Zaczyna się nawet obiecująco. Niestety, im dalej, tym większe bagno. Rozwiązanie podstawowej zagadki - kim jest tajemniczy przybysz, staje się dla widza jasne jeszcze na długo przed upłynięciem pierwszej połowy. Zalegający na posterunku policjanci główkują wolniej, stąd też widz zmuszony jest czekać aż nadążą. A wtedy robi się już ogólnie beznadziejnie. Za końcówkę twórcom należy się "pała" jak się patrzy - dawno nie widziałem czegoś tak kwaśnego jak finałowa rozgrywka w "Travelerze". Ogólna konstrukcja jak z klasycznego slashera: akcja biegnie od jednego zabójstwa do drugiego, ale te - choć krwawe - zupełnie nie podnoszą adrenaliny. Swoją ocenę zawyżam jedynie ze względu na udział Vala Kilmera - nic nie poradzę, że mam do niego słabość, i to nawet wtedy, gdy swoimi gabarytami niebezpiecznie zbliża się do Brando, a do tego nosi długie włosy. Co nie zmienia faktu, że wstydzić się powinien, że gra w takich gniotach...