Miałem okazję obejrzeć ten film kilka dni temu. Rozpoczynając seans, nawet zapomniałem o wcześniej przeczytanych słabych recenzjach i opiniach. Po prostu podszedłem do niego z czystą kartą i nadzieją na kolejny film w stylu, który uwielbiam.
W pamięci miałem co prawda nieco słaby wg mnie "Tylko kochankowie przeżyją", później Jarmusch podciągnął formę przy okazji "Patersona", jednak miałem uczucie wahania owej formy tego reżysera i jakoś nie byłem pewny, czy dalej pozostaje on przy swojej ustalonej przez lata konwencji, czy zaczyna iść trochę w inną stronę.
No i poniekąd zgadza się - trochę zbacza ostatnio z kina obyczajowego, do którego przyzwyczaił mnie przy "Broken Flowers", "Noc na Ziemi", czy "Mystery Train". No ale patrząc obiektywnie na jego filmografię, były tam i westerny i filmy gangsterskie, więc nie mogę powiedzieć, że reżyser dopiero teraz zaczyna swoją podróż po gatunkach. Mimo wszystko wolałbym ponownie tematykę bliższą Patersonowi, niż wampirom oraz zombie.
A jednak mimo wszystko czuć w każdym ujęciu pióro Jarmuscha. Nie zawiódł mnie ten film. W zasadzie to do tej pory nie zawiódł mnie żaden (chociaż wampiry były temu najbliższe). Nadal dobrze mi się przy nim siedziało - po prostu. To ta zaleta w filmach tego reżysera, którą cenię sobie najbardziej. Lubię siedzieć razem z bohaterami i wgapiać się w ekran. Chłonąć chwilę. Nieważne, czy posiedzę z Patersonem przy jego notesie, czy z Donem Johnstonem w kolejnym hotelu, czy z Williamem Blake przy ognisku.
Po prostu sprawia mi to przyjemność. Tak było i tym razem. Może nie wypada nastawiać się na nic więcej.