Z serii "rozkładamy na czynniki pierwsze najważniejsze albumy w historii rocka". W tym przypadku na tapetę trafił ostatni, przez wielu uznawany za najlepszy, album Doorsów (nie wliczam "Other Voices" i "Full Circle" nagranych bez Jima, bo ciężko je uznać za pełnoprawne wydawnictwa). Bardziej "bluesujący", niż poprzednie, bliższy korzeniom, stanowiący kwintesencję stylu grupy. Nic nowego niby się w tym dokumencie nie mówi, forma też nie zaskakuje: ot, gadające głowy, przetykane materiałami archiwalnymi. Ale to wystarcza. To i muzyka - ponadczasowa, stanowiąca o geniuszu poszczególnych członków zespołu. Na przystawkę, tudzież deser.
A ty jak sadzisz, najlepszy Doorsow?
Morrison w tym czasie nie chcial specjalnie grac muzyki i twierdzil, ze tylko spiewanie bluesa sprawia mu jeszcze frajde.
Czy ja wiem? Uwielbiam w zasadzie wszystkie ich albumy, takie chociażby "Waiting for the Sun", uznawane za słabsze wydawnictwo, również przyprawia mnie o ciarki i posiada niezaprzeczalne atuty (jak "Five to One" czy "Not to Touch the Earth"). Od strony artystycznej jednak chyba rzeczywiście najlepsze są pierwszy i ostatni album.