Dwa powody, dla których warto obejrzeć ten bądź co bądź przeciętny film. Broni się, gdy skupia się na zwyczajnych rozmowach bohaterów, świetny duet Mary i Toma Everetta Scotta, to na nim powinni zatrzymać się twórcy filmu i choć poświęcają mu najwięcej uwagi, tak jednak zbyt mało. Scenarzystki starają się upchać w historii jak najwięcej wątków, ale żadna z osobnych opowieści na tym nie zyskuje i żadna nie doczekuje się satysfakcjonującego finału. W dodatku sporo tu rażących niedociągnięć, jakby rozpoczynających się w połowie i bez zakończenia (postać Pete'a, wtf?).
Wracając do meritum. Rooney w roli pierwszoplanowej, jeden z pierwszych tak dużych występów w jej karierze. Przeurocza tutaj jest i dobrze gra, dla fanów pozycja obowiązkowa.
Brie na drugim planie, aczkolwiek takim, w którym dostaje bardzo dużo czasu na ekranie. Świetnie wypadła i co mnie zaskoczyło, wiarygodnie wypadła w roli seksownej kokietki. Nie sądziłem, że do niej pasuje, a jednak.
Za siedem lat od powstania filmu obie panie spotkają się na gali oscarowej, przy czym ta pierwsza już będzie miała jedną za sobą, a druga wyjdzie z niej ze statuetką. Kto by pomyślał...