Juz dużym tąpnięciem(obniżeniem poprzeczki pod względem jakości)była część czwarta,no ale ostatecznie jakoś się broniła,szczególnie pod względem ogólnej realizacji,intrygi i emocji,no i Bruce trzymał nadal formę,ciągnął ten film,ostatecznie było przyzwoicie jak na tej klasy reżysera no i przyszła pora na kolejna część,piąta odsłona kultowej już serii....
W pewnym momencie jeden z tych "złych"jedząc a właściwie chrupiąc przy tym marchewkę(to juz zostawię bez komentarza) wypowiada słowa w kierunku obu McClanów:"Wiecie co mnie w amerykanach wkurza?...wszystko!" no i tak jest właśnie z tym filmem,wszystko ale to wszystko jest na tak niskim żenującym poziomie,ze to się nie mieści w głowie,normalnie szok!A największa bolączką są dialogi,które sie wręcz nie kleją,każda z postaci wypowiada je jak automat,zero jakiejkolwiek pasji,zaangażowania z ich strony,nawet Bruce nie wierzy w to co mówi pomijając,że jest przy tym strasznie zmęczony i jeszcze zrozumiałbym to gdyby to był koniec filmu ale on jest taki przez cały film,zero ikry i nie wiem czy to jest wina po raz kolejny reżysera czy może on juz się wypalił(patrząc przez pryzmat jego poprzednich ról).
Jedziemy dalej a jest tego dużo,zdjęcia i montaż strasznie nerwowy,szybkie najazdy kamery na budowle Moskwy,zoomem przybliżanie i oddalanie(by dodać dramatyzmu zapewne)i tak w kółko macieju.No naprawdę szukam na siłę jakichkolwiek plusów i ich nie znajduję!Nawet pogaduszki między ojcem a synem się nie kleją,wszystko jałowe,wyprane....
Ktoś wcześniej napisał,że ten reżyser zabił tą serię czy moze McClana i chyba nie jest to na wyrost powiedziane a można przecież było wybrać innego reżysera jak również scenarzystę(bo też się nie popisał).Ten film przy takim np:"Safe House" to jak porównanie malucha do mercedesa...