Taka myśl towarzyszyła mi niemal do połowy projekcji. "I to jest film oceniony w recenzjach prasowych aż tak wysoko?!" Drażniąca, nieautentyczna gra aktorki, odtwarzającej postać Marianne, żałosny, neurotyczny David, średnia rólka małej Isabelle, za to niezły Markus. Chwilami myślało mi się o reżyserii Liv Ullmann "żenada" ... Tym razem śmiech w kinie nie oznaczał rozbawienia i podszyty był zażenowaniem. Żal, bo dobry, wielki temat, który został zagrany tak nierówno. Na koniec niespodzianka: zaskakujący, mocny i dający do myślenia finał i tylko dla niego warto obejrzeć "Wiarołomnych".