Profesor uczelni medycznej organizuje w gmachu uniwersytetu, grę dla studentów i pracowników wydziału. Zabawa polega na penetrowaniu pozamykanego i wygaszonego budynku w poszukiwaniu wskazówek, które finalnie mają doprowadzić ich do nagrody. Za nagrodę robi dziewoja o pięknych błąd włosach, niebieskich oczętach i ogólnie maślanym wyglądzie, odgrywająca rolę przysłowiowej księżniczki. W grze ma im przeszkadzać jeden ze stażystów, przebrany za demona polującego na uczestników (w filmie nazywany Nemezis i noszący nakrycie upodabniające go do straszydła). Całość kontroluje ze swego zamkniętego gabinetu profesor z użyciem walkie-talkie.
Zapada zmrok. Budynek zostaje pozamykany i zaciemniony, aby dodać zabawie szczypty odpowiedniego klimatu. Uczestnicy zabawy rozsypują się po opustoszałym gmaszysku oddając się rywalizacji w tropieniu ukrytych, lub zakodowanych wskazówek rozmieszczonym w zakamarkach.
Nikt nie pamięta o pawianie, którego uśpiono kilka godzin wcześniej, po tym jak operacja na zwierzaku dała efekt inny od spodziewanego. Podkręcony genetycznie koczkodan budzi się i jak na uroczą małpkę świadomą swojej siły przystało, rusza w kreatywny rajd po korytarzach, wyładować jakoś agresję, na tych, którzy mu ją sztucznie podrasowali.
Tyle tytułem wstępu.
W skrócie pomysł na scenariusz, choć sztampowy, mógł dać widzowi całkiem niezłą rozrywkę.
Nie to, abym szczególnie tropił rzeczony film.
Jednak mając w pamięci różne opowieści obrazujące nieobliczalną naturę pawianów czakma, nastawiłem się na dramatyczne widowisko. Mój apetyt rozbudzały zwłaszcza utrzymane w gawędziarskim tonie, kapitalne wspomnienia Alexandra Lake (kto siedzi w klimatach safari z miejsca westchnie nostalgicznie za światem, którego już nie ma). Ten niezwykły człowiek na podsumowanie swojego kilkudziesięcioletniego stażu myśliwskiego w Afryce - napisał, jeśli dobrze pamiętam, iż testem zdolności łowieckich doświadczonego myśliwego są właśnie łowy na pawiany czakma. Pozwolił sobie też, zdaje się, na spostrzeżenie, że po latach obcowania z nimi, nie jest pewien, czy ma więcej rozumu niż pawian.
Ten spryt i przebiegłość pawiana niedźwiedziowego, dawały potencjał, który mądrze wykorzystany przez zdolnego filmowca, mógł zaowocować naprawdę mocno trzymającym w napięciu dreszczowcem.
Ale po kolei.
W pierwszej połowie udało się twórcom wprowadzić pewien nastrój i zbudować napięcie. Potem jednak akcja w filmie, tak po niecałej połowie (wg mnie po ataku na profesora w windzie) idzie w złym kierunku. Małpka szaleje, zalicza kolejnych uczestników gry, ale klimat siada. Mamy szereg scen, które się schematycznie powtarzają wywołując wrażenie znużenia. Małpa wali do drzwi, które ktoś blokuje z drugiej strony. Małpa rezygnuje. Tamci zaglądają zza drzwi. I tak w kółko po wiele razy. Bez dodania czegoś nowego.
Rozglądanie się po korytarzach, bieganina po schodach, czy powolne zapuszczanie żurawia za kolejny zakręt. Raz za razem. Filmowane tak samo, lub bardzo podobnie, zaczyna bardziej denerwować, niż wciągać.
Fabuła zamiast galopować wśród narastającego napięcia, jak to w dobrym thrillerze/horrorze, kręci się w kółko, powtarza i wyraźnie siada, wywołując chęć przewijania z użyciem pilota.
Nieporadność głównego bohatera – irytuje. Finalnie przy końcu filmu, można odnieść wrażenie, że przeciwnikowi czakmy (w tej roli Christopher Atkins… skąd ja znam tę twarz, no jasne – z sielankowej „Błękitnej laguny”) ktoś odmówił łyku Red Bulla.
Za to pawian tryska energią od pierwszej do ostatniej sceny i to trzeba przyznać na plus realizatorom oraz samej małpce. Filmowana odpowiednio, niestety tylko chwilami, pokazała w różnych ujęciach swój potencjał. To najlepsza rola w filmie, chyba jednak nie do końca w pełni zagospodarowana.
Rozumiem, że praca z takim zwierzakiem do najłatwiejszych zapewne nie należała. Tyle, że w tym shlaserze zabrakło mi też odpowiednio uchwyconych i przedłużonych scen walki z pawianem, czy nawet dobrego wyeksponowania scen jego ataku. Zadowolono się ujęciami w których szarżuje a potem ciach! I kolejna scena w innym miejscu. I tylko bohaterowie trafiają na efekt jego twórczej aktywności.
Tym samym widz, który liczy w filmie na jakieś szczególnie dramatyczne sceny, uchwycone poklatkowo, ze zbliżeniem, czy odpowiednią ekspresją – może poczuć się zawiedziony.
Jeśli zestawimy to z siadającą, zwłaszcza w drugiej połowie filmu, prędkością akcji i niepotrzebnym powielaniem scen, to można na koniec, wraz z opadającymi powiekami, poczuć lekkie rozczarowanie.
Nie zapominajmy jednak, że Tom Logan to nie Alfred Hitchcock.
Nie dysponował ani jego talentem, ani budżetem a serwowane nam kino to z założenia obraz klasy B.
Gdy więc podejdzie się do całości z odpowiednim dystansem, dając kredyt zaufania dla starego kina, względem którego normy ówczesnego show businessu oraz oczekiwania widza z tamtych lat były nieco inne, niż obecnie, całość jest do zaakceptowania na wolny, kinowy wieczór.
Osobiście też, jako podstarzały miłośnik horrorów z epoki, gdy w Polsce panował ustrój słusznie już miniony, ze swoistym ukłuciem w sercu odnotowałem pojawienie się wśród grona bohaterów dwóch znajomych twarzy: Amandy Wyss („Koszmar z ulicy Wiązów") oraz Roddy McDowall (dwupak – „Postrach nocy” i parę innych).
Na podsumowanie więc – warto, ale z odpowiednią dozą wyrozumiałości, zwłaszcza względem drugiej połowy filmu a szczególnie jego końcówki.
Pozdrawiam,
jabu