważa, że w judaizmie jest Bóg osobowy, a to kompletna bzdura. W judaizmie mówi się o Bogu używając na niego różnych określeń (co jest ściśle określone - do czego używa się którego) i owszem, że ktoś może uznać, że brzmi to w sposób osobowy, ale w tych sytuacjach jest mowa o pewnych przejawach Boga lub jakby częściach Boga (np. emanacjach, określonych polach/dziedzinach oddziaływania/przejawiania się), a sam Bóg faktyczny uznawany jest jako coś, co z poziomu ludzkiego jest nie do ogarnięcia i nie do zrozumienia. Bardziej jest to więc pewien Absolut, pewien stan świadomości (ogólnej i na wyższym poziomie niż ta ludzka), zupełnie inny wymiar i ogólnie dokładnie coś, czego nie da się pojąć z poziomu ludzkiego w związku z czym o tym, że tak powiem 'faktycznym Bogu' (w sensie tym, co faktycznie rozumie się przez Boga), nie mówi się, bo nie ma jak. W hinduizmie oczywiście jest analogicznie (jest cała plejada bogów, którzy służą zajmowaniu się pewnymi aspektami życia, symbolizują elementy boskich przejawów itd.). I w buddyzmie też jest podobnie (w różnych odmianach jest różnie jeśli chodzi o bogów i demony itp. ale np. w buddyzmie tybetańskim są i mają właśnie taki sam charakter jak w hinduizmie czy innych kultach/religiach; a i podobne twory śmiało da się znaleźć w psychologii, choć nie jest religią), bo po całkowitym przejściu procesu "oczyszczania się" czy powiedzmy udoskonalania/wysublimowania w końcu osiąga się stan kiedy wychodzi się jakby ponad to. Dostępuje się nirwany i jest to zniknięcie w rozumieniu osobowości ludzkiej, ale jednocześnie to o krok dalej od nie-jaźni. Jest się wtedy wszystkim i niczym jednocześnie, czyli dochodzi się do tego, co w innych religiach opisywane jest jako Bóg.

A co do bycia już oświeconym, to w tym się z Tobą nie zgodzę, że każdy już jest oświecony. Człowiek będąc człowiekiem ma możliwość bycia oświeconym (skoro jest człowiekiem, to jest to samo przez się oczywiste, takie jest cel bycia człowiekiem, temu służy życie i forma ludzka), tyle że inkarnacje służą temu, by ulegał coraz dalszym przemianom, coraz bardziej się rozwijał - by zanikały w nim uczucia i popędy niższe, a wyższe rozwijały się i potęgowały. W końcu, po szeregu inkarnacji, dochodzi do momentu, kiedy jest już na tyle "czysty" (czy powiedzmy ma na tyle subtelne, czy wysokie wibracje - a warto tu pamiętać, że ciało fizyczne też jest wibracją i jest po prostu czymś w rodzaju rzutu na plan fizyczny, będący sam w sobie iluzją, pochodzącego z reszty istoty), że zanika wręcz dosłownie jako człowiek, rozpuszcza się, kończy przemianę/przeobrażenie, osiąga nirwanę. To następuje kiedy proces przebiegnie do końca, nie może nastąpić w dowolnym momencie u człowieka na niższym poziomie rozwoju, tak jak dziecko nie będzie mieć ciała osoby np. osiemdziesięcioletniej. Jest człowiekiem i dziecko, i ta osoba osiemdziesięcioletnia, ale żeby mieć ciało osoby osiemdziesięcioletniej musi przejść okres dorastania i resztę przeobrażania się. Dojść do tego etapu końcowego. O to mi chodzi. Dlatego nie zgadzam się z twierdzeniem, że każdy człowiek jest już oświecony. Ma potencjał, by być oświeconym, ale skoro się dalej inkranuje to dlatego, że jeszcze nie zakończył procesu 'wysubtelniania'.

Eleonora

Ja będe pisał tylko o buddyzmie no bo na innych religiach się już nie skupiam sam buddyzm z swoją 2500 letnią historią jest tak bogaty że nie zgłębiłbym wszystkich tajników przez całe swoje życie nawet jakbym zamieszkał w jakiejś pustelni albo klasztorze. Między innymi wybrałem szkołę karma kagyu żeby się jakoś ukierunkować a nie mieszać różnych podejść filozofii i medytacji buddyjskich. A więc ja jednak będę się upierał że w buddyzmie tybetańskim nie ma bogów. Są różne formy buddów najczęściej przedstawiane na posążkach i thankach (takie malowidła :D). Można w ten sposób oglądać wizerunki różnych lamów obecnych a także już historycznych różnych buddów jidamów i strażników. Ale z pewnością nie traktuje się tych form jako bogów tak jak np mamy w hinduizmie tylko jako różne aspekty i przejawy naszych umysłów dlatego te formy wykorzystywane są do wszelakich medytacji aby zrywać kolejne zasłony zasłaniające oświecenie. Pojęcie demonów faktycznie występuje ale buddyzm podchodzi do tego na swój sposób. Na przykład buddyści uważają że demony powstają (nie od buntu i upadku części aniołów) na skutek bardzo negatywnych karmicznie życzeń typu wielokrotne żarliwe życzenie komuś śmierci. Wtedy delikwent może odrodzić się jako demon. Nie będę już opisywał dalej bo w buddyzmie to temat rzeka więc jeśli będziesz ciekawa to sobie wygooglujesz. :)
A wracając do Natury Buddy tu jest taki problem że ja nie wiem czy ty się opierasz na jakiś naukach czy na swoich własnych przemyśleniach i spostrzeżeniach. Jednak ja opieram się na słowach i naukach oświeconych nauczycieli buddyjskich którzy swoim życiem i czynami potwierdzali że naprawdę wiedzą o czym mówią że naprawdę są oświeconymi istotami. Zresztą tacy nauczyciele wciąż żyją np XIV Dalajlama albo XVII Karmapa a na przestrzeni czasu tak naprawdę wiele osób osiągnęło oświecenie i też często nie w taki sposób jak opisujesz pisząc o tym stopniowym rozwoju np taki jogin Naropa osiągnął oświecenie gdy jego nauczyciel Tilopa trzasnął go butem w głowę. :D:) O tych panach też możesz sobie tak a propos poczytać. No i opieram się też na swoich doświadczeniach medytacyjnych na moich chodź daleko mi do oświecenia i to bardzo no i na doświadczeniach moich znajomych buddystów. Także dla mnie Natura Buddy jest faktem takim jak to że słońce rano wstanie albo że po zimie jest wiosna ale z drugiej strony nie będę cię tu przekonywał, nie leży to w mej intencji. :)
Jeszcze tak słówko o reinkarnacji (znów) z buddyjskiego punktu widzenia kolejne inkarnacje i proces odradzania się nie służy rozwojowi tylko jest logicznym skutkiem tego że nie jesteśmy oświeceni. A będąc bardziej szczegółowym to kolejne wcielenia głównie spowodowane są naszym błędnym wyobrażeniu że "ja" to nasze ciało. Tak splamiony umysł po śmierci klinicznej w okresie przejściowym ponownie lgnie do ciała i w dużym uproszczeniu odradzamy się ponownie. Ale w zależności od tego jak żyliśmy niekoniecznie nasze ciało będzie ludzkie co jest kolejnym powodem dla mnie aby stwierdzić że kolejne wcielenia nie służą rozwojowi. No ale ty możesz i pewnie masz na to kompletnie inny pogląd i coś czuje że mimo moich tłumaczeń nie zmienisz zdania. :)

ocenił(a) film na 9
TheVortex

"kolejne inkarnacje i proces odradzania się nie służy rozwojowi tylko jest logicznym skutkiem tego że nie jesteśmy oświeceni."
Tu się zgadzamy, nie ma żadnej "nauki i mądrości oraz rozwoju" albo jest oświecenie albo go nie ma.

thuscomethusgo

No niestety z tym się nie mogę zgodzić że nie ma rozwoju, nauki, mądrości. Po pierwsze mieszamy tu różne pojęcia które pewnie różnie rozumiemy, ty inaczej ja inaczej a Eleonora pewnie jeszcze inaczej. Dla mnie to wygląda tak ,że nauka i nauki istnieją one właśnie są metodami dzięki którymi można osiągnąć oświecenie. Są tym palcem wskazującym na księżyc. :)

Rozwój także istnieje ale jako buddysta to dla mnie sprawa wygląda tak: pracujesz nad sobą nad negatywnymi emocjami, złymi nawykami, swoim "ego", złe karmicznie czyny słowa i myśli zastępujesz pozytywnymi to wtedy się rozwijasz. No ale równie dobrze możesz nic nie robić ze swoim życiem no to wtedy stoisz w miejscu rozwój się nie wydarza. No i wreszcie możesz też żyć pełen zazdrości, gniewu w kłamstwie w tych wszystkich wyniszczających stanach umysłu krzywdzić innych itd. no to wtedy nie ma rozwoju wręcz przeciwnie cofasz się twoje kolejne odrodzenia są coraz gorsze. Także podsumowując to nie jest tak ,że ludzie zawsze się rozwijają rozwoju może nie być może być albo może być wręcz przeciwnie zamiast rozwoju upadek. Jednak sam rozwój istnieje. :)

No i wreszcie mądrość to najprościej napisać ,że dla buddystów mądrość jest jedną z cech oświeconego umysłu. A tak bardziej szczegółowo to wyróżniamy głównie dwa rodzaje mądrości. Mądrość intelektualna wynikająca z racjonalnego zrozumienia pewnych spraw np. kiedy rozumiesz fizykę, matematykę to jest właśnie ta mądrość. No ale istnieje jeszcze mądrość płynąca z doświadczeń medytacyjnych z prawdziwego zrozumienia nauk Buddy z poznania natury umysłu rozpoznania jakimi zjawiska są naprawdę itd. itp. Piszę trochę ogólnikowo bo tak naprawdę to jest bardzo obszerny temat. :)

ocenił(a) film na 9
TheVortex

Opieram się na wiedzy osób oświeconych (w sensie uznanych autorytetów) jak i na swojej wiedzy i też swoich własnych doświadczeniach. Pisząc o tym, co rozumiesz przez bogów czy demony w buddyzmie czy innych religiach/filozofiach/wierzeniach zasadniczo piszesz jednak nadal o swojej interpretacji, swoim wyobrażeniu i rozumieniu (i odnoszę wrażenie, że nieco błędnie rozumiesz co się rozumie przez bogów np. w hinduizmie). Ja też zresztą (i oczywiście Ty możesz odnosić wrażenie, że ja błędnie rozumiem, a i jednocześnie możemy nie do końca, czy nawet w większym stopniu, rozumieć co pod tymi określeniami drugie z nas rozumie). Tak czy inaczej jednak jeśli w danej religii używa się danego określenia, to samo to pozostaje niepodważalne, a pozostaje jedynie właśnie ta kwestia tego, co w tej religii faktycznie rozumie się po tym danym określeniem. W każdym razie nie jestem jedyną osobą, dla której jest oczywistym, że wszystkie religie dotyczą tego samego, a różnice między nimi są jedynie powierzchowne i nie dotyczą samego sensu/istoty tych religii.

Co do kwestii nagłego oświecenia. To jest pozór. Nie będzie nagłego oświecenia jeśli dana osoba nie doszła już do pewnego etapu rozwoju. Z punktu widzenia jej pojedynczej inkarnacji będzie to nagłe oświecenie, ale tylko właśnie z punktu widzenia tej pojedynczej inkarnacji. W zasadzie przy takim spojrzeniu każde (bez wyjątku) oświecenie jest nagłe. Ale to tylko pozór. Nie da się iść na skróty, co zresztą jest w pełni pozytywne.

Co do buddy to jest to stan. Stan, do którego dojść, który osiągnąć, każdy człowiek ma potencjał i choćby o tym nie myślał i tak do niego dąży przez samo życie. Taki jest sens życia. Po to są inkarnacje w postaci ludzkiej. Nigdy więc nie zgodzę się z twierdzeniem, że każdy człowiek już jest buddą/osiągnął stan buddy, bo to by oznaczało, że każdy człowiek jest już oświecony, że każdy jest na tym samym poziomie rozwoju, a nawet, że już go skończył. A tak oczywiście nie jest. Gdyby jednak tak było reinkarnacja nie miałyby sensu, a zasadniczo nawet przeżycie jednej inkarnacji nie miałoby sensu. Ludzie po prostu by nie istnieli, bo nie byłoby potrzeby istnienia takiej formy życia (w postaci człowieka).

Ty piszesz np.:"Jeszcze tak słówko o reinkarnacji (znów) z buddyjskiego punktu widzenia kolejne inkarnacje i proces odradzania się nie służy rozwojowi tylko jest logicznym skutkiem tego że nie jesteśmy oświeceni.". Wcześniej pisałeś, że wierzysz, że każdy już ma w sobie buddę/jest buddą, a jako że budda oznacza stan oświecenia to jest to sprzeczne z tym, co piszesz w tym zdaniu. Pomijając jednak to, to to zdanie przedstawia Twoją interpretację buddyzmu niezgodną z moim rozumieniem i nie tylko moim (żeby nie było wątpliwości). I tak, oczywiście nie zmienię swojego zdania, bo mam bardzo solidne i spójne poglądy, które nijak nie stoją w sprzeczności z poglądami moich autorytetów (także z dziedziny buddyzmu) i jak najbardziej też są poparte doświadczeniem, więc siłą rzeczy nie mogę nagle tego wszystkiego odrzucić i się cofnąć do nierozumienia i nie mogę zastąpić tego, co już wiem, wiarą w to, czego nawet nie uważam za sensowne. Szczerze mówiąc trochę mnie rozczarowałeś, bo miałam nadzieję, że nie wpisujesz się tutaj po to, by przekonywać kogoś do przyjęcia Twoich poglądów, a Ty nawet tego nie ukrywasz. No ale nie szkodzi.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

* pisząc o oświeconych miałam na myśli oświeconych w tradycyjnym sensie tego słowa, a to w nawiasie "(w sensie uznanych autorytetów)" dodałam w znaczeniu, że chodzi o osoby oświecone i jednocześnie znane autorytety.

Eleonora

Hmm nie chciałem nikogo przekonywać do swoich racji jeśli masz takie wrażenie to źle mnie zrozumiałaś. Opisywałem tylko to jak buddyzm widzi pewne sprawy z perspektywy szkoły w której praktykuje no ale co z tym zrobisz to przecież twoje działka nie moja. :)

No nic to ja już nie będę was "nawracać". Zdziwiłbym się i to mocno zresztą gdybyś się zgodziła z czystym buddyjskim poglądem bo mieszasz wiele rzeczy no ale pewnie ja jestem ograniczony bo tylko buddyzm i buddyzm. A więc powodzenia i szczęśliwego rozwoju ci życzę no i miło się rozmawiało z mądrą osobą, szczęścia. :)

ocenił(a) film na 9
TheVortex

Napisałeś cytuję: "No ale ty możesz i pewnie masz na to kompletnie inny pogląd i coś czuje że mimo moich tłumaczeń nie zmienisz zdania." i do tego się odniosłam. Nie zmienię zdania, bo wybieram wiedzę i doświadczenie zamiast ślepej wiary w cudzą wizję. Jeśli zabieram głos w dyskusji jak ta, to po to by się z kimś czymś podzielić, co uważam, że może być dla tej osoby pomocnym. Jednak czy ta osoba zechce z tego skorzystać - choćby po prostu przez otwarcie się na pewne myśli, to już jest oczywiście jej sprawa. Nie wpisuję się dla siebie. Nie wpisuję się po to, by zmieniać czyjeś zdanie albo/i zrobić na kimś wrażenie. Ty masz inne podejście i to podkreśliłam, bo tego typu rozmowami nie jestem zainteresowana, bo one nigdy niczemu dobremu nie służą.

Co do buddyzmu - przedstawiasz swoją wizję buddyzmu, swoją interpretację. Zgadzam się z naukami buddyzmu, ale nie podzielam Twojej jego interpretacji. Za bardzo szafujesz przekonaniem, że prezentujesz czystą myśl buddyjską, podczas gdy prezentujesz jedynie swoją interpretację.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

To może inaczej, nawet gdybyś żyła jeszcze: 10000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 0000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 inkarnacji na ziemi, "zbierała wiedzę i doświadczenie i rozwijała się " i tak nie wyczerpiesz całego możliwego doświadczenia, jakiego dostarcza świat materialny. Dlatego dla buddystów odradzanie się jest "bezsensowne", bo nie ma końca. Jak już dostaniesz od życia wystarczająco dużo kopniaków zadecydujesz w końcu : "ok, dość rozwoju" ;p

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Dla buddystów odradzanie się nie jest bezsensowne. Po prostu nie rozumiesz ani buddyzmu, ani sensu życia i w związku z tym także samsary.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Dlatego właśnie jesteś na ziemi - z względu na przekonanie,że życie ma sens ;p

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Chyba nie za bardzo zastanawiasz się nad tym, co piszesz.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Tak jest zawsze gdy spotykają się dwa umysły i każdy chce dowieść,że to właśnie on ma rację. Dlatego buddyści zen wolą milczeć ;p

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Jak na razie to Ty usiłujesz narzucić mi swoje racje, których przewodnią ideą jest to, że nic nie ma sensu, co jest bardzo przygnębiającą filozofią. Wcześniej chciałam Ci uświadomić, że nie ma powodu do tak beznadziejnego pesymizmu, bo sposób w jaki funkcjonuje świat jak i człowiek (i inne istoty) jest wręcz perfekcyjny i czego jak czego, ale sensu absolutnie w nim nie brakuje. Nie miałam zamiaru narzucać Ci swoich poglądów, tylko chciałam pomóc Ci dostrzec to całe piękno. Wyzwolić od tych negatywnych myśli - coś w tym stylu (nie w sensie narzucania sztucznego optymistycznego podejścia, tylko na tej zasadzie, że gdy zaczyna się dostrzegać/rozumieć/czuć tę całą harmonię, sens wszystkiego, to automatycznie niskie emocje po prostu znikają, rozpuszczają się).

Ale nic na siłę. Każde z nas niech zostanie ze swoim spojrzeniem, nie mam nic przeciwko.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Moją przewodnią ideą jest tylko twierdzenie,że buddyzm z praktyce nie opiera się na filozoficznych czy religijnych rozważaniach. Ciało mentalne przeszkadza w poznaniu prawdy, użyj buddhi i jeszcze wyższego;) Nullius in verba;)

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

O moje ciała jak i resztę mojej istoty Ty się już nie martw :) Założenie, że skupiam się na samym mentalnym ciele dlatego, że potrafię się wypowiedzieć na forum, jest całkowicie błędne. Kiedy ktoś nie ma zrozumienia nie nadrobi tego słowami. Nie mając zrozumienia nie odróżnisz pustych wypowiedzi od tych, które cokolwiek w sobie niosą ani też nie napiszesz nic poza pustymi tekstami.

Rada za radę: Twoje wpisy ujawniają pozę (okrutnie wręcz chcesz robić wrażenie znającego się na buddyzmie, a przez to, co piszesz robisz wrażenie wręcz odwrotne) i do tego wpadłeś w pułapkę przeintelektualizowania. Skupiając się na formie i zewnętrznej otoczce zgubiłeś sens. Mówiąc w stylu bardziej buddyjskim, co powinno przypaść Ci do gustu, nie dostrzegasz przerw między słowami. Lepszym wyborem dla Ciebie byłoby więc milczenie i skierowanie się do wnętrza z jednoczesnym zaprzestaniem myślenia o tym jakie na kimś czymś robisz wrażenie.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Dziękuję za cenne porady;) Nie wiem, czy znam się na buddyźmie aż tak dobrze, z mojego doświadczenia wynika, że trochę tak, spotkałem osobiście w życiu kilku nauczycieli zen a nawet jednego mistrza zen na rozmowach mniej lub bardziej formalnych. Być może masz większe doświadczenie, kto wie, być może piszesz z własnego doświadczenia a nie "z książek" ;)

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Napisałam Ci: "rada za radę".

To czy ktoś pisze "z książek" jest łatwe do rozpoznania jeśli się już coś nie coś rozumie, więc nawet z tej jednej Twojej riposty widać, że te moje "cenne porady", choć zapewne niemiłe, były jak najbardziej celne.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Często uczestniczysz w odosobnieniach medytacyjnych?;) Przydałaby Ci się odrobina spokoju;p

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Kolejna nietrafiona rada? Ok, więc niech będzie i rada/uwaga ode mnie w odpowiedzi: Tobie przydałoby się częstsze zwracanie uwagi na to, co faktycznie istotne, zamiast ciągłego skupiania się na produkowaniu uszczypliwości.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Czas spać, temat za bardzo się rozwinął;) Kolorowych;)

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Bez kontaktów z innymi ludźmi nie byłoby rozwoju. Jasne, że na pewnym etapie rozwoju w którejś z kolei inkarnacji człowiekowi może służyć życie w pustelni, ale myślenie, że ludzie żyjący w społeczeństwie nie mogą się rozwijać duchowo lub, że nie rozwijają się duchowo nie jest zgodne z prawdziwym stanem rzeczy. Nikt nie dostąpiłby oświecenia, gdyby wszystkie inkarnacje przeżył w klasztorze. Można nie być świadomym swego rozwoju (w sensie w jakim stopniu czy pod jakimi względami się rozwinęliśmy w jakimś okresie czasu), ale rozwój następuje. Przy czym zasady społeczne jak i religijne w przeważającej części wspomagają rozwój, a nie go hamują. A układy społeczne - zależy co dokładnie przez nie rozumieć, ale ogólnie mówiąc wszelkie doświadczenia przekładają się na rozwój, więc borykanie się z trudnościami tak naprawdę bardzo dużo człowiekowi daje i jak najbardziej sprzyja rozwojowi.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Jeżeli człowiek musi doświadczać innych by się uczyć znaczy nie ma żadnej nauki, jest tylko doświadczenie;p

thuscomethusgo

No a z tego doświadczenia tak jak to opisuje Eleonora pisząc o rozwoju wyciągasz wnioski analizujesz doświadczenia i na tej podstawie płynie do ciebie nauka. :P Przynajmniej jeśli ktoś potrafi uczyć się na błędach i ma odpowiednie podejście do pracy z różnymi zdarzeniami emocjami stanami umysłu itd. :)

ocenił(a) film na 9
TheVortex

W filmie, w pierwszej scenie widzimy,że samsarę symbolizuje orzeł /a owce ludzi/.
Orzeł zrzuca kamień na oślep - pada przypadkowa owca. Tutaj nie ma żadnej nauki jest tylko zasada nieoznaczoności i prawdopodobieństwo.
Zasada dobra - zła istnieje tylko w głowach ludzi - próba pozbycia się oszusta ze wsi prowadzi do eskalacji przemocy - to ważna informacja, bo samsary nie da się "naprawić".
Taka jest esencja nauki Buddy - życie jest cierpieniem a nirwana odejściem z tego świata.

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

To mówienie, że życie jest cierpieniem (często powtarzane, nie neguję) jest jednak pewnym uproszczeniem mogącym nieco wprowadzać w błąd (przy niewłaściwej interpretacji). Z życiem nierozerwalnie wiąże się cierpienie, ale jednocześnie bez cierpienie nie ma możliwości rozwoju. Jak i też nie ma możliwości rozwoju bez śmierci. Śmierć jest tak samo ważna jak życie. Człowiek, który byłby nieśmiertelny miałby marne (jeśli w ogóle jakiekolwiek) szanse na osiągnięcie rozwoju.
Wracając jednak do samego cierpienia. Według buddyzmu zalecane jest dążenie do minimalizowania cierpienia zwłaszcza u innych, pomaganie im, wspieranie, jednak jednocześnie nie ma się żywić do cierpienia uczucia nienawiści. Oczywiście zwykle się go nie lubi, ale im mniejsza jest do niego niechęć i im większe jest docenianie jego wartości (docenianie dzięki zrozumieniu, nie na zasadzie wiary), tym lepiej. Choć i to ma następować w sposób naturalny. Nie powinno się przyśpieszać/wymuszać tych procesów przemian (jeśli czuje się do czegoś nienawiść, to należy się tego nie wypierać, może się to uczucie nam nie podobać, można go nie pochwalać, a nawet to dobra reakcja, bo jest to uczucie niskie, ale samo istnienie tych odczuć powinno się akceptować; nie udawać, że się wyzbyło nienawiści, nie kłamać). Trzeba przechodzić je w pełni - pełne przemiany, bo inaczej - kiedy ktoś na siłę chce przeskoczyć przez jakieś etapy środkowe, to przemiana nigdy nie nastąpi i nawet jeśli będzie wierzyć, że doszedł do tego etapu końcowego, to będzie to jedynie iluzja (a sam proces przemiany będzie wtedy zablokowany).

Koniec końców, nie będzie wcale źle jeśli ktoś tego nie rozumie. I tak będzie się rozwijać. Rozumienie w jaki sposób następuje rozwój absolutnie nie jest niezbędne do rozwoju (a nawet po prostu jest mało potrzebne; w pewnym momencie ono się po prostu pojawia). Nie trzeba być świadomym tych przemian związanych z rozwojem, a rozwój i tak następuje. Tak naprawdę to wszystko jest bardzo, że tak powiem miłe, przyjazne człowiekowi. Każdy wcześniej czy później osiągnie stan oświecenia.

W danym momencie żyją ludzie na różnych poziomach rozwoju - będący na różnych etapach swojej drogi rozwoju - ale nawet jak ktoś jest dalej i rozumie więcej, to trzeba pamiętać, że w poprzednich inkarnacjach był mniej rozwinięty i rozumiał mniej. Nikt nie jest gorszy czy lepszy tylko po prostu w danej chwili spotykają się osoby, będące w różnych punktach drogi. Można to porównać do zestawienia człowieka dorosłego z dzieckiem. Człowiek dorosły wie/rozumie zwykle więcej niż dziecko, ale nie dlatego, że jest od niego lepszy tylko po prostu jest na innym etapie. Ten dorosły był dzieckiem, a dziecko będzie dorosłym. Można chcieć coś zrozumieć, rozwinąć się, ale też nie ma potrzeby by mieć na to szczególne parcie, bo każdy z nas się rozwija i każdy z nas jak już odpowiednio się rozwinie ("przerobi" wszystko co człowiek ma do "przerobienia") osiągnie pełne oświecenie i przestanie się inkarnować jako człowiek.

Nie wiem czy brzmi to dobrze :) ale chciałam żeby wydźwięk był optymistyczny w tym sensie, że nie należy czuć się gorszym (jak i lepszym) w związku z tym na jakim się jest poziomie rozwoju. Jak i nie ma sensu nadmiernie dążyć do jakiegoś przyśpieszenia rozwoju. A nawet takie dążenie często daje efekt wprost odwrotny, bo właśnie blokuje rozwój. I pozytywne jak i piękne jest to, że samo życie to tzw. świeckie ma naturę taką, że rozwija człowieka. I naprawdę, wystarczy po prostu żyć.

Poza tym rozwój duchowy jest nierozerwalnie związany z rozwojem moralnym. Za pomocą technik postrzeganych jako służące rozwojowi duchowemu (chodzi mi o różne kursy samorozwoju itp. jak i życie w klasztorze) nie można podnieść swojego poziomu moralnego. Można się rozwinąć w ten sposób (nie to że zawsze, ale że w ogóle istnieje taka możliwość) jeśli moralnie się jest już dość wysoko, ale jeśli nie, to takie praktyki zwykle mocno szkodzą, a w najlepszym razie nic nie dają. Natomiast żyjąc w społeczeństwie ma się bardzo dużą możliwość rozwoju moralnego. I praktycznie nie da rady, by nastąpił on bez interakcji międzyludzkich. I to też jest zresztą piękne. To powiązanie między ludźmi jak i innymi istotami. Rozwijanie siebie i bycie pomocnym, a ściślej niezbędnym dla rozwoju innych. I to nie tylko ludzi, bo i też zwierząt. Zwierzęta żyjące z ludźmi także dużo szybciej ewoluują duchowo.

Życie jest cierpieniem, czy inaczej - jest nierozerwalne/przepojone cierpieniem, ale bez niego nie byłoby w ogóle możliwości osiągnięcia nirwany, bo nie byłoby możliwości rozwoju. Życie jest cudownym procesem umożliwiającym rozwój (taki jest sens życia w postaci człowieka, a wcześniej zwierząt, roślin itd. - rozwój). Nirwana nie jest ucieczką, jest końcem tego cierpienia związanego z życiem, ale dlatego, że po prostu jest końcowym etapem istnienia w formie człowieka. Cierpienie nie jest czymś negatywnym. Przy czym, jak sam napisałeś, tak naprawdę nie ma podziału na dobro i zło. Często się go używa, bo to jest wygodne w opisywaniu, tłumaczeniu, rozważaniu wielu kwestii. Tak więc bynajmniej nie polecam całkowitego odrzucania tego rodzaju podziału. Ale tak naprawdę jest to podział nienaturalny. I to też widać, gdy się mówi właśnie o cierpieniu. Jest nieprzyjemne, ale czy jest złe? Zależy z jakiego punktu na to spojrzeć. Daje niesamowity rozwój (a ściślej każdy rozwój, bo nie ma rozwoju bez cierpienia), więc właściwie jest czymś cudownym, czyli pasuje do określenia - dobrym. Jednocześnie zaleca się, by nie zadawać cierpienia i w miarę możliwości minimalizować cudze cierpienie i to też jest prawidłowe (i nie stoi w sprzeczności z powyższym), bo to się wiąże z uczuciami wyższymi - miłością i empatią, które przekładają się na moralność.

Do pewnego poziomu rozwoju człowiek nie ma jeszcze mocno wyrobionej własnej moralności, nie ma lub ma słaby 'odruch' litowania się, współczucia, słabe wyczucie co jest okrutne, co nie - dla takich osób bardzo pomocne są zasady podyktowane im przez religie jak i zasady społeczne. Taki system moralny z zewnątrz jest bardzo pomocny, bo przyśpiesza obudzenie/wytworzenie własnego - wewnątrz człowieka. Ale to też się rozwija przez inkarnacje, nie następuje szybko. Dlatego też te zasady z zewnątrz - pewne wyznaczniki co jest dobre, co złe (zasady dyktowane przez religie i systemy społeczne w sensie np. prawa) są bardzo korzystne dla rozwoju. Zbyt wczesne (w sensie na zbyt wczesnym poziomie rozwoju) odrzucenie tego zewnętrznego systemu moralnego prowadzi zwykle do zagłady jednostki.

Co do tamtego wyżej wpisu "Jeżeli człowiek musi doświadczać innych by się uczyć znaczy nie ma żadnej nauki, jest tylko doświadczenie", to chyba nie za bardzo go rozumiem. W każdym razie chodziło mi o interakcje z innymi istotami niezbędne do rozwoju. To pewnie głupio zabrzmi, ale nie wiem jak to inaczej sformułować - rozwój jest związany czy może raczej tożsamy z rozrostem miłości w człowieku (zanikiem wszelkich niskich uczuć i popędów, a wielką intensyfikacją/rozrostem i wysubtelnieniem uczuć wyższych - wysubtelnieniem wibracji człowieka). Bez kontaktu z innymi istotami, ale szczególnie właśnie z ludźmi, rozwój nie jest możliwy.
Nie wiem czy to jest dobre określenie "doświadczać innych", chodzi raczej o relacje z nimi jak i o znajdowanie się w różnych sytuacjach życiowych. Ludzie, którzy są pozbawieni kontaktów społecznych, wychowywani w samotności, znają nawet siebie samych bardzo słabo. Nie znają swoich reakcji ani uczuć towarzyszących różnym sytuacjom. Nie mają możliwości ich poznawania, ani tego, by one się rozwijały, przeobrażały. I ważne są w tym i sytuacje nieprzyjemne, choćby nawet jakaś kłótnia. Także i dzięki takim doświadczeniom można się wiele nauczyć. Zauważyć swoje reakcje, uczucia. Jeśli się kogoś zrani choćby przypadkowo, bez zastanowienia, można zobaczyć jego reakcje, co może wyzwolić w nas współczucie itd. Z czasem to uwrażliwia. Rozbudza/wyzwala w nas uczucia wyższe. Można o tym nie myśleć - o tym wpływie tego wszystkiego na nas - ale to zachodzi, działa i rozwijamy się coraz bardziej.

Może to wszystko, co napisałam zabrzmiało np. protekcjonalnie czy jako chęć wymądrzania się, ale naprawdę jedynym moim celem było to, by pokazać, że to wszystko - świat, rozwój ludzi i innych istot - wszystko to zachodzi w naprawdę cudowny i piękny sposób i nie ma powodu, by się martwić (czy stresować, czy czuć gorszym, głupszym czy jakimś tam innym złym), jeśli się czegoś nie rozumie czy nie zauważa. Tak więc przekaz moich wypowiedzi miał być bardzo optymistyczny. Jeśli się nie udało, to szkoda :), no ale i tak bywa :P Kiedy pisze się tego rodzaju wypowiedzi to zawsze w mniejszym lub większym stopniu wygląda to na wymądrzanie się, nie da się tego niestety uniknąć. Mogę jedynie tylko jeszcze raz podkreślić, że naprawdę miałam i mam dobre intencje :)

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Ok, skupiasz się na psychologicznej i socjologicznej stronie problemu. Jest jeszcze strona mistyczna, gdzie wszelkie teorie nie mają już zastosowania, bo transcendencja jest wykroczeniem poza znane - poza zmysły i umysł, społeczeństwo, ego itp itd. Kwestia interpretacji. "Samsara" wskazuje momentami palcem na "księżyc" : niereformowalność społeczeństwa, popęd seksualny jako główny motyw działania człowieka, nawet dążenie do oświecenia jest fałszywym tropem - zakończenie filmu pozostawia widzowi tylko wątpliwości, jest jak koan.
Powrót do żony? Źle.
Powrót do klasztoru? Źle.
Jak kropla ma powrócić do oceanu?

BYć albo nie być, oto jest pytanie;)

ocenił(a) film na 9
thuscomethusgo

Nie skupiam się na stronie psychologicznej czy socjologicznej. Można by usiłować robić coś takiego, gdyby przedstawiać jakieś uproszczone rozważania kompletnie ignorujące kwestie duchowe. Ignorujące złożoną naturę człowieka, a w tym jego duchowość jak i samo to, że nie jest on jedynie fizycznym bytem, co ma znaczenie podstawowe - inaczej mówiąc - ignorując, że byt fizyczny (istnienie w formie ludzkiej) jest jedynie przejawem istoty na planie fizycznym, istoty dużo bardziej skomplikowanej. W przypadku moich wpisów wyraźnie jednak widać, że nie prezentuję tego uproszczonego podejścia do człowieka, ani też w stosunku do świata. A przy takim nieuproszczonym podejściu nie ma możliwości oddzielenia strony mistycznej od psychologicznej i socjologicznej tak samo jak nie ma możliwości oddzielenia życia świeckiego od duchowego.

Nie pisałam o żadnych teoriach. Po prostu prezentujesz podejście tego rodzaju, że myślisz, że można życie jak i świat tak dzielić (nie widzisz, że wszystko jest nierozerwalną całością) i przez to umyka Ci istota wszystkiego i w tym też oświecenia. Chcesz ładnie to wszystko ubrać w słowa, by brzmiało mądrze, a jeszcze lepiej jeśli też tajemniczo/filozoficznie. Nadmiernie intelektualizujesz. Skupiasz się na formie i gubisz po drodze sens.
Jeśli uda Ci się na chwilę zapomnieć o tej chęci zabłyśnięcia, jeśli się rozluźnisz, pozwolisz, żeby najważniejsza była istota/treść, będziesz mógł zrozumieć.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Tak, tajemniczo, w istocie nic nie wiemy;)

thuscomethusgo

Tak jak kiedys powiedzial pewien mistrz, krol tylko jednego na milion spotkasz ktory tak na prawde ma mozliwosc i szanse sie przebudzic i na 10 przebudzonych nie zobaczysz tam kobiety i to jest fakt historyczny tak dzis z powodu tak naglego wzrostu populacji zaczyna sie to odziwo przytrafiac tak moja droga Damo zmierzasz niestety w zlym kierunku :( tak w Tobie dostrzegam duzo nute zrozumienia ale powodzenia zycze obojgu

ocenił(a) film na 9
Choiseone

Niezbyt stylistycznie sformułowałeś swoją wypowiedź, więc nie do końca rozumiem co chciałeś w niej przekazać i do kogo ją kierowałeś, jednak z tego na ile można to zrozumieć, to są to rozważania na temat tego która płeć jest bardziej predysponowana do osiągnięcia oświecenia. Można rozważać jakie cechy często wykazują mężczyźni, jakie kobiety albo np. jaki rodzaj np. rozwoju zazwyczaj (bo nie zawsze) jest łatwiejszy (lepiej pasuje) dla danej płci. Z tymże wyciąganie z tego jakichś dalszych wniosków typu która płeć ma większe szanse uzyskać oświecenie jest zasadniczo bez sensu z tej prostej przyczyny, że człowiek w kolejnych inkarnacjach ma różne płcie. Nie mamy cały czas jednej płci. W danej inkarnacji mając daną płeć mamy możliwość zdobycia doświadczeń, z których wiele jest mocno związanych z płcią. Płeć rzutuje także na sposób patrzenia człowieka na świat. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że by się rozwinąć trzeba zebrać doświadczenia i jako mężczyzna, i jako kobieta. Żadna płeć nie jest tu bardziej pro rozwojowa, czy szybciej prowadząca do oświecenia. Pierwiastek męski jest tak samo ważny jak żeński. Nie da się tego rozdzielić. A to że któraś inkarnacja jest w końcu ostatnim wcieleniem w postaci ludzkiej, to jest efekt i tej inkarnacji, i inkarnacji ją poprzedzających. Myślenie, że jest to kwestia tylko tej ostatniej inkarnacji oznacza niezrozumienie procesu rozwoju. To widzenie małego ułamka całości i wiara w to, że ten mały ułamek stanowi całość.

Podobnie te nie da się ukryć, że dość pesymistyczne, rozważania, które miały tu miejsce wyżej na temat tego, że każdy wybór jest zły, że źle jak zostanie z żoną, źle jak opuści żonę itd. Nie, nie jest złe ani jedno, ani drugie. Każdy wybór daje konkretne doświadczenia, które są potrzebne w procesie rozwoju. W ogólnym rozrachunku nie ma żadnego znaczenia ile inkarnacji się przeżyje zanim nastąpi oświecenie, więc myślenie na zasadzie chęci osiągnięcia mniejszej ilości inkarnacji jest kompletnie bez sensu. Człowiek inkarnuje się tyle razy ile będzie trzeba. I tak jest dobrze. Można chcieć uniknąć cierpienia, ale rozumieć sens cierpienia i w związku z tym nie czuć negatywnych uczuć. Wtedy się rozumie, że tak jak będzie będzie dobrze, co jednocześnie wcale nie znaczy, że przestajemy się starać. Każdy wybór będzie tak samo zły jak i dobry i każdy w końcu zakończy się oświeceniem, a że niekoniecznie w tej konkretnej inkarnacji, to już druga sprawa, ale zupełnie drugorzędna. Wiele osób nie rozumiejących tego wszystkiego postrzega buddyzm jako podejście pełne pesymizmu, ale to tylko kwestia braku zrozumienia. Nie ma powodów do tego typu pesymizmu i negatywnych odczuć. I to też chciałam przekazać kiedy pierwszy raz się tu wpisywałam. Film, pod którym piszemy jest naprawdę dobry i niesie w sobie także właśnie ten przekaz. Nie ma sensu martwić się ile inkarnacji trzeba będzie jeszcze przeżyć by dojść do oświecenia, nie ma sensu myśleć, że to zrobi jakąś różnicę jeśli przeżyjemy parę inkarnacji mniej. Nie ma też sensu snucie z góry błędnych teorii o przewadze jednej (którejkolwiek) płci nad drugą, i nie ma też sensu podchodzenie do procesu rozwoju z takim pesymizmem, kiedy w istocie rzeczy to coś cudownego i zdecydowanie budzącego raczej zachwyt. Z tymże oczywiście nie chodzi mi o to, żeby ktoś na siłę, ot tak, zaczął sobie narzucać obce mu uczucia (przykładowo zachwyt zamiast zniechęcenia). Jeśli ktoś czuje taki pesymizm to ok, jest w takim momencie rozwoju, że tak właśnie czuje. Pocieszające jednak dla niego może być to, że to tylko chwilowe, że później to zniknie, że później ten ktoś uświadomi sobie, że to było tylko złudzenie i jak wszystkie złudzenia w miarę rozwoju po prostu znikło. Chciałam wtedy wpisując się tu w ten sposób dodać trochę otuchy (że tak to ujmę) autorowi tematu. Zostało to odebrane w inny sposób, ale nie szkodzi. Nie jest to problem, a i jest to doświadczenie całkiem nieźle wzbogacające, więc również i tutaj jakieś pesymistyczne podejście czy negatywna ocena podjętego wyboru nie mają sensu.

Eleonora

Hej Eleonoro rzadko kogos oceniam w ogole ale jesli juz tak to tylko za to co widze albo raczej czuje, przeczuwam a u Ciebie widze ze wlasnie masz duzo cech meskich takich jak wysoka inteligecja i duzy wspulczynnik logicznego myslenia ktore wkladasz do swoich wypowiedzi dla mnie nigdy nie bedzie sie liczyc poprawnosc wypowiedzi, logika czy gramatyka tylko przekaz ktory za tym idzie i u thuscomethusgo czuje duzo spokoju i opanowania a jesli chodzi o plec to przykro mi ale ma ogromne znaczenie chodze po tym swiecie wiele swiadomych i mniej swiadomych lat i marze o spotkaniu na swojej drodze kobiety ktora chodz troche liznela tematu albo ujmujac to inaczej jest swiadoma co nia w zyciu kieruje bo to tragiczna prawda ze jak sie patrzy na zycie teraz i to co bylo kiedys a nawet to co bedzie to cytujac Budde" samo cierpienie i pelna nieswiadomosc " i ja to widze co dzien i mi serce placze bo sam w tym tone a smak pelni juz czulem i bylem lecz na wlasne rzadanie utracilem a o reinkarnacji nie ma co rozwarzac i myslec bo jest tylko tu i teraz z tego co zapamietalem z przeszlosci bo to nie idea i nie religia i nie wiara bo to najwiekszy wrog zycia jest.

Choiseone

A co do filmu to mistrzostwo swiata w przekazie gigant spokoju i wyczucia sceny jak by prosto ze scenariusza Buddy prawdziwa rzadkosc tylko dlatego sie tu znalazlem zalozylem konto i wtracilem do rozmowy z przed 2 lat nie pomyslam bym nigdy ze na to odpowiesz a tu bach i zdziwienie napelnia mi serce jeszcze raz dziekuje

ocenił(a) film na 9
Choiseone

Magia filmwebu :) Tematy, w których się pisze lądują w obserwowanych (już nie wiem czy obecnie domyślnie, czy trzeba je dodać samemu) przez co niezależnie jak stary byłby temat kiedy ktoś się w nim wpisze dostaje się info na maila i można zareagować. Tu się ciągną rozmowy latami :))))

ocenił(a) film na 9
Choiseone

Ale na to czy przekaz jest w ogóle czytelny ma wpływ też to jak jest sformułowany. Nie chodziło mi o jakieś drobiazgowe czepianie się gramatyki.

Cierpienie jest i owszem, ale mimo że bardzo boli (zwłaszcza, że im dalej się idzie tym mocniej, bo wzrasta poziom empatii), to jednak można widzieć jego sens i doceniać jego istnienie oraz skutki (nie na siłę, nie na logikę - po prostu być tego świadomym), a można na nie patrzeć w pełni negatywnie jakby cierpienie nie miało żadnego sensu i niczemu nie służyło, i nic nie dawało. Jak się to widzi nie jest kwestią wyboru, ale raczej poziomu świadomości. W zasadzie na żywo (w sensie w realu) nie spotkałam jeszcze osoby, która rozumiałaby jak ważne jest cierpienie. Ale.... fakty są też takie, że im bardziej ludzie są świadomi tym też często mniej skłonni do wypowiadania się na takie tematy. Widzi się częściowy bezsens tego, ale nie dlatego, że się uważa, że ludzie są jacyś głupi czy źli i nie ma sensu z nimi rozmawiać, ale dlatego, że większość rzeczy trzeba sobie po prostu samemu uświadomić w toku swojej własnej drogi, swoich własnych przemyśleń i doświadczeń. Tylko wtedy jest to pełne uświadomienie, a nie złudzenie zrozumienia. Fakt, że to, co ktoś powie albo co się przeczyta może dużo pomóc, ale nie tak wiele jest osób, które w ogóle są na to otwarte (nie ze złej woli, ale tak po prostu). Zdecydowanie więcej osób rozwija się po prostu poprzez swoje indywidualne doświadczenie/przemiany/uświadamianie - swój indywidualny proces mający indywidualny przebieg i indywidualne tempo. Dlatego tak wiele osób, które już są daleko w rozwoju nie obnosi się z tym i ogólnie nie jest widoczna, a przez to można odnieść wrażenie, że takich ludzi niemal w ogóle nie ma. Ale i to także wcale nie jest pesymistyczne, a wręcz na odwrót. Z dostrzeganiem całego tego porządku świata/życia wiąże się coraz większy spokój. Ogólnie wydaje się, że ludzie są mało świadomi, ale każdy jest na jakimś etapie i jeden z przestankami, drugi bez, każdy idzie do przodu. Taki jest porządek istnienia. Wzbudza zachwyt. Niepamięć przeszłości z poprzednich inkarnacji jest warunkiem sprawnego rozwoju. To wprost genialny i nie do przecenienia mechanizm. Dopiero na dalszym etapie człowiek może pamiętać poprzednie życia bez szkodliwego wpływu tej pamięci na życie bieżące. Reinkarnacja nijak się nie kłóci z życiem tu i teraz. Nie ma jak się kłócić. To wszystko idealnie współgra.

Eleonora

Jesli mogl bym zapytac to jak Tobie idzie czy mogla bys swiadomie podsomowac swoja droge chcialbym to poczuc...

ocenił(a) film na 9
Choiseone

hmm ja raczej nie patrzę na to wszystko w ten sposób. Podsumowywanie sprawdza się w stosunku do rzeczy, które mają przebiegać według dość ścisłego planu z konkretnymi punktami oznaczającymi dokonanie czegoś. Tzn. łatwo np. podsumować budowę domu. Stawia się dom od zera. Po miesiącu można powiedzieć, że ma się już tyle i tyle zrobione, po dalszym czasie ileś tam więcej. Wiadomo jak ma wyglądać cel jak i jego osiąganie (jest do niego mniej więcej jedna droga) i to jest cel dość prosty - materialny obiekt do wykonania. Nie ma nawet jakichś wątpliwości co do tego jak idzie w danym momencie, bo wszystko jest łatwe do określenia. To proste zadanie - nie to że koniecznie budowa domu jest prosta, bo oczywiście nie każdy jej podoła, ale proste pod względem samej istoty i oceniania jak idzie, ile jest zrobione, ile jest do zrobienia. Sam kierunek działań też jest bardzo wąski. I jeszcze jest to ograniczone w czasie. Natomiast rozwój w sensie ewolucji duchowej to coś odbywającego się na wielu płaszczyznach. Część może być nie uświadomiona, często nie jest. Ludzie postrzegani jako dość prości, często życiowo średnio czy słabo sobie radzący i także nie jacyś wybitnie pod jakimkolwiek względem - ogólnie bardzo zwyczajni z przewagą wręcz na minus według oceny większości osób, potrafią być już na całkiem wysokim stopniu rozwoju. Sami mogą sobie nie zdawać z tego sprawy, zwykle sobie nie zdają. To też zresztą jest piękne. Ten proces jest więc tak wielokierunkowy i tak trudny do ogarnięcia tak czysto intelektualnie, a do tego ciągnie się przez ogromne ilości inkarnacji. Do tego jeszcze może być takie wrażenie że stoi się pod wieloma względami w miejscu, a kiedy porówna się swój obecny stan rozumienia ze stanem np. sprzed roku widzi się jednak postęp. Często postęp następuje w mgnieniu oka, ale też oczywiście w związku z tym, co było wcześniej, ale chodzi mi o to, że nie jest z tym tak jak np. z pracą nad budową domu, że jeśli będziemy robić tyle i tyle na dobę, to możemy przewidzieć co będzie za miesiąc i określić też etap na którym jesteśmy w obecnej chwili. Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi, ale ja nawet nie widzę sensu w takim określaniu w jakim miejscu się jest. Ani nie widzę sensu w jakimś podsumowywaniu. Podsumowywać można studia takie typu czysto intelektualnego, z których czerpana nauka nie jest zbyt ważna w ogólnym rozrachunku, choć jest często ważna dla życia w danej inkarnacji i w związku z tym też oczywiście ma sens.

Ale wiesz ciekawą rzeczą jest to, że w tym pytaniu wychodzi różnica między męskim, a żeńskim podejściem. Ty masz potrzebę takiego trochę jakby usystematyzowania, podsumowania, nadania ram czemuś, co dla mniej tych ram absolutnie nie wymaga, bo rządzi się swoimi doskonałymi prawami i przebiega w odpowiednim dla każdego indywidualnym tempie. Według Ciebie przejawiam cechy męskie w swoim myśleniu, ale tak nie jest. Raczej właśnie prezentuję myślenie bardzo kobiece. Nie mam pociągu do intelektualizowania. Nie znaczy to, że nie lubię myśleć i analizować - lubię i doskonale wiem, że sprzyja to rozwojowi świadomości. Ale intelektualizowanie to, co innego. Mężczyznom zwykle, choć oczywiście nie zawsze, łatwiej jest iść drogą mocno intelektualną, kobietom łatwiej jest zwykle dużo osiągać poprzez "myślenie sercem". Nie chodzi o kierowanie się emocjami, bo emocjom wcale przy tym nie trzeba ulegać, a z kolei ogromne mnóstwo mężczyzn mimo swojego intelektualnego podejścia do świata bardzo silnie ulega emocjom. Przy pewnym wzroście świadomości - wydaje mi się, że znowu wcale nie tak dużym - przestaje się ulegać emocjom. Zawsze postrzega się sytuację bezemocjonalną częścią swojej istoty. To się po prostu włącza i potem już tak jest. To nie jest tak, że się jest bezuczuciowym, bo ma się bogate uczucia, ale emocje nie rzutują na postrzeganie. W tym też można widzieć pozorną sprzeczność, ale tak naprawdę nie ma w tym sprzeczności. Tylko po prostu mogę nie umieć tego zbyt dobrze wytłumaczyć. Bardzo się przeżywa cierpienie szczególnie cudze. Własne dużo dużo łatwiej się znosi. Uczucia są silne, ale nie ma zmącenia umysłu przez emocje. Nie odczuwa się też uczuć niskich.

Ale bardziej wracając do tematu. Logiczne myślenie. Jeśli trudności z logicznym myślenie oznaczałyby posiadanie umysłu kobiecego, to większość mężczyzn miałaby umysł kobiecy. Naprawdę nie zauważyłam, żeby mężczyznom szło lepiej logiczne myślenie niż kobietom. Ale ze względu na specyfikę męskiego podejścia problemy z logicznym rozumowaniem dużo częściej widoczne są u mężczyzn. Częściej się to ujawnia, bo w tym typowo męskim sposobie myślenia i wypowiadania się logika odgrywa większą rolę. Nieradzenie sobie z nią bardzo szybko więc staje się widoczne. Z tymże wielu mężczyzn oczywiście nie rozumie tego braku logiki, bo brak logiki zauważa się kiedy myśli się logicznie. Chcąc nie chcąc po prostu nie jest to widoczne dla osób średnio radzących sobie z logiką. Co jeszcze? Co do mnie, to zdaję sobie sprawę z tego, że jeszcze mnóstwo zagadnień mam do przerobienia, więc "trochę" się powcielam. Ile będzie trzeba, tyle będzie trzeba. Ludzie po prostu się rozwijają. Nie ma jakiejś skali, którą można by to tak naprawdę ocenić. Mają szereg zagadnień do przepracowania, do zrozumienia, żeby osiągnąć pełną świadomość i by w pełni się "przemienić" (oświecić czy jakkolwiek to nazwać, bo można różnie). Różni ludzie robią to w różnej kolejności, w różnym tempie (w przeliczeniu na inkarnacje). Trudno nawet porównywać dwie osoby. Można jedynie na zasadzie, która jest dalej w rozwoju, ale to też nie zawsze jest takie oczywiste. Ludzie bardzo dużo osiągają żyjąc w sposób tzw. świecki i bez żadnych praktyk tzw. duchowych, bo to świeckie życie ma w sobie ogromnie dużo duchowości. (Co też było świetnie ukazane w filmie, pod którym piszemy.) I taki człowiek żyjący w sposób świecki, rozwijający się, ale jednocześnie nie patrzący na to w kategoriach jakiejś pracy nad swoim rozwojem duchowym - taki człowiek też nijak nie będzie mógł odpowiedzieć na pytanie jak by podsumował swój rozwój/drogę, mimo że się rozwinął i dalej rozwija. Dla mnie takie pytania nie mają sensu. Dla Ciebie mają i to jest ok. W tym właśnie jest widoczna ta różnica damsko-męska. I to jest fajne zresztą. Dzięki temu widzi się jak wiele zupełnie innych doświadczeń zbiera się będąc mężczyzną i kobietą. Pod pewnymi względami kobiecie jest dużo łatwiej dzięki temu "patrzeniu przez serce" i posiadaniu dostępu do drogi przez serce. Mężczyzna zwykle musi iść drogą okrężną "przez mózg" i stąd też mężczyźni częściej muszą dużo studiować jakichś nauk, podczas gdy kobietom potrafi wystarczyć samo życie. No ale to jest kwestia danej inkarnacji. Zbiera się doświadczenia i sposób patrzenia jednej i drugiej płci. Widzi się, że jedno i drugie jest niezbędne i że to się wzajemnie uzupełnia.

Pewnie w ogóle nie napisałam Ci tego o co Ci chodziło, no ale inaczej nie umiem. Uważam, że jeśli ktoś napisze jakieś podsumowanie swojego rozwoju, to będzie to w dużej mierze, o ile nie w całości, złudzeniem.

Eleonora

Ciezko jest zobaczyc co jest na drodze przed Toba ucza nas ze najwarzniejsze to dostrzec w jakim sie jest miejscu teraz ale z cala pewnoscia powinno sie kiedys przyponiec i w pelni zrozumiec droge ktora sie juz przebylo wiec powodzenia Eleonoro bo tylko tyle mozna zyczyc nam wszystkim

ocenił(a) film na 9
Choiseone

Myślę, że dostrzeganie tego w jakim miejscu się jest teraz jest kwestią świadomości i nie ma wiele wspólnego z podsumowywaniem drogi. Podsumowywać można jakiś prosty proces jak np. budowa domu. Można określić ile się zbudowało z założonego projektu, co jeszcze zostało do zbudowania. Można nawet często ustalić tempo prac. Rozwój jest dużo bardziej skomplikowanym procesem przebiegającym w bardzo indywidualny sposób i rozciągającym się poprzez inkarnacje. Jak by miało wyglądać podsumowanie czyjejś drogi? Np. tego głównego bohatera z "Samsary"? Ilość lat spędzonych w klasztorze albo jakieś inne wykształcenie, albo stopień naukowy, duchowny czy jakiś inny - to jest takie umowne określanie czyichś osiągnięć, ale to nie odzwierciedla tego w jakim miejscu drogi ktoś jest.

Eleonora

Problemem jest brak możliwości wyznaczenia końca tej drogi, stąd też nigdy nie będziemy wiedzieć, ile przed nami. Dom jak jest skończony to jest skończony - z naszym rozwojem nie ma tak łatwo niestety. Traktując samego siebie jak projekt - trzeba przyjąć ciągłe doskonalenie.

ocenił(a) film na 9
Damon_Lynx

Ale do czego miałaby być potrzebna wiedza ile przed nami? Ja właśnie nigdy nie mogłam zrozumieć tego typu problemów, a dokładniej dlaczego to stanowi dla ludzi problem? Z czego wynika, że widzą (tworzą) taki problem?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones