Podobała mi się pewna kwestia poruszona w filmie, która dość mocno moim zdaniem pokazuje naiwność przekazu w amerykańskich filmach. Ojciec głównego bohatera mówi synowi, że istnieją trzy rodzaje ludzi: owca, którą trzeba bronić; wilk, który atakuje owcę i pies pasterski, który ją broni. W takie rzeczy to ja wierzyłem oglądając bajeczki typu pszczółka maja, ale już troszkę z tego wyrosłem. W dzisiejszym świecie praktycznie nie występują bowiem kolory idealnie czarne czy idealnie białe, za to występuje ogromna ilość odcieni szarości. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Czasem bardzo trudno określić, kto jest tak naprawdę owcą a kto wilkiem lub psem pasterskim. Czasem pies pasterski jest dla innych wilkiem i na odwrót. Owca też nie musi koniec końców być wcale owcą. Reasumując główny bohater (w sensie filmu), może być dla jednych bohaterem, dla innych mordercą, a jeszcze dla innych zagubioną owieczką, która nie do końca wie co czyni. Ten podział może być obecny nawet wśród samych amerykanów.
Pozdrawiam
Temat, który poruszyłeś jest jednym z ciekawszych w filmie. Wydaje mi się, że warto spojrzeć w pierwszej kolejności na kontekst. Rodzina Chrisa była bardzo tradycyjna i honorowa. W takim duchu ojciec wychowywał swoich synów. Mieli być psami pasterskimi, odważnie bronić słabszych, być wzorowymi obywatelami. Być może, właśnie z powodu tak wielu odcieni szarości i rozmycia wartościowych postaw w dzisiejszym świecie, tego typu podział czy misja mają sens. Bądźcie wierni wartościom, odważni, stawiajcie czoło wyzwaniom, brońcie słabszych jeśli trzeba. Chris jest z jednej strony wychowany do bycia obrońcą, "psem pasterskim", z drugiej strony możemy zastanawiać się czy jego charakter nie predestynował go do niej. Cały czas zdaje się on wypełniać życiową misję, wie, że jest najlepszym strzelcem i ten status obliguje go jeszcze bardziej do wypełniania konkretnej roli. Samo zadanie przydzielone snajperowi polega przecież na ochronie żołnierzy, na zauważaniu wroga wcześniej niż oni, na ciągłym czuwaniu.
Kolejna kwestia to podział na trzy rodzaje: owce, wilki i psy obronne. Czy jest on jedynie uproszczeniem? Czy też schematem zmiennych, w którym każdy może wcielać się w kolejne role w zależności od sytuacji? A może bycie owcą i wilkiem nie jest godne, pożądane. Może mamy wciąż dążyć do jedynej wartościowej postawy, roli obrońcy i pełnego odwagi człowieka honoru? Są to pytania jak najbardziej otwarte i m.in. dlatego też tak bardzo podoba mi się to, że ów wątek został w filmie poruszony :)
Ciekawa koncepcja. Każdy jest kombinacją tych trzech stereotypów. Jak wilk w owczej skórze, itp. Ze zwykłej owcy też w ekstremalnych sytuacjach może wyjść pies pasterski ;)
To nie jest niestety takie proste. Postaram się wytłumaczyć dlaczego. Dla mnie osobiście najważniejszym "mięśniem" każdego człowieka jest jego rozum, a pióro, choć to może się wydawać niedorzeczne, jest zdecydowanie potężniejszą bronią, niż najlepszy nawet karabin snajperski. Dlaczego ? Ano dlatego, że Karabin snajperski jest zawsze ograniczony ilością amunicji i obsługiwany w zasadzie (pomijam jakiegoś ta obserwatora czy coś) przez jedną osobę. Natomiast przysłowiowym piórem można z powodzeniem takich ludzi wysłać gdzieś tysiące. Dlaczego o tym mówię ? Ano dlatego, że ludzie, którzy tworzą przekaz dla publiczności, zdają sobie sprawę z możliwości "zaprogramowania" dużej grupy ludzi. Nie wnikając zbyt głęboko w szczegóły powiem, że zanim przystąpią do przygotowania przekazu, zadają sobie pytanie, jaki ten przekaz ma wywołać efekt w głowach widzów i słuchaczy. Może to być np. współczucie, złość, nienawiść. Przygotowując przekaz, robią go tak, żeby zakładane odczucie zostało wywołane. Teraz wróćmy do rzeczonego snajpera. Ja nie mówię że tak było, ale mogło być tak, że ten człowiek, został w ten sposób "zaprogramowany" i myślał, że jedzie spełniać rolę psa pasterskiego, a tym czasem tak naprawdę został wykorzystany przez ludzi tworzących przekaz i nieświadomie może odgrywać rolę wręcz odwrotną czyli wilka. On jest przekonany w swoje bohaterstwo i święcie wierzy w to co zrobił, ale nie zdaje sobie sprawę z tego, że tak naprawdę został wykorzystany. To jest przykład. Oczywiście wychowywanie w duchu wyrazistego podziału tych ról pomaga w przyszłości "programować" takiego osobnika. Tutaj wrócimy do tematu "rozum", otóż prawdziwie silny mężczyzna, to taki, który nie podda się "programowaniu" i jest w stanie zauważyć ogromną złożoność sytuacji. Można to zrobić w następujący sposób: Każdy człowiek, choć sobie tego nie zdaje, jest powiedzmy "dowodzony" przez dwa przysłowiowe ośrodki władzy, jest to rozum i serce. O ile serce odpowiada za uczucia, takie jak wściekłość, miłość, nienawiść, itp. Tak rozum odpowiada za zimną i wyrachowaną analizę. Posiadając odpowiednią wiedzę można, może nie do końca wyłączyć serce, ale je wyciszyć i odczytując przekaz wyławiać suche fakty nie nasączone elementami "programowania". Dalej to już logika i analiza, co się komu opłaca, jakie ponosi ryzyko, jakie ma cechy itd. itp. Po przepuszczeniu przekazu przez taki magiel, taki człowiek może powiedzieć - nie ja w czymś takim uczestniczyć nie chce, ponieważ zauważy, że jedzie tam nie jako pies pasterski, ale jako wilk. Reasumując rozumienie tego, że świat nie jest czarno-biały, a posiada odcienie szarości, pomaga podejmować właściwe decyzje. Jeżeli ktoś próbuje przekazać tezę o istnieniu czarno-białego świata, tak naprawdę odbiera nam nasz najsilniejszy "karabin", którym jest właśnie nasz rozum.
Pozdrawiam
PS: Od razu mówię, że moje rozważania są czysto hipotetyczne i nie mają związku z konkretnym człowiekiem i sytuacją mającą miejsce w filmie. Mi chodzi tylko i wyłącznie o rozważenie znacznie tych słów, które ojciec przekazuje synowi i za pomocą kamery również nam. Co do konkretnie przedstawionej postaci. Moją opinie pozwolę sobie zachować dla siebie.
Pozdrawiam
Uwaga spoiler!
Myślę, że Snajper nie uważał tego co robi za chlubne. Wręcz przeciwnie. Wciąż targały nim wyrzuty sumienia (szczególnie gdy miał zabijać cywilów - kobiety i dzieci). Tak samo nie czuł się komfortowo gdy nazywano go bohaterem czy Legendą. Wiedział jednak, że jest najlepszy. Wiedział, że jest potrzebny żołnierzom swojego kraju (warto przypomnieć sobie jego rozmowę z jego, dorosłym już, bratem, który z chęcią wracał do domu z bazy, będąc wyczerpanym tak fizycznie jak psychicznie). Dlatego wciąż wracał. Wciąż wybierał, choć wybór zawsze był bolesny.
Napisałem, że moje rozważania nie tyczą się tego konkretnego bohatera.
Pozdrawiam
Nie jest istotne co się z czym wiąże, ja nie wypowiedziałem się odnośnie tego jednego przypadku. Powiedziałem tylko, że bronią można zabić, piórem natomiast zamieszać człowiekowi w głowie. Wielu ludzi którzy pojechali na wojnę, czy to w Iraku, czy to w Wietnamie, czy też w Afganistanie wracało z poczuciem, że zostali wykorzystani, ale jadąc tam jechali w przeświadczeniu, że jadą bronić demokracji, wolności i swojego stylu życia. Tymczasem jechali realizować polityczne cele Waszyngtonu, Zanim się zorientowali było już za późno. Ten człowiek zabił 160 osób, ponoć bandytów (choć to były jeszcze dzieci). W mojej opinii nawet jeżeli się pomylił, to tego w filmie i tak by nie pokazali. Według innych źródeł zabił nawet ponad 200, tyle że 160 jest potwierdzone. Może w ramach tych pozostałych są też jego błędu, na które każdy właściwie snajper jest moim zdaniem narażony. Bohaterów, się nie skazuje, nawet takich, którzy bohaterami nie chcą być, bohaterów się wykorzystuje, żeby tworzyć kolejnych takich bohaterów.
Pozdrawiam
(również spojler)
W książce, którą tytułowy bohater sam o sobie napisał, jest on dumny z tego, że zabijał Irakijczyków i nie wstydził się używać pogardliwych określeń dla swoich przeciwników. Udowodniono też, że miał on spore skłonności do konfabulacji, przypisując sobie zasługi i wydarzenia, które w rzeczywistości nie miały miejsca.
Nie czytałam książki, odnoszę się wyłącznie do filmu. Nie wiem czy zatem celowo przedstawiono filmowego Snajpera jako człowieka z niechęcią pochodzącego do wszelkiego rodzaju pochwał oraz tworzenia z niego bohatera.
Zgadzam się z każdym zdaniem. Poza tym dodałabym, że mówimy tu o kraju, w którym kult broni palnej jest olbrzymi. W którym obywatel ma prawo zastrzelić każdego, kto wejdzie na twoją ziemię. Gdzie tu obrona "słabszych", jeśli uzbrojeni w broń palną możemy strzelać do każdego, kto śmiał nam choćby wydawać się podejrzany? Kto jest słabszy - dzieciak, który chciał ukraść samochód, czy właściciel z bronią? To trochę tak, że rację ma ten, kto jest silniejszy.
Bzdura, poczytaj nieco o dostępie do broni Stanach Zjednoczonych, a nie opieraj się na stereotypach. W kraju o którym piszesz obowiązują prawa stanowe toteż nie da się go zmierzyć jedną miarą. Są stany w których prawo jest bardziej restrykcyjne w tym zakresie, a są i bardziej liberalne. Ale to właśnie tam, gdzie jest trudniej przeciętnemu obywatelowi o broń statystyki zabójstw są z reguły wyższe, a np. Vermont jeden z najbardziej liberalnych stanów w tym zakresie ma ich małą liczbę. W Szwajcarii broń ma każdy mężczyzna, który ukończył obowiązkowe szkolenie do 30 roku życia, a mimo to również nie dochodzi do masowych zabójstw - jeśli już to więcej dokonuje się ich przy użyciu broni białej - wiele osób nie zamyka domów na noc i nie słychać o przypadkach, żeby ktoś wszedł do cudzego domu i wyzabijał rodzinę z dziećmi.
A obrona słabszych jest taka, że możesz w ten sposób obronić tak siebie jak i kogoś innego przed silniejszym bandytą.
Jeśli chodzi o posiadanie broni - nie mówimy o prawie, mówimy o kulturze. Zabawne, że jako przykład niewielkiej liczby zabójstw podajesz malutkie Vermont, które traktujesz jako wyznacznik, a mnie zarzucasz uogólnianie. Ja nie mówię o tym ile w danym stanie należy przejść procedur, aby dostęp do broni mieć, ja mówię o ilości osób, które tą broń uzyskują - czyli są chętni, aby tę broń posiadać i przechodzić przez szereg różnych formalności, aby było to możliwe. I tutaj ja odsyłam do statystyk - "guns per capita" czyli jak wiele sztuk broni dopuszczonej do użytku przez ludność cywilną przypada na mieszkańca w danym kraju. A w tym Amerykanie od dawna przodują, nie ma co zaprzeczać. Zobacz sobie też jak często słychać informacje o nadużyciach posiadaczy broni w US, i w innych krajach.
Osoba nie posiadająca przy sobie broni palnej jest według mojej logiki osobą słabszą niż osoba trzymająca pistolet. Niezależnie od tego, która z tych osób chciała wynieść czyjś telewizor.
Czy Ty w ogóle czytałaś moją wypowiedź? Podaję malutkie Vermont dlatego, że w Stanach Zjednoczonych obowiązuje prawo STANOWE i wobec tego nie da się mierzyć skali przestępstw jedną miarą. A co za tym idzie to różne prawo implikuje różną kulturę, różne modele zachowań wśród ludzi. Dlaczego ludziom zależy na dostępie do broni? Naprawdę trzeba tłumaczyć, że chodzi o ich własne bezpieczeństwo? A z reguły przodują w statystykach nadużyć te stany, gdzie są większe restrykcje, a wspomniane właśnie Vermont jest po drugiej stronie. Jak często słychać o nadużyciach posiadaczy broni w US? Raz na jakiś czas. Słyszałem np. o bodajże dwóch większych strzelaninach np. w Chicago - stan Illinois, gdzie dostępu powszechnego jako takiego prawie nie ma.
Po drugie, podałem Szwajcarię - jako pełny kraj oparty o kulturę broni - więc chętnie poczytam, gdzie tam występują te nadużycia, bo jakoś nie mogłem się za bardzo dokopać. Albo np. o Czechach.
"Osoba nie posiadająca przy sobie broni palnej jest według mojej logiki osobą słabszą niż osoba trzymająca pistolet." Skoro tak logicznie myślisz, to zrób kolejny logiczny krok i stwierdź, że dobrze byłoby wyrównać im szanse i słabszej osobie też dać możliwość posiadania broni. Jak myślisz przed kim większy respekt będzie mieć potencjalny przestępca, który chce komuś naruszyć zdrowie/życie? Przed tym, który ma broń, czy który jej nie ma? Moźe ten silniejszy załatwi sobie w warunkach większych regulacji pistolet z bardziej dyskretnych źródeł. A nawet jak nie zdobędzie tej broni to może chwycić za sztylet, maczetę, nóż kuchenny. IMO większą szansę ma słabszy na obronę, gdy jest broń palna vs broń palna, aniżeli nóż vs nóż.
Wraz z posiadaniem broni, wiąże się ogromna odpowiedzialność. Znasz takie osoby, którym sam byś nie dał broni do ręki ?
Pozdrawiam
Oczywiście, że wiąże się odpowiedzialność, tego nie kwestionuję. Na odpowiedzialności opiera się w końcu całe nasze życie. Może i znam takie osoby, ale co to ma do rzeczy? Znam natomiast dużo więcej o których nie miałbym obaw, że sobie z bronią w ręku nie poradzą albo wykorzystają ją niewłaściwie.
Nie, nie czytałam Twojej wypowiedzi. Nie mam w zwyczaju czytać zanim na coś odpowiadam... Nie uda Ci się mi wmówić, że nie wiem, o czym mówię, podczas gdy Ty sam ewidentnie ignorujesz fakty, które przytoczyłam. Ja mówię o chęci posiadania broni i kulturze, w której jest ona powszechna - a Ty o prawie, które nie ma tu nic do rzeczy. Prawo (stanowe czy jakiekolwiek inne) odzwierciedla mentalność ludzi, a nie ją kreuje. Ja porównuję Stany do innych krajów, Ty porównujesz Stany między sobą, a dla mnie to w tej dyskusji nie ma znaczenia szczerze mówiąc. Nie pisałam ani słowa o nadużyciach broni w Szwajcarii - i nawet jeśli każdy ma tam możliwość odbycia kursu i posiadania tej broni, to sam stwierdzasz, że przypadki nadużyć są tak rzadkie, że o nich nie słyszałeś. Dlaczego więc w jednym kraju, gdzie dostęp do broni jest powszechny, prowadzi ona do nadużyć (Stany - ja w ciągu tylko tego roku słyszałam o kilku przypadkach, a przyznam, że nie śledzę tego zupełnie), a w innych nie (Szwajcaria, o której piszesz)? Sam sobie odpowiedz w takim razie, co takiego skłania Amerykanów do gloryfikowania przemocy, a Szwajcarów pozostawia obojętnymi na miłość do broni.
W drugiej kwestii dochodzisz do absurdu i nie widzę sensu Ci tłumaczyć. W przypadku broni palnej łatwiej jest się obronić niż w ataku nożem? Serio?
Ale ja się z większością tego co piszesz zgadzam. Chodziło mi o to, że w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych nie powinno się uogólniać ze względu na różnice między stanami. Prawo jest pewną wartością w odniesieniu do kultury, bo ma duży wpływ na warunki w których się człowiek wychowuje i to, czy może bardziej decydować o sobie, czy też czuje się zastraszony przez rząd. Sprawia, że ludzie są bardziej wrażliwi na pewne zjawiska, bądź na nie obojętni albo negatywnie nastawirni, np. odniesienie do poszczególnych mniejszości (co pokazuje chociażby produkcja, która w zeszłym roku zgarnęła Oscara za najlepszy film). I dlatego pisząc o gloryfikowaniu przemocy w przypadku Stanów Zjednoczonych wysnuwasz za daleko idące wnioski. Sama piszesz, że słyszałaś o KILKU przypadkach w ciągu roku, czy to nie jest trochę za mało, aby oceniać w ten sposób tak olbrzymi kraj jak USA?
A co do drugiej kwestii to odwracasz do góry ogonem, to co napisałem. Piszesz jak to wygląda z perspektywy silnego, a ja mówię o obronie słabszego. W przypadku broni palnej trzeba celnie trafić, ale nie jest niezbędna tak wielka siła, jak w przypadku noża, gdzie potrzebny jest bezpośredni kontakt między obrońcą, a napastnikiem, a co za tym idzie to ten silniejszy fizycznie zyskuje zdecydowaną przewagę.
Słyszałam o kilku przypadkach w ciągu tego roku. A mamy marzec. Poza tym w samych Stanach dyskusja przy okazji takich wypadków rozgrzewa się do czerwoności - zakładam więc, że sami Amerykanie czują, że coś jest na rzeczy, bo spory na temat dostępu do broni toczą się tam od wielu lat. Jedni bronią dostępu jak świętości, inni widzą, że łatwo wymyka się to spod kontroli. No i nie przeceniałabym tutaj roli prawa - prawo tworzą ludzie, którzy całe życie obracają się w jakiejś kulturze. Prawo tworzą politycy, którzy mniej lub bardziej starają się przymilać swoim wyborcom. Tak więc to ludzie, kultura, nastroje społeczne tworzą prawo. Cudownie byłoby gdyby było na odwrót, ale niestety. Przemoc jest gloryfikowana w Stanach, tutaj zdania nie zmienię. To jest kraj który prowadzi bardzo agresywną politykę zewnętrzną, kraj, który ma taka a nie inna historię przemocy wśród własnych obywateli. Kraj, w którym dominuje popkultura. Kraj, w którym media są uznawane są za bardzo agresywne. Jeśli nie chcesz tego nazywać przemocą - dobrze, nazwijmy to kultem siły. Cały problem polega na tym, kiedy kult siły spotyka się z realną siłą - wtedy dochodzi do nadużyć. Btw, statystyki posiadania broni o których pisałam przeliczane są na liczbę mieszkańców, więc wielkość kraju nie ma w nich znaczenia.
Nie, piszę o perspektywie, że ktoś mając broń może zabić mnie z daleka, nie znając moich intencji i podejrzewając tylko, że chcę go obrabować lub wyrządzić mu krzywdę. Oscar Pistorius, anyone? W RPA też ludzie czują olbrzymią potrzebę (zwłaszcza majętni) ochrony przed przestępczością. Z tym, że w RPA są zgoła inne warunki życia, i tam jest to bardziej podyktowane rzeczywistym zagrożeniem niż w Stanach.
Owszem ludzie wychowani w danej kulturze, którym ta kultura ułożyła życie i postrzeganie na świat stanowią prawo, ale nanosząc poprawki na dotychczasowe, a więc to w którym wyrośli. Jest to więc obopólna zależność, ciężko stwierdzić, czy bardziej w jedną, czy w drugą stronę, myślę jednak, że czas największego rozwoju to okres drugiej połowy lat -naście, jeśli tutaj nie zacznie kiełkować coś więcej niż to do czego przyzwyczajono się jako dziecko, to raczej taka osoba nie tyle nie będzie mieć wpływu na prawo i kulturę, co nie będzie specjalnie się tym interesować.
Co do tych przywar, którymi określiłaś Stany Zjednoczone, zgadza się. Jednak nie sądzę, że to co reprezentuje to państwo w polityce zagranicznej ma przełożenie na to co dzieje się wewnątrz. Jeśli chodzi o debaty dotyczące broni, to teraz raczej idzie w kierunku ponownego zaostrzania, ale np. w dosyć liberalnym w tym zakresie reżimie Busha ogólna liczba przestępstw z użyciem broni spadła o około 6 tysięcy w porównaniu z bardziej restrykcyjnym clintonowskim i w ostatnim czasie jeszcze się zmniejszyła.
A statystyki posiadania broni jeszcze o niczym nie świadczą - liczy się w jaki sposób ta broń jest wykorzystywana. Pamiętam badania sprzed dwóch lat, to USA jako kraj o największej liczbie sztuk broni w przeliczeniu na mieszkańca plasował się gdzieś pod koniec trzeciej dziesiątki w rubryce przestępstw, a w czołówce był Honduras, gdzie broni zbyt wiele nie ma.
Swobodny dostęp do broni palnej w USA gwarantuje 2. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych która weszła w życie pod koniec XVIII wieku. I jest to prawo federalne a nie stanowe gwoli ścisłości obowiązuje zatem wszystkich obywateli USA. Poszczególne stany mogą i wydają prawa ograniczające dostęp do broni jednak gwarancja zawarta w 2. poprawce jak mówi ona sama "nie może być naruszona". Nie mówmy zatem o prawie ukształtowanym na podstawie kultury w stosunku do XX-wiecznych mieszkańców USA. W tym przypadku raczej należałoby kreować odczytywanie postaw współczesnych amerykanów jako pokłosie takiego a nie innego prawa. Owszem prawo to zostało skonstruowane w oparciu o pewien wzorzec i normę być może nawet kulturową jednak w odniesieniu do realiów końca XVIII wieku. Obecnie w niektórych stanach (vide np. Teksas - zresztą widać to filmie) podobnie jak w czasach dzikiego zachodu istnieje kult broni palnej.
Wracając jednak do filmu. Te trzy postawy, które ojciec wpaja młodemu Chris'owi niejako biorą w łeb w czasie wojny. Niezaprzeczalnym faktem jest, że nie byłyby potrzebne wcale pasterskie psy gdyby nie fakt istnienia wilków, gdyby nie konieczność obrony słabszych przed przemocą i groźbą śmierci ze strony złych i jednocześnie silnych. Chris właśnie (przynajmniej ja to tak widzę) myśli, że broni owiec przed wilkami. O wilkach czyli wrogu zresztą wyraża się w sposób poniżający, mówi o nich np. dzikusy. W pewnym momencie (dziwi mnie tylko, że dzieje się to amerykańskim filmie już przy okazji pierwszej pokazanej akcji snajpera) dostrzega, że niektóre owce też są wilkami. Moim zdaniem właśnie to stanowi o zburzeniu jego systemu. Zauważmy też jak w końcu zginął. W kraju gdzie zdawałoby się nic mu nie grozi przytępił się jego zmysł wyłaniania wilków spośród owiec i zginął z rąk owcy. Uważam, że film raczej pokazuje kruchość takich systemów opartych na zbyt prostym przekazie, a przez tą kruchość ostateczną słabość ludzi, którym posypie się taki system. Złożoność ludzkiej natury, przywoływana wyżej mnogość odcieni szarości, powinna zawsze utrzymywać w nas czujność i jednak nieufność. Wychodzi na to, że uważam, iż człowiek jest z natury zły albo inaczej - potrafi być na zawołanie zły gdy wymaga tego sytuacja. Być może tak jest. Skąd byłoby wśród nas tyle wilków gdyby było inaczej?
"Nie mówmy zatem o prawie ukształtowanym na podstawie kultury w stosunku do XX-wiecznych mieszkańców USA." - dobrze, a więc prawo wpływa na kulturę i kultura na prawo. Z tą jednak różnicą, że to zmiany kulturowe/polityczne/społeczne/ ekonomiczne generują zmiany prawne - a dużo rzadziej jest na odwrót, Łatwiej zmienić prawo, niż zmienić mentalność społeczeństwa. Stąd będę się upierać, że gdyby nastroje społeczne w kwestii posiadania broni zmieniły się drastycznie od wspomnianego przez Ciebie końca XVIII wieku - to sposób na zmianę prawa również by się znalazł. Z całą resztą się zgadzam.
Krychu, naturalnie masz rację, że świat składa się z wielu odcieni. Natomiast sama scena w filmie jest moim zdaniem uzasadniona.
Po pierwsze, należy wziąć pod uwagę, że to film Eastwooda, który przekazuje jasny światopogląd w swoim prostym stylu. Już po Gran Torino widzieliśmy, że jego definicja prawdziwego mężczyzny to niewzruszony chłop, dla którego najważniejszymi wartościami w życiu są honor i ojczyzna. Można kupować tę koncepcję lub nie.
Po drugie, chciano zaakcentować, że główny bohater wychowywał się w konserwatywnej rodzinie, o prostych zasadach, przekazywanych przez twardego ojca. Wpojony model wychowania kieruje Chrisa na ścieżkę wojskową.
Po trzecie, scena straciłaby na przekazie i celu, gdyby ojciec zaczął tłumaczyć dzieciakom, że na świecie nie ma pewników, że wszystko jest względne, że nie istnieją jasne reguły oraz (ewentualnie) aby polegały wyłącznie na własnym osądzie. Jedyne, co dzieciaki wyciągnęłyby z takiej zagmatwanej pogadanki bez czytelnego przekazu, to informację, że nie wiedzą nic o niczym. ;) Dzieciakom większość rzeczy powinno się tłumaczyć rzeczowo i obrazowo, aby pojęły naukę. Jak już jesteśmy przy odcieniach, jeśli chciałbyś opisać ślepemu kolory, to najprawdopodobniej wziąłbyś się za kilka-kilkanaście najważniejszych barw, zamiast silić się na przedstawienie setek odcieni pośrednich. :)
No i po czwarte, scena spełniła swoje zadanie pod względem wzbudzonych w widzu emocji, na temat czego możemy teraz dyskutować. :)
Również pozdrawiam!
Nie można odmówić słuszności w komentarzu, co do kolorów. Cała reszta filmu równie banalna. Nie odnoszę się do reżyserii, bo temat tak oklepany, że nie da się tego filmu oglądać bez złośliwych komentarzy. Emocje? Głównie negatywne w związku z wydaniem pieniędzy na bilet...
Poszerzyłbym nieco Twoje spostrzeżenia, w mojej ocenie w wielu miejscach trafne. Tutaj w gruncie rzeczy nie chodzi o film, ten czy jakikolwiek inny. Chodzi o "rzeczywistość etykiet", w której jako ludzie funkcjonujemy - a żadna inna rzeczywistość nie jest nam dostępna. Można kwestionować podział na owce, wilki i psy pasterskie i zastąpić go bardziej wyrafinowanym, wciąż identycznie wadliwym. (Podobnie sprawa wygląda ze wszystkim innym) Oczywiście "rzeczywistość etykiet" ma swoje reguły, można się o nie spierać i walczyć dla nich, zabijać i za nie umierać. To dzieje się niezmiennie od tysięcy lat.
Jak większość z nas zakładasz, że wyrosłeś z bajeczek typu Pszczółka Maja. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że dziecko może być znacznie bardziej świadome nierealności bajkowego świata, niż człowiek dorosły świadomy jest nierealności świata pojęć w którym sam funkcjonuje, biorąc go za obiektywną rzeczywistość. Robimy za Gucia, tylko o tym nie wiemy... ;-)
Rozum w związku z tym nie stanowi żadnego antidotum na problemy naszego świata, jest bowiem w gruncie rzeczy tych problemów przyczyną. Jest to prawdopodobnie komputer ukształtowany w warunkach i dla potrzeb otaczającej nas rzeczywistości fizycznej, takiej, z którą w określony sposób współoddziałujemy. I do tego celu sprawdza się on doskonale, zapewniając przetrwanie.
Problem zaczyna się krok dalej w momencie, w którym uzyskuje on samoświadomość. Próbuje więc siebie utrwalić nadając sobie jakiś sens poprzez konstruowanie pojęć, w ramach których później funkcjonuje. Brzmi to może nieco skomplikowanie, ale takie nie jest. Po prostu mamy kontakt wyłącznie z własnymi wyobrażeniami na jakiś temat, nigdy z samą rzeczywistością. Jest to po prostu obłąkanie... Mechanizm ten nakłada się na nieświadomą swoich motywacji istotę ludzką i zaczyna się Cywilizacja.
Rozum zapewne może nas doprowadzić do stwierdzenia "wiem, że nic nie wiem", lecz jest to ostateczna, nieprzekraczalna dla niego granica. Czy za nią coś jest czy nie ma, nie mnie rozstrzygać, bo nie jest to podróż dla rozumu. Ogólnie jednak jestem pesymistą co do losów ludzkości i uważam, że bez względu na odwieczne tyleż "szlachetne" co puste deklaracje, zabawa w krwawą Pszczółkę Maje trwała będzie aż do samounicestwienia. Chris Kyle strzelający w Iraku był więc jedynie pewną zindywidualizowaną emanacją tego problemu i sam się tam nie wysłał. To my wszyscy żeśmy go tam wysłali, włączając w to również tych, których tam później zabił, a nawet tych którzy twierdzą, że nigdy nie powinien tam jechać.