Toni Erdmann. Nie jestem pewien jak podejść do tego filmu. W trakcie projekcji przez jakiś czas myślałem, że mam do czynienia z tysiąc dwieście pięćdziesiątym siódmym filmem o uświadamianiu bogatym, ale zarobionym i pozbawionym życia prywatnego korposzczurom walorów prawdziwego życia i kontaktu z drugim człowiekiem. W tej interpretacji film robił się bardziej męczący z każdą minutą i ostatecznie oceniłbym go na 5/10.
Nie wszystko jednak pasowało do tej bardzo utartej i dość sztywnej konwencji filmowej (nazwijmy ją interpretacją A).
Jak inaczej udało mi się spojrzeć na ten film? Można uznać, że tata Winfried wyznaje interpretację A, a film jest o tym, jak nie przystaje ona do rzeczywistości. Tatuś próbuje uświadomić córkę nt. jałowości, ryzykowności i bezsensu jej życia jako korposzczurzycy, lecz ona wydaje się zupełnie tego wszystkiego świadoma. Między słowami zdaje się mówić mu: "sama widzę, gdzie jestem, i to nie od dziś, a ty nie oferujesz żadnych rozwiązań". Z drugiej strony jako widz muszę przyznać, że Winfriedowy Toni Erdmann też trochę urzeka, ma to być jakaś propozycja dla Ines, ewidentnie odwołująca się do licznych żartów z okresu jej dzieciństwa. Jak wielu ojców, Winfried nie umie jednak zaakceptować swojej córki jako istoty dorosłej i seksualnej, stąd stawia ją przed wyborem między dwoma światami: dziecęcym, pełnym zabaw oraz dorosłym, korporacyjnym, wypełnionym konsekwencjami podjętych w przeszłości decyzji. Ines, chyba odczuwająca pewną nostalgię wobec relacji z ojcem z dzieciństwa oraz przerażenie coraz bardziej komplikującą się sytuacją zawodową (patrząc z jej oczu ma się wrażenie, że ściany pomieszczeń stopniowo się zacieśniają) trochę poddaje się jego sugestii, trochę powraca do dorosłej siebie, wreszcie próbuje dokonać niemożliwego i jakoś te dwa światy połączyć. Scena z ciasteczkiem, początkowo odrzucona jako element komedii młodzieżowej, urasta tu do rangi kluczowej - to jest właśnie ciekawy efekt Ines hybrydowej, ojcowsko-własnej, być może najbliższej zwykłej, normalnej Ines (zapomniałem zaznaczyć, że jej korpoosobowość stanowi antytezę dowcipnego, luzackiego życia nauczyciela, jakim zapewne już nieraz próbował zarazić ją ojciec; stąd jest to taka forma odcięta od korzeni, niekoniecznie to, co sama Ines określiłaby jako prawdziwa ona). Ostatecznie nie następuje żadna trwała synteza, Winfried i Ines mogą odnaleźć wspólny język jedynie powracając do form z jej dzieciństwa, niepasujące musi zostać wyparte, stąd też w końcowej scenie (jeden z głównych argumentów za interpretacją B) Ines przełącza się, przy ojcu przyjmuje sposób bycia, który on dla niej widzi (staje się jego kopią), ale gdy on przestaje patrzeć, ona czuje się głupio z jego zębami. Nie ma jednak niczego własnego a równie wyrazistego, w cieniu jego wyrazistości ona chyba musi być nieco mdła. Interpretacja B, na pewno dużo ciekawsza, zasługuje co najmniej na 7/10, choć i ósemkę bym zrozumiał. Kłopot w tym, że nie mam żadnego definitywnego wyznacznika, który obalałby interpretację A i potwierdzał B. Całkiem możliwe, że próbuję tu waloryzować gniota, bo niemiecki. Albo że nie zauważyłem dużo sensowniejszej interpetacji C, chętnie się dowiem.
Ja odbieram film, jako film o dojrzewaniu Ines i Toniego, jako ojca.
Toni ucieka od życia w obracanie wszystkiego w żart. Ines jest śmiertelnie poważna i obsesyjnie perfekcyjna.
Oboje uczą się od siebie, próbują jakoś połączyć ten luz i powagę.
Końcową scenę interpretuje tak, że ojciec wraca do pytania zadanego przez córkę w Bukareszcie. Czyli zdejmuje maskę wesołka...
Mówi córce, że tak naprawdę po czasie, jako najcenniejsze chwile wspomina momenty spędzone z nią...
Dla Ines, która póki co nie planuje zakładania rodziny, te słowa są smutne... bo ona właśnie leci do Singapuru, dalej robić karierę. A więc może ominą ją te momenty, które dla ojca są teraz z perspektywy czasu tak cenne.
Wydaje mi się, że nie ma tu zero - jedynkowych odpowiedzi i interpretacji A, B, C i D. I chyba właśnie na tym polega dobre kino... porusza różne emocje i nie daje prostych odpowiedzi...
Nie wiemy co zrobi Ines w Singapurze - może uzna, że starczy i zbuduje normalny związek, żeby nie być samotną... a może jeszcze mocniej wkręci się w tryby korporacji... ja mimo wszystko wierzę, że rozmowy z ojcem i jej doświadczenia z Bukaresztu, pomogą jej odnaleźć więcej szczęścia... w ten sposób się rozwinie... ale to tylko moja interpretacja ;-)
Wydaje mi się, że Twoja interpretacja jest tak naprawdę dość bliska mojej interpretacji A. To też fajnie, choć takich filmów chyba istnieje dość sporo. Pani reżyser jest tu bezwstydna (co niektórzy poczytują jej za słabość), więc film nabiera pewnego charakteru, ale nawet wtedy ląduje co najwyżej w połowie drogi między kinem gatunkowym a autorskim. Oczywiście w mojej ocenie, która wcale nie jest jedyna ani ostateczna.