Miałam, nomen omen, wątpliwości czy nie przejść się na ten spektakl do teatru (grali to na którejś z warszawskich scen jeszcze na początku sezonu). Mam wrażenie, że nie udało się szczęśliwie przełożyć teatralnej materii na język filmu. I nie chodzi mi tylko o duże nasycenie dialogiem i umieszczenie akcji we wnętrzach. Wydaje mi się, że prezentowany problem o wiele większą siłę dramatyczną miałby właśnie w teatrze. W kinie brzmi jakoś mdło, nie widać tej wieloznaczności, zniuansowania, nie odczuwa się tej niepewności decyzji opartych na poszlakach i podejrzeniach. Co więcej - jestem zdania, że ten temat w ogóle nie powinien był zostać przeniesiony na ekran, bo jest wybitnie teatralny. Tylko umowność teatralnego uniwersum mogłaby w pełni wydobyć istotę problemu, bo sam teatr stawia przecież bardzo na domyślność i wyobraźnię widza, zostawiając sporo w sferze niedopowiedzeń. Idealny klimat dla rozważań o wątpliwościach i wahaniach. Film je spłycił, zbanalizował.
Streep - świetna, ale już uwielbiany przeze mnie Hoffman tym razem nie zachwycił.