Sin City: Damulka warta grzechu

Sin City: A Dame to Kill For
2014
6,7 65 tys. ocen
6,7 10 1 64613
6,0 26 krytyków
Sin City: Damulka warta grzechu
powrót do forum filmu Sin City: Damulka warta grzechu

5/10

ocenił(a) film na 5

Od premiery filmu "Sin City" minęło już prawie dziesięć lat. Plotki o rychłej realizacji kontynuacji
pojawiały się regularnie od przynajmniej ośmiu lat. Problemy z budżetem, innymi zobowiązaniami
zawodowymi Rodrigueza oraz trudność zebrania w tym samym czasie na planie filmowym
gwiazdorskiej obsady z poprzedniego filmu, wstrzymywały jednak ciągle pracę nad sequelem.
Mogłoby się więc wydawać, że tyle czasu powinno wystarczyć na dopracowanie przynajmmniej
fabuły filmu. Otóż nie. "Sin City 2: Damulka warta grzechu" sprawia wrażenie kontynuacji skleconej
w dużym pośpiechu na kolanie.

Zaczyna się nawet obiecująco, bo przyjemnie jest znowu oglądać na dużym ekranie neo-noirową
millerowską stylistykę, usłyszeć ponurą narrację z offu i zanurzyć się głęboko w grzesznym mieście
Franka Millera. Pierwsza połowa filmu zlatuje niezauważenie, historia wciąga i ma zadowalające
tempo, duet reżyserski wprawdzie niezbyt zgrabnie żongluje nowelami (niestety nie zdołano
odtworzyć przemyślanej kompozycji fabularnej poprzedniego filmu), no ale historie same w sobie są
zadowalające. Do czasu.

W połowie filmu widz z paniką odkrywa, że reżyserzy najprawdopodobniej wyłożyli już wszystkie
karty na stół, w rękawie nie pozostał im już raczej żaden as i nawet nie próbują tego zatuszować
blefowaniem. Daleko im więc do wytrawnych graczy, bliżej raczej do przeciętnego kierowcy, który
pędzącym i furczącym samochodem wpada nagle na dziurę w drodze, zostaje wybity z rytmu i już
nie potrafi powrócić do poprzedniego, stabilnego, szybkiego tempa jazdy. Film nie jest długi (102
minuty z napisami końcowymi), a i tak od pewnego momentu zaczyna sprawiać wrażenie sztucznie
rozciągniętego.

Historię tytułowej Damulki przydałoby się trochę skrócić, bo pod koniec zaczyna lekko nużyć i nie
pomaga nawet - tradycyjnie bardzo dobra - Eva Green, ochoczo biegającą w negliżu w co drugiej
scenie. Stworzony na potrzeby filmu wątek Johnny'ego (Joseph Gordon-Levitt) jest ogromnym
rozczarowaniem, bo to daremna opowiastka, która obiecujący wstęp marnuje kiepskim finałem
pozbawionym klimatu i pazura.

Najgorsze jednak zostawiono na koniec, bo film zamyka opowieść o dalszych losach Nancy
Callahan. Popadająca w obłęd i alkoholowe uzależnienie nastoletnia striptizerka, owładnięta żądzą
zemsty i powoli dojrzewającą do popełnienia morderstwa z zimną krwią, jest materiałem na rasowe
kino zemsty. Niestety trafił on w ręce nieudolnego duetu reżyserskiego i aktoreczki pozbawionej
charyzmy oraz talentu. Jessica Alba nie jest w stanie pokazać bólu po stracie ukochanego,
przekonująco odegrać metamorfozy jaką przechodzi jej bohaterka, przykuć widza do ekranu w
momencie wymierzania sprawiedliwości, ani przekuć szerokiej gamy emocji jakie targają (według
scenariusza) Nancy w ekspresyjne, poruszające układy taneczne na scenie, co ewidentnie
próbowano osiągnąć. Nieskutecznie.

Na domiar złego, Miller i Rodriguez pogubili się w pokręconej chronologii swojej filmowej dylogii.
Mając w pamięci wydarzenia z pierwszej części, szybko staje się jasne, że niektóre wątki sequelu
nie mają sensu, bo pojawiający się bohaterowie powinni już nie żyć, a jedna postać uśmiercona w
kontynuacji nie powinna w efekcie pojawić się w filmie sprzed kilku lat. Żenujący bałagan i partactwo
przy pisaniu scenariusza. Rozczarowuje też, że nie wszyscy aktorzy powrócili do swoich ról.
Niektórzy niestety zeszli już z tego świata i zrozumiałym jest, że trzeba było ich kimś zastąpić
(Dennis Haysbert nie sprawdza się w roli Mamute), ale już podmiana Devon Aoki (Miho) na
aktoreczkę pozbawioną cienia charyzmy, czy też (a raczej - przede wszystkim) brak w obsadzie
Clive'a Owena (Josh Brolin w roli Dwighta - przed operacją plastyczną - jest strzałem w dziesiątkę,
ale jego późniejsza, tragicznie się prezentująca, proteza twarzy była kretyńskim pomysłem) był dla
mnie ogromnym rozczarowaniem.

W filmie "Sin City 2: Damulka warta grzechu" najbardziej brakowało mi jednak czego innego - dużej
dawki pozytywnego szaleństwa oraz świeżych i emocjonujących pomysłów. Bynajmniej nie chodzi mi
o stronę wizualną, która w oczywisty sposób straciła już sporo z dawnego efektu "WOW!" ale wciąż
patrzy się na nią z przyjemnością. Mam raczej na myśli absencję odpowiedników takich
zapadających w pamięci postaci jak Żółty drań i Kevin, niedostatek charyzmatycznych kreacji
aktorskich na poziomie Benicio Del Toro i Clive'a Owena, odjechanych pomysłów fabularnych jak np.
dialog z nieboszczykiem i wizualnych jak widok pełzającego Del Toro z wbitą w tyłek gwiazdką
shuriken w kształcie swastyki oraz odwagi w operowaniu przerysowaną, acz dosadną, przemocą. No
zwyczajnie zabrakło serca, pasji oraz kreatywnej energii jakie cechowały poprzedni film.

Wspomniałem już o tym kilka razy i napiszę raz jeszcze, koncept wizualny "Sin city" wciąż
dopieszcza odbiorcę od strony estetycznej i to jest warte zobaczenia na dużym ekranie, ale czy to
wystarczający powód do wybrania się na bardzo przeciętny film do kina? Obawiam się, że nie.


http://kinofilizm.blogspot.co.uk/2014/09/sin-city-dame-to-die-for-recenzja.html

Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584