Spragnieni miłości - Kar Wai Wong
Jeśli podejdzie się do tego filmu z myślą, że opowiada o tytułowym uczuciu to można się nim bardzo rozczarować. To jest w przypadku, gdy klimat, estetyka kadrów i wrażliwość scenariusza nam nie wystarczy w jego formacie 98 minut.
Może kogoś zaskoczę – uważam, że film nie mówi wcale o miłości. Jeśli już to traktuje o samotności i ludzkiej potrzebie komfortu jaki daje druga osoba. Ale nawet to nie wydaje mi się tak naprawdę jego głównym tematem.
Jest o typie ludzi, którzy są tak bardzo szarzy, że jedyny sposób w jaki potrafią definiować „własne ja” to przez pryzmat swoich partnerów. Ich osobowość na tyle słaba, że żyjąc z kimś asertywnym, zanika. Może tak im łatwiej? Nudni, puści, wydmuszki człowieka – bytowe pijawki. Partnerom trudno ich szanować. Naturalnym następstwem będzie to, że zostaną w pewnym momencie opuszczeni, jak balast.
I właśnie to okazuję się dla nich zbawienną szansą. W tym momencie zaczynają rozwijać własne osobowości, opinie, zainteresowania, pragnienia. Mimo to w wizji reżysera nadal nie zdają testu życia i postanawiają tkwić w swoich udrękach. Delektować się własnym problemem, chowając za społecznymi morałami i własnym honorem. Wmawiają sobie, że nie obchodzi ich opinia innych a jednak brakuje im odwagi by żyć dla siebie samych. Nie chcę umniejszać ich dobroci czy dumnej lojalności, ale zakwestionować jej szlachetne pobudki. Wysługują się nią [lojalnością] jak ówczesnymi partnerami, by nie musieć zdobywać się na odwagę w podejmowaniu jakiegokolwiek działania. Ponownie – może tak im prościej?
Dramat, marność, tragizm własnych osobowości.