Naprawdę bardzo chcę by polacy robili coś innego poza smutnymi filmami o piciu wódki, ale najwidocznej nie jesteśmy na to jeszcze gotowi.
"W lesie..." był jednym z tych filmów gdzie po 40 minutach zaczynasz rozglądać się po pokoju i szukać ciekawszych rzeczy do robienia. Mam w zwyczaju zawsze oglądać filmy od początku do końca i w takich momentach nienawidzę siebie za to, bo dooglądanie tej godziny było ultra stratą czasu.
Film z początku całkiem dobry, ale czym dalej w las (hehe), tym gorzej.
Szybka lista grzechów:
- słaba muzyka, czasem zamiast budować napięcię to tworzyła klimat komedii.
- do bólu przewidiwalny przebieg wydarzeń. Rozumiem że ma być to "hołd" ku slasherom ale to nie oznacza że trzeba zabijać ludzi w taki sposób jaki wszyscy się spodziewają od początku. To główny sprawca nudy.
- potwory są obrzydliwe ale nie straszne.
- backstory potworów kompletnie nie pasuje do konwencji.
- dialogi to jakieś ostateczne drewno.
- masa clishe: nastolatek umiera świeżo po seksie, zły ksiądz, główna bohaterka przeżyła wypadek w przeszłości etc. To naprawdę jest już nudne.
- masa cringe'u. Np. olaf lubaszenko który żali się kurtyzanie że ludzie we wschodniej Polsce dzwonią na policję jak widzą murzyna, albo istna wisienka spie******* w postaci sceny po napisach gdzie dwóch napitych gości przebranych w nazistowskie mundury krzyczy "Bóg, Honor i Ojczyzna".... ja********... ale to było chu****.
Dla odmiany pozytywne strony:
- Sceneria, rekwizyty etc. Naprawdę pierwsza półka
- Scena gdzie Mirosław Zbrojewski zabija geja. Tego się chyba nikt nie spodziewał (patrz wyżej co napisałem na temat oczywistoście w tym filmie).
Tylko dzięki tym dwóm powodom daję jedyneczkę. Gdyby nie one to ten film jest istnym zerem.
P.S. Popielewski dał 6 xD Dlaczego mnie to nie dziwi.