Smutne jest to, że jedna z najlepszych serii sensacyjnych w historii gatunku została
ostatecznie pogrzebana. Jeśli "Szklana Pułapka" w czwartej części została poddana
chemioterapii, w części piątej uległa eutanazji. Zamordowali tą odsłoną wszystko, co było
dobre w pierwszej, drugiej i trzeciej części, zamieniając Johna Mcclane'a w łysego terminatora,
który, gdy tylko wpadnie mu w ręce jakiś karabin maszynowy, po prostu posyła przed siebie
grad kul, a wrogowie padają jak kaczki na strzelnicy. Fabuła właściwie w tym filmie nie istnieje.
Jest jakiś zarys, którego nie chce mi się nawet przytaczać, bo jest tak absurdalnie głupi. Jakieś
budowanie postaci? Zapomnijcie o tym. Sceny akcji? Nie, nawet te poległy (a jeśli ktoś myśli
inaczej - błagam...). Jestem absolutnym fanem pierwszych trzech części, a jedynki i trójki
zwłaszcza. Wracam do nich regularnie, bo to świetne kino sensacyjne z naprawdę
dopracowanymi scenariuszami, nakręcone z pomysłem i wyczuciem, co może dziwnie brzmieć
w kontekście kina spod znaku białego podkoszulka i Uzi, ale tak właśnie myślę. Pewnie, że
tamte filmy miały swoje wady, ale miały za sobą jakąś historię do opowiedzenia. Tutaj twórcy
po prostu założyli, że Bruce Willis i legenda tej postaci załatwią sprawę. Nie ma zaskoczenia,
nie ma McClane'a, który znajduje się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, a
powtarzane do znudzenia "I'm on vacation!" naprawdę nie poprawia sytuacji. Najsmutniejsze
zaś w tym wszystkim jest to, że film zarobił zawrotną kasę (biorąc pod uwagę to, co ma do zaoferowania). Ale to już nie jest "Szklana Pułapka" czy nawet "Die Hard with a Vengeance", to jest
"Bruce Willis shooting, killing and pretending to be funny". RIP John McClane.