Sztandarowe dzieło Cohena, który tym razem przekroczył wszystkie granice i zaserwował jeden z najgłupszych filmów świata. Opowieść o morderczym budyniu, którym korporacje zatruwają Amerykę jest tak ekstremalnie naciągana, bezsensowna i tragicznie zrealizowana że cieszy się mianem dzieła kultowego. Ciekaw jestem na ile reżyser faktycznie robi sobie z widza jaja, a na ile na serio chce żebyśmy wzięli kolejne absurdy na poważnie. Czasem mam wrażenie że nawet współpraca z Michaelem Moriartym wynika właśnie z faktu że jest on słabym aktorem.
Cóż ja chyba wszystkie monstrualne kicze oceniam w ten sam sposób, ale po prostu co za dużo to nie zdrowo i ten Stuff jest trochę niestrawny. Oglądało mi się to z lekkim znużeniem, jakoś nie bawiły mnie kolejne błędy filmu, fakt że tropy jakie łapie bohater nie mają żadnych podstaw, a wydarzenia które się dzieją jednocześnie czasem "zakrzywiają czasoprzestrzeń" i w jednym momencie gdy u grupki postaci coś dzieje się przez 5 minut, u następnej mija 5 godzin...
W zasadzie dobrą zabawę miałem dopiero gdy na ekranie pojawił się Pułkownik Spears, którego teksty oraz sam styl bycia gloryfikujący rasizm szczerze mnie rozśmieszyły. Ostatnie minuty, a nawet bonusowa scena po napisach również na plus.
Ale całość jest debilna do granic możliwości i niestety nie ujęło mnie to, bo jak film jest słaby to można się z tego pośmiać pół godziny, ale 90 minut to już zbyt wielka ekstrema...