Po kapitalnym DRIVE przychodzi pora na zakalec. Zakalec fabularny. Hipnotyzujące kadry i muzyka nie są w stanie przykryć filmu który scenariusz jest napisany na 15 minut, a rozwleczony na ponad 80. Ryan Gosling ma mimikę gorszą od Stevena Seagala. Nie wiem czy to kolejna jego taka podobna rola czy on inaczej nie "umi". Film jest niewiadomo czym. Raz obrzydliwy, raz poetycki, raz nijaki. Długie ujęcia na skamieniałej twarzy Ryana nie tworzą z żadnej produkcji arcydzieła niestety. Zabrakło pomysłu. Podsumowując. Ktoś wziął fabułę z ostatnich dzieł Seagala, jeszcze ją uprościł, wyrzucił sceny akcji, dodał długie ujęcia na podjazdach, skupił się na nuieruchomej twarzy Goslinga, dodał hipnotyzującą muzę. Żadnej refleksji. Żadnej rozkminy. To było po prostu dziwne. Jakby reżyser miał ze sobą problem, bo nie kumam grzebania Goslinga w rozpłatanym łonie matki ręką.