Władca Pierścieni: Powrót króla

The Lord of the Rings: The Return of the King
2003
8,4 555 tys. ocen
8,4 10 1 555463
8,1 65 krytyków
Władca Pierścieni: Powrót króla
powrót do forum filmu Władca Pierścieni: Powrót króla

Nie czytałem "Władcy pierścieni".
W dzieciństwie kojarzyłem 'temat' tylko dzięki grom, najpierw na Amidze, a potem jakaś na pierwszych PC-tach, na "Heroes of might and magic III" kończąc.
Ale dużo o tym było mówione, tak że w sumie każdy film fantasy kojarzyłem, że to musi być coś związanego z "Władcą pierścieni" :D

Film (wszystkie części, jako całość) jest dla mnie wspaniały, bo jeśli miałem jakieś swoje wyobrażenia ze światem fantasy, to to "dzieło" w pełni je... wizualizuje :)
Muzyka, krajobrazy, "głosy" głównych bohaterów, zdjęcia, sposób prowadzenia ujęć, tempo. Najbardziej chyba, wizualizuje moje wyobrażenia, postać GANDALFA. Wygląd, charakter, sposób mówienia, itd. tak w mojej głowie zawsze wyglądał "czarodziej-mędrzec" :)

Jakiś czas temu, mój syn (5 klasa podstawówki) miał okres masowego czytania książek. Głównie fantasy. Podrzuciłem mu "Hobbita". Przeczytał. Spodobało się. Potem za jakiś czas podrzuciłem mu trylogię "Władca pierścieni" i... zdziwiłem się ale... się zmulił i porzucił czytanie tego. Powiedział, że "nudne".

Kilka dni temu. Gdy po raz kolejny oglądnąłem w jakieś telewizji "Władcę pierścieni" chciałem się dowiedzieć czegoś więcej na temat pewnych wydarzeń z filmu. Sprawdzić czy jest rozwinięcie jakiś scen, osób itd.
No to wziąłem od niego 3 tom trylogii, znalazłem interesujący mnie rozdział i czytam...

... JAK MNIE STRASZNIE ZNUDZIŁ! ZMĘCZYŁ. W porównaniu z filmem to było tak suche, jałowe, jak czytanie... raportu technicznego z zawodów szachowych! Nie było tych emocji, tego klimatu, tego nastroju... takie suche 'klepanie', przetwarzanie liter :/

I po "godzinach" zastanawiania się - DLACZEGO KONKRETNIE - mam wynik tych analiz :)

Jako przykład wezmę bardzo kultowe (dla mnie) zdanie z filmu, wypowiedziane przez Gandalfa, gdy już na końcu wsiadali na statek i te hobbity co zostały płaczą przy rozstaniu. A Gandalf mówi: "Nie powiem nie płaczcie, wszak nie każde łzy są złe". W filmie, to zdanie miało dla mnie wielką głębię i wielką moc.
Nawet "przyświrowałem" przed swoimi dzieciakami (zanim jeszcze oglądali ten film), gdy zdechł im kot, i już to do nich dotarło, a ja jako taki mędrzec palnąłem to zdanie :)
W filmie gdy to mówił była odpowiednia muzyka, było jego odpowiednie "spojrzenie", było odpowiednio zwolnione.
A w książce to było... wklepane ciurkiem, w ciągu wielu zdań i wypowiedzi, że ledwo to zauważyłem!!
Przeleciało jakbym czytał relację z wyników ekstra-klasy :/ Gdzie tam zmieszane z innymi.

BO JAK KOJARZĘ INNE KSIĄŻKI, które kiedyś czytałem, to żeby nadać klimat pod wypowiedź jakiegoś bohatera, powinno się ten klimat/obraz zbudować opisem czyli coś w stylu:
"Gandalf spokojnie odwrócił się, spojrzał przeciągłym spojrzeniem na hobbity, powoli oparł ręce o laskę i uśmiechając się niczym ojciec, z troską, ze współczuciem; powoli niskim głosem powiedział do hobbitów:
- Nie powiem nie płaczcie, albowiem nie każde łzy są złe."

A książce to zdanie było tak po prostu... wklepane byle jak, tak bez niczego, bez klimatu, bez opisu, bez nastroju... jakby nagle po prostu powiedział "o, późno się robi" :/

I wydaje mi się, że taka jest CAŁA KSIĄŻKA. I dlatego jest NUDNA. Nie ma klimatu, jest tylko suche klepanie dialogów lub opisy krajobrazów.

ocenił(a) film na 10
rhotax

Osobiście uważam, jak chyba wielu innych fanów w naszym kraju, że mnóstwo zależy od wybranego tłumaczenia. Czytałam dwie wersje z trzech dostępnych i różnica między nimi jest ogromna. To jak dwie zupełnie inne książki, a przecież każda przekłada ten sam oryginał!

No i zawsze można też ambitnie przeczytać sam oryginał, który na pewno nie nudzi ;)

LadyLannister

To które tłumaczenie jest "najlepsze"?

ocenił(a) film na 10
rhotax

Najlepszy jest oryginał xd osobiście lubię też tłumaczenie Skibniewskiej ;)

ocenił(a) film na 10
LadyLannister

Skibniewska jest tym pierwszym i klasycznym tlumaczeniem. Jak dla mnie to najbardziej poetycka wersja. Jej opisy otoczenia, przyrody najbardziej mi sie podobały zawsze. Tłumaczenie Łozinskiego, nie było lubiane, bo w pierwszej wersji zmieniono wiekszość imion i nazw na bardziej polsko brzmiące albo słowianskie - co jakoś nie przystawało do angielskiej ksiazki. U Skibniewskiej to jest troche tak troche tak - bo mamy pana Barlimana i pana Underhilla, ale także mamy Leśny Dwór, czy piekną nazwe lesnej rzeczki Wierzbowija :) U Łozinskiego było zbyt wiele "słowianszczyzny" i po prawdzie to też jakiejś "sienkiewiczowskiej" naleciałosci, bo niektore postacie tytułowano "waść". A Shire zostało Włością. Co wprawdzie jezykowo może jest prawidłowe, oddaje to jakąś istotę tego kraju jednak brzmi zbyt swojsko. Włość pasowałaby mi do Sapkowskiego nie do Tolkiena. Cóż fani "klasycznej" fantasy mają takie skrzywienie lingwistyczne :) dla nich wiele spraw ma początek i istotne znaczenie wlasnie poprzez nadanie czemus nazwy. "Waść" czy "mość" nie pasowało do hobbitów. dlatego Pan Merry jest o wiele lepszym pomysłem niż Imć Radostek (bo polski odpowiednik imienia Merrego to wlasnie Radost)- bo to jak postać z Fredry :D Może nie jest to takie charakterystyczne, ale jednak nie zbyt słowianskie i swojskie. W ktoryms tam wydaniu zmieniono te, jak to zwalismy "łozizmy" na przyzwoite angielskie i "staroangielskie" okreslenia, jak Hobbiton a nie Hobbitowo (brr), albo Brandywina - Brandywina wreszcie przestała być Gorzawiną. Gorzawina kojarzy mi się jedynie z gorzeniem - z paleniem sie, a zupelnie nie z tym co autor zamierzył, czyli z gorzałą, wódką. W dodatku gorzała po polsku kojarzy sie z kolorem białym. W oryginalnej nazwie brzmi nam ta "brandy" czyli alkohol o brązowej barwie - barwie wód tej rzeki, która przeplywala przez bagna i bardzo żyzne tereny, dlatego byla brązowa lub w kolorze ciemnego bursztynu, jak brandy :) Najgorszym tłumaczeniem było zamiana Bagginsa na Bagosza. Bo wtedy nazwisko kojarzące sie z "bag" worek kojarzylo sie po polsku wlasciwie z niczym specjalnym. No i to "esz" na koncu, brzmiało, jakoś tak z węgierska (brr). Albo jak "karosz" czy "gniadosz" ugh :D Gdy jednak łozizmy zmieniono na dawne nazwy okazało się że to bardzo fajne tłumaczenie, zwlaszcza podobają się opisy bitew i wszelkich elementów akcji. Tłumaczenie jest nadal bardziej stylizowane na jakis archaiczny jezyk, niż ta wersja Skibniewskiej, ale poza wlasnie nazwami i innymi "łozizmami" nie razi, bo jednak postacie w oryginale zwlaszcza elfowie i czarodzieje używają dość dawnej mowy. IMO bliżej ich mowie do stylu tłumaczen biblijnych, albo do Szekspira jednak aniżeli do Sienkiewicza. Co ciekawe IMO w obu wersjach tlumacze swietnie oddali roznice w stylu dialogów miedzy postaciami - elfowie, królowie i magowie używają miedzy sobą bardziej dwornej mowy, Gandalf do hobbitów mówi bardziej prozaicznym, bezposrednim stylem, a hobbici miedzy sobą uzywają bardziej średniego (Frodo, Bilbo, Pippin - Shirowa "arystokracja") i niskiego (Sam i jego rodzina) stylu. Inny jest też styl Froda, gdy zwraca sie do lordów takich jak Faramir. Co uwydatnia jego edukację, rzecz niezwyczajną wsrod bardziej prowincjonalnych, wiejskich hobbitów. Chyba jednak u Skibniewskiej ta różnica w stylu wypowiedzi jest wyrazniejsza niż u Łozinskiego. Na koniec tłumaczenie p. Frąców. Także świetne, ale nie czułam czytając aż takiego zaangażowania emocjonalnego zwlaszcza w przypadku scen podniosłych. To tłumaczenie mam za najbardziej "suche" i najmniej poetyckie. Skibniewska jest subtelna, liryczna, najlepiej zapamietuje się u niej opisy przyrody i czarowne sceny, sceny w ktorych postac przeżywa spotkanie z czymś nieziemskim i magicznym, Łozinski jest epicki, bitewny najbardziej pamieta się tam sceny walki, szarż i pojedynków, dynamieczne, wspaniałe, surowe piekno "nordyckiej sagi", a Frąców wersja jest nieco "układna", kształtna, ale emocjonalnie jest z nią, jak z ciętą maszynowo, dopasowaną idealnie kostką brukową, a nie jak z kolorowa mozaika. Czytałam to tłumaczenie tylko raz (jako beta-reader) i jest super, ale to jakby pisał prawnik, a nie poeta :)