bardziej się odbijam niż żeby mnie wessało to klasyczne the best of smarzol z sześcioma starymi tematami (ale w nowej aranżacji) oraz jednym nowym (razem czyni siedem, tyle ile grzechów albo kinowych filmów smarzowskiego), który akurat wydaje mi się najlepszy:
chodzi o te wzajemne przenikania się planów, pęknięcia perspektywy, przebitki narracji, jęki z wnęki, zaburzoną optykę nazbyt głośnej samotności dziadka, wyrwy, trzaski, hrabalowskie drzazgi z tej pękniętej deski, które ranią wszystkich (przede wszystkim zaś ranią kobiety), krawędzie i szczeliny przez które chwasty przeszłości wzierają się w teraźniejszości zawłaszczając wszystko i rzecz wszelką, i odwrotnie, jako iż teraźniejszości tworzą własne wersje historii, i tak dalej, i tak dalej..
to jest oczywiście po smarzolsku wysmażone wszystko, po smarzolsku znaczy drągiem po czaszce. subtelność ustępuje tu miejsca dosadności i to za wszelką cenę - po prawdzie żądać od smarzowskiego filmu bez dosadności to jak żądać od tarantino filmu bez przemocy, pióro jest potężniejsze od miecze, być może, lecz nie od siekiery - rzeźnia jako kontrapunkt, nie mam więcej pytań, wysoki sądzie - po prawdzie nikt tak jak smarzol metalowym rylcem tych subtelnych różnic pomiędzy jedną maską na użytek prywatny a drugą na użytek publiczny ukazywaną, ego a personą, nie ryje - ale w połączeniu z trzaskami cięgiem chłepcącego ciekły hel trzaski robi to wrażenie, trochę się dzięki temu wybawiłem, owszem, nie powiem, jakkolwiek na pewno nie jest to najlepsze wesele na którym byłem, czy raczej: po podłodze którego pełzłem..
aha! pozostaje jeszcze paląca kwestia owych prawd objawionych w tym Talmudzie nieszczęsnym, tutaj się nie zgodzę, znaczy jestem dokładnie przeciwnego zdania.. otóż rozpuknięcie niedostatecznie jeszcze tak zwaną banalnością zła świata przesiąkniętej skorupki dziadka za młodu sprawi, iż syn się nie narodzi, brak syna z kolei oznacza brak wnuka, brak tej dwójki z kolei znaczy mniej cierpienia, ergo: wesoła kastracja, naturalna czystka - pokrętna logika rodem z Gargantui i Pantagruela, ale się sprawdza - ze śmiercią jednostki giną pokolenia, w tym właśnie upatruję ratunku dla świata! a już na pewno dla dziadka..
po prostu wszystkich potencjalnych rodziców należałoby wykastrować, po czym sto lat odczekać, po czym zająć się problemami świata..
znaczy coś tam chyba, panie dziejku kochany, ściemniają one, w tym ich Talmudzie, kiedy mówią w nim o tym, iż uratować człowieka znaczy uratować cały świat i odwrotnie - otóż twierdzę, iż jest dokładnie odwrotnie do tego twierdzenia..
by the way: że prawda nas wyzwala to też jest nieprawda - za to ładny slogan - ale na potrzeby tego wpisu poprzestańmy wyłącznie na komentarzu do owego pięcioxięgu, otóż:
uratowanie człowieka wcale nie oznacza uratowania całego świata, tylko oznacza uratowanie jego całego świata - jego znaczy świata człowieka uratowanego, cztery litery, a jaka różnica - światy innych jednakowoż na tym ucierpią.. zwłaszcza światy tych, które się z owym uratowanym przetną.. zwłaszcza wtedy, kiedy uratowany okaże się mężczyzną..
tu mi się z kolei na złącza pamięci nawija piękna odpowiedź śmierci, która gęsi w Gęś, Śmierć i Tulipan charakterystykę swej profesji w te słowa wyłożyła: stawu też nie będzie, przynajmniej dla ciebie.
przeto lepiej by chyba dla planety ziemia było, gdyby tych wielkich panów, mężów stanu - ojców, dziadków, polityków, xięży wielmożnych i możnych biznesmenów, przede wszystkim zaś kibiców (niepotrzebne wygumkować w zależności od własnej relacji do czystki) nie było, przynajmniej dla tych nieszczęsnych kobiet na pewno byłoby lepiej, takoż i dla zwierząt, marzenia, marzenia..
jakkolwiek z inną jeszcze prawdą Talmudu w filmie przemilczaną zgadzam się całkowicie: iż najlepszą zemstą za krzywdę jest udane życie!
tu jednak nie ma ona żadnego zastosowania: wszystkie życia są przetrącone, kobiety i zwierzęta więzione są w klatkach, tyle iż jedne są z metalu, drugie są ze złota - klatki, nie kobiety, klatki, nie zwierzęta - taki tu jest rozkład..