znowu schrader tu tak bardziej tradycyjnie, zapewne dlatego, iż realizacja własnego scenariusza, a więc z obowiązkowo weń wpisanymi ambicjami transpersonalnymi wałęsa się i szwenda snując portret nerwicowca, zwanego głodnego ducha, na wiecznym głodzie, na wiecznej wojnie, napędzanego oparami poirakijskiej czkawki, własnym poczuciem sprawiedliwości, beznadzieją przechodzącą w nadzieję na poprawę żywota cudzego (wskutek niewiary w możliwość odkupienia win własnych) oraz niewiarą przechodzącą we wiarę w poprawę choć skrawka tego najlepszego ze światów (wskutek eliminacji jednego z jego wytworów, tego który w jego przynajmniej mniemaniu takowym ten świat uczynił).
ot, maniak, skrajniak, jednostka chorobowa, która nie mając w życiu celu - stworzy go sobie, zasadom rzeczywistości zastanej przeciwstawi własne, które również stworzy, po czym w ich imieniu zginie, śmiercią rychłą bądź z dilejem, to już bez znaczenia..
ot, figura jakich było, jest i zapewne jeszcze będzie w twórczości schradera wiele, maniactwo, sen, omnipotencja, nerwica natręctw, destrukcyjna siła obsesji, bogowie anarchii, psychotyczne majaki, wianuszek obsesyjno-kompulsywnych zachowań przy tym, lęk, stres i odraza, absolutnie zero szans na seans przy akompaniamencie tak paskudnej grzybni - jakby to niejaki doktor gonzo wykminił - przy czym trwanie w ustawicznym poczuciu winy..
(w kwestii tej ostatniej dalekie skojarzenia z piękną bohaterką Piękności Dnia bunuela miałem, chodzi o krótką, kilkusekundową zaledwie scenę, w której katarinka kochana kręciła główką odmawiając przyjęcia opłatka, niejako czując się niegodna.. analogicznie tutaj bohater karci się i kontroluje, projektuje np. pokoje motelowe w których okresowo pomieszkuje niejako na wzór więziennej celi, w której go trzymano, niejako nie czując się godzien wygody, normalności, warunków zwyczajnego bytowania).
ot, zrakowaciała cząstka elementarna większej całości wpuszczona w system próbuje zniszczyć go od środka (nie mylić z pawłem kukizem), bohater jako nosiciel idei bardziej niż żywy człowiek.. znacie? znamy, z taksówkarza, z mishimy i z dziesiątek innych, tych własnych i tych cudzych, naśladujących i naśladowanych.. a chcecie raz jeszcze? ba, jakby to pani pelagia (której nota bene z tego miejsca pragniemy złożyć najserdeczniejsze, imieninowe, bombek, jeszcze więcej bombek!) powiedziała: no pewnie!
bo choć ogólnie nie ma tu niczego czego byśmy w twórczości schradera nie widzieli, to w szczególe jest to bardzo ładnie opakowane w taki zimny i bezuczuciowy, metaliczny i neonowy, cokolwiek refnowski albo postrefnowski papierek wrażeniowy, a i sceny wojennych przeżyć, re:mini.scencji z więziennej celi, rybim okiem martwej ryby filmowane będą wysokiej próby..
co w tym kontekście wyrażają "dotyk" końcowy i szyba, również w twórczości schradera nie pierwsze, nie ostatnie, obecne niemal od zawsze? zbliżenie jest, ma miejsce, owszem, ale jest niepełne.
stąd pytanie: czy zaryzykujesz śmierć własną próbując niejako urwać się z choinki, znaczy wzbić się ponad siebie (ów transcendental object at the end of time to stały gwóźdź programu większości tych poważniejszych filmów i rozważań teoretycznych schradera - już to bresson, dreyer und ozu san super stajl, od których to jako teoretyk kina zaczynał) czy uznasz ów zbliżenie niepełne za pełne właśnie, weźmiesz urojenie za realne, wybierzesz - niczym cypher - szczęście, lecz w matriksie?
ale widzisz tam jakiś dialog czy założenie swe opierasz wyłącznie na fakcie, że wypowiedź rozbita jest na kilka okienek?
no, przede wszystkim sam film nietzschego sobie, to cieszy, bo pamiętam, że był taki czas, kiedy postawiłem już krzyżyk na schraderze-reżyserze, szczególnie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to ekranizował cudze teksty (Diabelskie Polowanie na przykład), zaś swoje co lepsze kawałki oddawał scorsesemu (Ciemna Strona Miasta na przykład)