Odnoszę wrażenie że najnowsze dzieło Clinta Eastwooda cierpi ze względu na Jego sposób pracy. O ile sceny z wojny są zaprezentowane znakomicie o tyle relacja między Chrisem a Tayą są niedopracowane. Bradley nie miał pomysłu na "Chrisa w domu" i w sumie struktura filmu wygląda tak : dom - wojsko -randka - ślub -tury - dom - tury - dom -tury - śmierć. Z czego dział: dom zajmuje jakieś 30% i usilnie Clint ucieka od pokazywania relacji między Taya a Chrisem. Ot, kilka klisz dobrze znanych z innych filmów o takiej tematyce, Gdyby było tu więcej perspektywy żony Chrisa film by zdecydowanie więcej zyskał a tak? Historia żołnierza i to dość zamkniętego w sobie. Clinta stać na więcej!