"Scarecrow" przypomniał mi inny wielki tytuł, jakim jest "Midnight Cowboy". Oba filmy mają wiele ze sobą wspólnego, w obu bohaterami są odrealnione od świata, zabłąkane postacie, po mistrzowsku zagrane przez doskonałych aktorów. Gdybym miał wybierać, który film jest lepszy, nie byłbym w stanie, natomiast bardziej spodobał mi się "Scarecrow". Jest po prostu znacznie przyjemniejszy w odbierze, a przy tym nie mniej poruszający. Świetne zdjęcia, ciekawa historia, ale przede wszystkim genialny aktorski duet.

[spojler]
Dwie rzeczy w filmie są dla mnie niezrozumiałe. Po pierwsze przemiana bohaterów. Jakby zamienili się miejscami. Dlaczego Francis stracił dowcip, nie trudno się domyśleć, natomiast dlaczego Max nagle go zyskał, pozostaje dla mnie zagadką.

Druga rzecz to zakończenie. Dlaczego w takim momencie? Patrzyłem z niedowierzaniem na napisy. Pal licho, że nie doczekałem się happy endu z kolorową myjnią w tle, ale to co zobaczyłem było zbyt gwałtowne. Coś jakby rolka się skończyła, jakby aktor pierwszoplanowy umarł, jakby scenarzysta padł trupem na dwie strony przed skończeniem swojego dzieła. Ja takiego zakończenia po prostu nie kupuję. Ale i tak dam 9/10, choćby za wybitną grę Pacino & Hackmana. Po prostu się należy.