Czy film naprawdę po przez konstrukcję świata w świecie mówi o sprawach ważnych, samotności, niewykorzystaniu możliwości i powtarzalności, próbie kierowania swoim życiem?
Czy jesteśmy nabierani przez reżysera imitacją, czymś co ma sprawić, że widz będzie czuł kontakt z "głębszą myślą" , "wyższą kulturą", "próbą odpowiedzi". A tak naprawdę jesteśmy zarzucani tylko luźnymi ideami i zaskakującym obrazem?
Nadal nie wiem jak ocenić ten film, ale dam 8 za to, że zadaje sobie takie pytania.
Wg mnie w pewnym sensie jedno i drugie. "Synecdoche" to jest taki film w filmie - jest zbiorem niedokończonych pomysłów i niepasujących koncepcji, ponieważ sztuka Cotarda nim jest. Reżyser nabiera nas imitacją, pokazując na przykładzie Cotarda, że życie jest imitacją. Coś podobnego Kaufman już robił w "Adaptacji".
Można to rozpatrywać jako (autoironiczną) kpinę z artystów, którzy daremnie próbują swoją sztuką rozwiązać zagadkę życia, a także jako środek prowadzący do smutnej puenty, że tak naprawdę nie ma żadnego rozwiązania. Główny bohater umiera nawet nie majac tytułu swojej sztuki.
'Czy jesteśmy nabierani przez reżysera imitacją, czymś co ma sprawić, że widz będzie czuł kontakt z "głębszą myślą" , "wyższą kulturą", "próbą odpowiedzi". A tak naprawdę jesteśmy zarzucani tylko luźnymi ideami i zaskakującym obrazem?'
Powyższy pomysł świetnie rozwinęli twórcy "Mr. Nobody".
Ten film kojarzy mi się z czymś więcej, jest o kilka klas wyżej. Nie jest pusty w środku. Nie ważne, że nie ma w nim spójnej fabuły - obrazy nie układają się liniowo, tylko tworzą skomplikowany wzór, niepozbawiony jednak sensu.
Trzeba się przygotować na to, że nie dostanie się łatwej odpowiedzi.