Każdy kto oglądał Drużynę A, Macgyver'a, Strażnika Teksasu, czy Wykidajło zna ten schemat: w małej wiosce zazwyczaj na zadupiu grasują jacyś przestępcy. Robią nielegalne rzeczy jak np. produkują prochy, broń, czy bimber. Terroryzują całą wioskę. Żaden z mieszkańców nie jest na tyle odważny, by móc się sprzeciwić. Aż tu nagle do miasteczka przybywa jakiś skur wiel, który bez żadnych hamulców wybija złych i pod koniec wszyscy są wolni i szczęśliwi. W Morzu Ognia takie właśnie jest. Jest to chyba jedyny film Seagal'a który ogląda się wyjątkowo gładko i przyjemnie. Nie jest to też film za bardzo brutalny. Stefan jest tu w wyjątkowo dobrej formie - widać, że trochę schudł po Nieuchwytnym i daje po ryjach mocno. W ogóle nie czuć, że to produkcja z 1997 roku. Oglądając miałem wrażenie, że wszystko dzieje się 10 lat wcześniej, co jest oczywiście wielką zaletą. Fabuła jak na takie filmy akcji nie jest istotna. Do pełnej oceny 7 zabrakło mi trochę rozwinięcia wątku śmierci ojca tej laski, czy nawet końcówka mogła być lepsza. W paru scenach drażnił mnie też trochę Seagal ze swoim ekologicznym i lewackim podejściem do świata, ale ogólnie film jest nawet dobry. 6,5/10