Santo i jego wierny kompan, Blue Demon w śmiertelnym starciu z uniwersum świata grozy. Kicz i tandeta do potęgi n-tej, co akurat w tym przypadku jest atutem. W zasadzie wszystko jest tu wprost koszmarne: reżyseria, aktorstwo, zdjęcia, charakteryzacja, o efektach nie wspominając. Z tychże właśnie powodów, "Santo y Blue Demon contra los Monstruos" to propozycja wprost idealna dla każdego pożeracza campu. Idiotyczne rozwiązania fabularne, kompletny brak dbałości o podstawowe szczegóły (pora dnia potrafi zmieniać się kilka razy w ciągu jednej sceny, a Drakula nawet się tym nie kłopocze, że reżyser kazał mu napadać na swe ofiary w pełnym słońcu) - wszystko to razem wcale nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, obserwowanie realizacyjnej nonszalancji reprezentowanej przez twórców dostarcza sporej frajdy. To kwintesencja bezguścia spod znaku Eda Wooda i bynajmniej nie jest to porównanie czysto powierzchowne. A gdy dodać, że atrakcji jest tu tyle, że obdarować można by nimi kilka innych, znacznie droższych projektów...