PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=724694}
7,8 159 549
ocen
7,8 10 1 159549
7,1 38
ocen krytyków
Wołyń
powrót do forum filmu Wołyń

Dokonując oceny filmu "Wołyń" musimy zdać sobie sprawę z tego, jak trudne i odpowiedzialne zadanie stanęło przed jego twórcami. Przede wszystkim miał to być nie tylko pierwszy w światowej kinematografii film ukazujący masową zbrodnię dokonaną przez ukraińskich nacjonalistów na tym obszarze, ale w ogóle pierwszy polski film przybliżający szerokiej widowni specyfikę życia, jakie wiodła ludność Wołynia w latach 1939-1945.

Nie można było więc ograniczyć się do ukazania samej rzezi z lipca i sierpnia 1943 roku. Te najbardziej dramatyczne wydarzenia musiały zostać poprzedzone wstępem, który w skrótowej formie wyjaśniłby sytuację społeczno-polityczną i panujące tam ówcześnie nastroje.

Potrzebny był ogólny pomysł narracyjny, na bazie którego można by skonstruować scenariusz atrakcyjnego filmu fabularnego, niosącego przekaz czytelny dla współczesnego odbiorcy.

Pojawiły się więc pytania : jak pokazać w jednym filmie fakt zamordowania stu tysięcy ludzi, przez innych ludzi, którzy do niedawna żyli ze swymi ofiarami w sąsiedzkiej komitywie?, jak pokazać całą grozę tego faktu, przy zachowaniu jednak właściwej dla kina fabularnego formy opowieści, która, jak każda dobra opowieść ma zarówno wstęp, rozwinięcie i zakończenie, jak i konkretnych bohaterów, dążących do określonych celów i napotykających na swej drodze rozmaite przeszkody i perypetie?

Zbiór opowiadań Stanisława Srokowskiego zatytułowany "Nienawiść" stanowił z pewnością dużą pomoc dla Smarzowskiego podczas pisania scenariusza, ale jednak w celu skonstruowania zwartej, jednorodnej opowieści filmowej, należało dokonać selekcji materiału literackiego i z wybranych elementów stworzyć nową całość, oddziałującą za pomocą środków typowo wizualnych.

Smarzowski uznał, że opowieść o wołyńskim dramacie wymaga postaci centralnej, spełniającej funkcję przewodnika, postaci, która ukaże widzowi bogatą paletę emocjonalną, wyzwoli w nim maksymalne uczucie empatii a jednocześnie przeprowadzi go przez kolejne "stacje drogi krzyżowej".

Przyjęcie takiej koncepcji przy konstruowaniu scenariusza miało jednak zarówno dobre, jak i złe strony. Oglądając przebieg wydarzeń oczami konkretnej postaci, widz ma szansę poczuć się ich uczestnikiem i poprzez utożsamienie przeżyć jakiś ułamek rzeczywistego horroru, jaki był udziałem ludzi żyjących całymi miesiącami w nieustannym strachu przed straszną, męczeńską śmiercią. To niewątpliwie wielka zaleta takiej strategii artystycznej. Z drugiej jednak strony, taka koncepcja narracyjna ogranicza percepcję świata przedstawionego w filmie do zakresu odpowiadającego jedynie świadomości postaci, która nam ten świat prezentuje.

W "Wołyniu" naszą przewodniczką jest prosta wiejska dziewczyna, która wie tylko tyle, że Ukraińcy, będący do niedawna jej dobrymi sąsiadami, chcą ją teraz okrutnie zamordować wyłącznie z racji jej polskiej narodowości. Negatywną konsekwencją takiego rozwiązania narracyjnego jest więc to, że świadomość widzów po seansie niewiele różni się od świadomości, jaką na temat krwawych wydarzeń na Wołyniu, mogła mieć w latach czterdziestych ubiegłego wieku przeciętna chłopka z tamtych okolic.

Być może pełniejszy, bardziej obiektywny i bardziej zbliżony do dzisiejszej wiedzy historycznej obraz tych wydarzeń uzyskalibyśmy, gdyby Smarzowski obrał koncepcję zbliżoną do tej, którą w swych filmach stosuje meksykański reżyser Alejandro González Iñárritu? Może poprzez ukazanie kilku przeplatających się, symultanicznie prowadzonych wątków narracyjnych, zawierających relację kilku naocznych świadków, udałoby się zbliżyć do prawdy w stopniu znacznie większym?

Moim zdaniem właśnie tym tropem powinien podążyć Smarzowski. Polski reżyser zdecydował się jednak na pokazanie rzezi wołyńskiej z perspektywy młodziutkiej Zosi Głowackiej, biorąc pewnie za wzór arcydzieło Elema Klimowa "Idź i patrz", w którym to filmie przewodnikiem po ogarniętej szaleństwem wojny Białorusi był szesnastoletni Flora.

Twórca "Wołynia" nie wziął jednak pod uwagę istotnego faktu, że historie pokazane w obu tych filmach, niewiele mają ze sobą wspólnego, poza tym, że ich kulminacyjne momenty miały miejsce w roku 1943 i że w obu w roli czarnych charakterów pojawiają się ukraińscy nacjonaliści.

Film Klimowa miał za zadanie przedstawić potworność wojny w sensie uniwersalnym, miał boleśnie skonfrontować widza ze złem zrodzonym w ludziach pod wpływem demona zwanego wojną. Ukazanie wstrząsającej sceny pacyfikacji białoruskiej wioski Pierachody (słusznie lub niesłusznie kojarzonej z Chatyniem) miało stanowić jedynie przykład tego bestialstwa. W "Idź i patrz" role katów i ofiar są oczywiste, jednoznacznie określone, gdyż opowieść Klimowa wpisuje się przecież w nurt radzieckich filmów wojennych opisujących narodową martyrologię towarzyszącą Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

W przypadku "Wołynia" sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Ukazanie procesu rozprzestrzeniania się ukraińskiego nacjonalizmu na terenie Wołynia i Galicji Wschodniej, prowadzącego w konsekwencji do szczegółowo zaplanowanej antypolskiej akcji ludobójczej, jest nie do pogodzenia z zastosowaną przez Smarzowskiego koncepcją subiektywnej narracji prowadzonej z perspektywy prostej dziewczyny.

I w tym właśnie miejscu pojawia się mój zasadniczy zarzut dotyczący "Wołynia". Decydując się na subiektywizację narracji, polski reżyser nadał swej opowieści bardzo emocjonalny charakter, ale odbyło się to niestety kosztem przekazu merytorycznego. Zamiast opowieści o przebiegu jednej z najbardziej bezwzględnych europejskich czystek etnicznych, otrzymujemy horror wojenny o polskich chłopach drżących ze strachu przed chłopami ukraińskimi, którzy, uzbrojeni w siekiery, napadają na nich pod osłoną nocy.

W filmie zdecydowanie zabrakło scen ukazujących, że mordowanie Polaków na Wołyniu było akcją zaplanowaną dużo wcześniej na szczeblu politycznym ( już w dniach 17-23 lutego 1943 roku odbyła się pierwsza konferencja kierownictwa OUN, na której ją zaplanowano), szczegółowo opracowaną od strony militarnej i logistycznej, w którą aktywnie zaangażowało się też chłopstwo ukraińskie.

Wystarczyło pokazać krótką scenę z zebrania przywódców OUN, na którym zapadła decyzja o likwidacji polskiej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat, a następnie scenę przedstawiającą spotkanie Dmytro Klaczkiwskiego ("Kłyma Sawura") ze swym podwładnym Jurijem Stelmaszczukiem, na którym "Kłym" samowolnie zmienia postanowienia naczelnego dowództwa i wydaje rozkaz o "bezwzględnej, powszechnej, fizycznej likwidacji elementu polskiego" na wybranym terenie.

Można było pokazać, że przywódcy ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego wcale nie byli zwykłymi pastuchami pasącymi krowy na polach. Wielu z nich miało średnie lub wyższe wykształcenie. Dmytro Klaczkiwski studiował prawo na Uniwersytecie Lwowskim a Roman Szuchewycz ukończył Politechnikę Lwowską. Obaj odbyli służbę wojskową w Wojsku Polskim.

W filmie Smarzowskiego widzimy tylko 20-30 osobową grupę wiejskich krzykaczy, którzy spotykają się nocami na leśnej polanie, by przy świetle ogniska podsycać w sobie rodzącą się świadomość narodową. Swym wyglądem przypominają trochę członków ukraińskiej bandy, pokazanej w filmie "Ogniomistrz Kaleń" Ewy i Czesława Petelskich. Pamiętajmy jednak, że banderowcy inaczej wyglądali w roku 1946 w Bieszczadach, gdy ukrywali się po lasach jak zwierzyna łowna przed ścigającymi ich regularnymi oddziałami Ludowego Wojska Polskiego, a inaczej w roku 1943 na Wołyniu, gdy działali jawnie i gdy pozowali na bojowników armii narodowowyzwoleńczej. Zachowało się wiele fotografii z tego początkowego okresu, na których upowcy pozują dumnie, prężąc się w starannie wyprasowanych i zapiętych pod szyję mundurach.

W "Wołyniu" zdecydowanie zabrakło mi scen przedstawiających zagładę jednej z polskich kolonii, jaka miała miejsce w dniu 11 lipca 1943 (tzw. krwawa niedziela). Wyraźne pokazanie w filmie tego kulminacyjnego momentu rzezi było niezmiernie ważne. Gdyby przebieg tego ataku przedstawić zgodnie z obecną wiedzą historyczną, widzowie nie mieliby żadnych wątpliwości, że doszło tam do planowej akcji o charakterze ludobójczym.

Każda z 99 osad polskich, które zostały w dniu 11 lipca objęte skoordynowanym atakiem oddziałów UPA, została spacyfikowana w bardzo podobny i dokładnie przemyślany sposób. Najpierw każdą wieś otaczano ze wszystkich stron, by uniemożliwić mieszkańcom ucieczkę, następnie dochodziło do ataku bojowników UPA uzbrojonych w broń palną, którzy likwidowali broniących się mężczyzn, później nadchodzili cywilni OUN-owcy z siekierami i nożami dokonujący rzezi wszystkich pozostałych przy życiu, a jeszcze później wkraczali do akcji zwykli chłopi ukraińscy, dokonując rabunku pozostawionego mienia. Mordowanie i kradzieże trwały od godziny trzeciej nad ranem do późnego popołudnia. Na koniec podpalano splądrowane domostwa.

Wiem, że zrealizowanie takich scen z niezbędnym rozmachem byłoby bardzo kosztowne, ale tylko w taki sposób można by ukazać rzeczywisty układ sił pomiędzy stronami konfliktu i właściwe proporcje. Za każdym razem oprawcy mieli zdecydowaną przewagę liczebną. Mieszkańcy polskich osad nie mieli żadnych szans na ocalenie.

Zamiast tego Smarzowski pokazuje nam nocne napady dokonywane przez niewielkie grupki ukraińskich zbirów, które następnie kontruje analogicznymi atakami odwetowymi polskich band, dokonujących równie okrutnych czynów. Taki sposób ukazania przebiegu wydarzeń niebezpiecznie zbliża przekaz merytoryczny filmu do narracji typowej dla historyków ukraińskich, pragnących wykazać, że wydarzenia na Wołyniu w roku 1943 miały charakter wojny domowej, w której obie strony ponosiły równie dotkliwe straty.

Zamiast kręcić bardzo kosztowną i całkowicie zbędną scenę jednej z bitew kampanii wrześniowej, z udziałem samolotów i czołgów, której celem było zapewne ukazanie jak to bratersko Polak i Ukrainiec walczyli z niemieckim najeźdźcą ramię w ramię w jednym oddziale, należało zrealizować długą, wstrząsającą scenę ukraińskiego ataku na osadę polską z 11 lipca 1943 roku, którą wszyscy widzowie zapamiętaliby do końca życia, tak jak zapamiętali scenę spalenia żywcem mieszkańców Pierachodów w filmie Klimowa.

Filmów wojennych, zrealizowanych zazwyczaj z dużym rozmachem, nigdy nie zapamiętujemy w całości, bo zbyt wiele się w nich dzieje, by nasz umysł odnotował każdy szczegół skomplikowanej opowieści. W naszej pamięci pozostają jedynie te najbardziej wstrząsające i najlepiej wyreżyserowane sceny, które mają często wymowę symboliczną i w których w formie skondensowanej zawiera się zasadniczy przekaz całego dzieła.

Niestety w przypadku "Wołynia" nie potrafię takiej sceny wskazać. Film Smarzowskiego jest jedynie ciągiem krótkich, kilkusekundowych scenek ilustrujących w bardzo uproszczonej, schematycznej formie, sytuacje znane z przekazów ocalałych kresowiaków i z prac historyków zajmujących się tematyką stosunków polsko-ukraińskich w latach drugiej wojny światowej.

Scena, w której polscy chłopi wyławiają z rzeki bestialsko okaleczone zwłoki księdza, jest zapewne wzorowana na autentycznej historii proboszcza parafii Świrz, księdza Stanisława Kwiatkowskiego, porwanego, bitego przez kilka godzin, następnie obdartego ze skóry i przeciętego piłą przez banderowców w lutym 1944 roku.

Link dla zainteresowanych :

https://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=1&cad=rja&uact=8&ve d=0ahUKEwisuo2HoM3PAhWDDZoKHRVYC3kQFgglMAA&url=http%3A%2F%2Fwww.nawolyniu.pl%2Fa rtykuly%2Fksiadz.htm&usg=AFQjCNFyLODUhENBpbeNcRpauioQ0pCTQA

Scena z banderowcami napadającymi na Polaków zgromadzonych w kościele, była z kolei wzorowana na dobrze udokumentowanej zbrodni w Porycku, w której zamordowano co najmniej 222 osoby. Scena, w której, grany przez Filipa Pławiaka AK-owiec-poeta zostaje rozerwany końmi przez banderowców, również była wzorowana na prawdziwej historii oficera AK Zygmunta Rumla, który zginął właśnie w taki sposób 10 lipca 1943 roku w pobliżu wsi Kustycze na Wołyniu.

Za tą ostatnią scenę należą się zresztą Smarzowskiemu wielkie podziękowania. Za jej pomocą udało się bowiem nie tylko upamiętnić rzeczywiste i bardzo znamienne wydarzenie, nie tylko przypomnieć postać niezwykłego człowieka jakim był Rumel, ale przede wszystkim wykazać różnicę pomiędzy AK-owcem, europejskim żołnierzem, kierującym się kodeksem honorowym i upowcem - bandytą, którego metody wojowania mają rodowód azjatycki i sięgają okrutnych i bezwzględnych czasów Czyngis-chana.

Wplecenie autentycznych epizodów do scenariusza było niewątpliwie dobrym pomysłem, uwiarygadniającym przekaz całego filmu. Niestety, jak już wyżej wspomniałem, brakuje w filmie Smarzowskiego scen soczystych, wyrazistych, zapadających w pamięć, brakuje prawdziwego filmowego mięcha.

Zarzut powyższy dotyczy zwłaszcza drugiej części filmu, w której teoretycznie powinien być umiejscowiony "punkt ciężkości" całego dzieła, bo dotyczy ona bezpośrednio przebiegu ludobójstwa, które w moim odczuciu powinno być zasadniczym tematem filmu. Ciąg krótkich, schematycznie zainscenizowanych scenek ukazujących ukraińską przemoc, ma niewiele większą moc oddziaływania na widza od opisów mordów, które można znaleźć w internecie.

Smarzol nie wykorzystał możliwości, jakie daje magia kina, by w pełni ukazać bestialstwo i zdziczenie, które w 1943 roku królowało zdecydowanie na Wołyniu, spychając na margines szlachetne odruchy, miłosierdzie i zdrowy rozsądek.

Po obejrzeniu "Wołynia" młody widz będzie sądził, że rzeź wołyńska polegała głównie na nocnych napadach, dokonywanych przez grupki uzbrojonych w siekiery ukraińskich bandziorów. To bardzo uproszczona wizja, która znacznie bardziej nadaje się do opisu sytuacji w Bieszczadach w latach 1945-1947.

W filmie absolutnie nie została oddana atmosfera nacjonalistycznego szaleństwa, jakie opanowało wtedy większość ludności ukraińskiej Wołynia i Galicji Wschodniej.

To szaleństwo zrodziła z jednej strony bardzo skutecznie prowadzona przez OUN antypolska akcja propagandowa, a z drugiej strony wyraźne przyzwolenie i wręcz agitacja ze strony agresywnego duchowieństwa grekokatolickiego. Do tego dochodziła oczywiście chęć zemsty na zamożniejszych polskich sąsiadach, a także zwykła żądza bezkarnego mordu i rabunku.

Ten nacjonalistyczny fanatyzm nie ograniczał się wcale do Ukraińców płci męskiej. Jest wiele relacji opisujących nieprawdopodobne zdziczenie i sadystyczną żądzę, jaka opanowała także ukraińskie kobiety. Przykładem może być męczeństwo księdza Ludwika Wrodarczyka, długo torturowanego i przerżniętego piłą przez bandę oszalałych z nienawiści ukraińskich bab. W czasopiśmie historycznym "Karta" można przeczytać wiele relacji kresowiaków, które również świadczą o niebywałym okrucieństwie ukraińskiego tłumu, który potrafił wręcz całymi godzinami pastwić się nad Polakami schwytanymi podczas napadów i przywiezionymi następnie furmankami do ukraińskich wiosek w celu dostarczenia gawiedzi "rozrywki". Pamiętam opis śmierci młodego polskiego małżeństwa, które zostało przywiązane do drzewa na samym środku jednej z ukraińskich wiosek. Wokół drzewa zgromadził się tłum żądnych krwi Ukraińców, a banderowiec z wielkim nożem, który stał przy ofiarach, pytał ludzi o to, którą część ciała ma teraz odciąć. "Zabawa" skończyła się dopiero, gdy ofiary zamieniły się w dwie ociekające krwią kupki czerwonego mięsa.

Trudny do pojęcia jest również fakt, że w wielu ogarniętych rzezią rejonach Wołynia panowała po stronie ukraińskiej atmosfera, przypominająca tą, jaka panuje co roku podczas karnawału w Rio de Janeiro. W jednej z relacji naocznych świadków opisano na przykład scenę, która doskonale nadawałaby się do zastosowania w filmie fabularnym. Na rozległej leśnej polanie zwycięscy Ukraińcy urządzili sobie wesołą zabawę z tańcami i muzyką. Ktoś grał na akordeonie, ukraińskie dziewczęta tańczyły i śpiewały pieśni narodowe, pito wódkę. A dosłownie kilkadziesiąt metrów obok w głębokim dole, w którym rozpalono ogromne ognisko, piekli się żywcem Polacy, przywiezieni furmankami z sąsiedniej wsi. OUN-owcy krępowali im kończyny drutem kolczastym i wrzucali w ogień jak kłody drewna. Piekielne wrzaski mordowanych nie przerywały jednak szampańskiej zabawy ukraińskiej młodzieży.

W "Wołyniu" powinna absolutnie znaleźć się chociaż jedna scena, która w mocny, bezkompromisowy sposób ukazywałaby ukraińskie bestialstwo. Scena naprawdę wgniatająca w fotel, miażdżąca, zostająca na zawsze w pamięci każdego widza.

Gdybym sam realizował film o rzezi wołyńskiej, wykorzystałbym do tego historię, która przydarzyła się Felicji Doleckiej. Była to mieszkanka Swojczowa, która, w obawie przed napadem nacjonalistów, przystała na propozycję dwóch znajomych policjantów ukraińskich, którzy zaoferowali jej swą pomoc w dostaniu się do Włodzimierza Wołyńskiego. Kobieta pośpiesznie spakowała do walizek swoje najcenniejsze rzeczy i wsiadła z policjantami na furmankę. Ukraińcy nie dotrzymali jednak słowa. Zamiast do Włodzimierza, pojechali z nią na posterunek policji ukraińskiej w Gnojnie, gdzie ich pijani kompani czekali już na dobrą zabawę. Dolecka była długo gwałcona przez bandę pijanych Ukraińców, którzy gwóźdź programu postanowili zostawić jednak na sam koniec. Gdy gwałcenie bezbronnej kobiety przestało ich już bawić, postanowili zaznać dodatkowej podniety wbijając swą ofiarę na pal, zgodnie z siedemnastowieczną procedurą z czasów Bohdana Chmielnickiego.

W internecie można przeczytać nieco skrócony opis tego wydarzenia :

http://niepoprawni.pl/blog/slawomir-tomasz-roch/sierpniowa-rzez-i-zaglada-wsi-sw ojczow

Twórcy filmu "Wołyń" kierowali się niewątpliwie ideą pojednania. To bardzo piękna idea, podobnie jak piękne są słowa, mówiące o chęci stworzenia filmu, będącego "mostem, a nie murem" między narodem polskim i ukraińskim. Ponieważ osobiście również jestem zwolennikiem pojednania, nie mam nic przeciwko tym fragmentom filmu, które ewidentnie zostały stworzone z myślą o przypodobaniu się stronie ukraińskiej. Mam tu oczywiście na myśli scenę polskiego odwetu i liczne sceny ukazujące, że wśród Ukraińców było też wielu porządnych lub też nie do końca złych ludzi. Uważam jednak, że zarówno ukazanie z całą mocą prawdy na temat bestialstwa nacjonalistów, jak i faktu, że mordowanie Polaków miało tam formę zorganizowanej akcji ludobójczej, wcale nie kłóciłoby się z ideą pojednania, stanowiącą dla Smarzowskiego naczelny drogowskaz podczas pracy. Twórcy filmu uznali jednak niesłusznie, że takie posunięcie byłoby zbyt ryzykowne, gdyż groziłoby posądzeniami o ich wrogie nastawienie wobec Ukraińców.

Podsumowując moje rozważania na temat "Wołynia" muszę jednak stanowczo stwierdzić, że pomimo zastrzeżeń, o których wspomniałem powyżej, uważam powstanie tego filmu za bardzo ważne wydarzenie dla kultury polskiej i ogólnie dla wszystkich Polaków. Chciałbym również wierzyć, że "Wołyń" zmieni postrzeganie tego okresu historycznego przez stronę ukraińską. Słuchając jednak wypowiedzi na temat "Wołynia" takich panów jak Petro Tyma czy Jurij Andruchowycz, czuję, że tego rodzaju wiara jest z mojej strony oznaką ogromnej naiwności.

Smarzowski pokazał nam rzeź wołyńską w wersji light, ale kierowały nim niewątpliwie szlachetne intencje. Nie można mu z pewnością zarzucić, że w którejś ze scen pokazał nieprawdę. "Wołyń" jest więc filmem zrobionym mądrze i uczciwie, ale pozbawionym "jądra" w postaci jednoznacznego ukazania obrazu ukraińskiej akcji ludobójczej. Najgorsze, że tej "kastracji" nie dokonała zewnętrzna cenzura, lecz sami twórcy, którzy zdecydowanie zbyt daleko posunęli się w kompromisach, wynikłych z przesadnego kierowania się w swej pracy ideą polsko-ukraińskiego pojednania.

Nie sposób wyobrazić sobie uczciwej opowieści o rzezi wołyńskiej, która w jeszcze większym stopniu niż "Wołyń" byłaby przepełniona przyjazną i pojednawczą intencją twórców wobec strony ukraińskiej. Posunięcie się o krok dalej groziłoby już wkroczeniem na teren historycznych przekłamań, świadomego naginania faktów i manipulacji.

Ten film jest równoznaczny z gestem wyciągnięcia ręki na zgodę. Jest jednocześnie doskonałym "papierkiem lakmusowym", który pokaże nam to, czy Ukraińcy są wreszcie gotowi na zachowanie zgodne z europejskimi standardami kulturowymi, czyli na oficjalne przyznanie, że dokonanie czystki etnicznej na obszarze Wołynia, jest niezmywalną hańbą w historii narodu ukraińskiego i zbrodnią, dla której nie może być żadnych politycznych usprawiedliwień.

Choć "Wołyń" daleki jest od doskonałości, należy uznać go za film przełomowy w historii polskiego kina, bo kończący okres trudnej do pojęcia zmowy milczenia, którą temat rzezi wołyńskiej objęty był przez siedemdziesiąt lat. Jeszcze do niedawna jedynym "osiągnięciem" polskiej kinematografii w tym zakresie był haniebny, naszpikowany kłamliwą, antypolską narracją, czteroczęściowy serial telewizyjny, wyprodukowany przez firmę Jerzego Hoffmana, za pieniądze pochodzące od ukraińskich środowisk probanderowskich - "Ukraina-narodziny narodu".

Na koniec chcę wyrazić swój wielki szacun dla Wojtka Smarzowskiego, który wykazał się dużą odwagą i mądrością. Odsuwając na bok komercyjne projekty, na cztery lata zanurzył się w mroku wołyńskiego piekła, by dać wyraz prawdzie, by oddać hołd pomordowanym, by przybliżyć nam kresową specyfikę, by przestrzec nas przed demonem nacjonalizmu i by, na przekór tematowi, zrealizować film, który "jest zrobiony z dużą wiarą w człowieka". Dziękuję ci, Smarzol!

gandalfszalony

"co jest w jakiś tam sposób wytłumaczalne gdyż nie chcieli zapewne pozostawiać w swym nowo kreowanym państwie tzw. piątej kolumny".

"Nigdzie nie wspomniano o rozgrzeszaniu czy zaprzeczaniu zbrodni. "

Gratulacje. Właśnie udało ci się sobie idealnie zaprzeczyć w tej samej wypowiedzi. Pisząc: "w jakiś tam sposób wytłumaczalne" właśnie usprawiedliwia się zbrodnię. To nie jest niewinne "dodawanie backgroundu" - jak osoby używające tego chwytu usiłują sugerować. Podam przykład dowodzący, że jest to wprost usprawiedliwianie. Klasycznym testem na ustalenie rzeczywistego znaczenia jakiejś wypowiedzi jest podmiana danych i sprawdzenie jak wygląda po tej podmianie, czy zachowuje sens. Po podstawieniu dokładnie tego samego rozumowania, którego używasz, do innych sytuacji powstają takie oto wypowiedzi jak poniżej:

- Mord katyński "był w jakiś tam sposób wytłumaczalny", gdyż Sowieci nie chcieli zachowywać przy życiu potencjalnych polskich wrogów klasowych.
- Holocaust "był w jakiś tam sposób wytłumaczalny", gdyż Naziści nie chcieli zachowywać przy życiu Żydów nie pasujących do ich koncepcji państwa.
- Obóz w Jasenovacu "był w jakiś tam sposób wytłumaczalny", gdyż w koncepcji Wielkiej Chorwacji nie mieściła się mniejszość serbska.

Nadal nic nie świta?

Jeżeli nie widzisz, że takie "szukanie przyczyn" jest przyjmowaniem optyki kata, z całym jej bandyckim sposobem wyważenia środków i celów to nie potrafię ci pomóc. Wyobraź sobie, że występujesz w telewizji i mówisz, że Holocaust był "w jakiś tam sposób wytłumaczalny"... Ciekawe co by się stało dalej? Wiem tylko, że już nigdy więcej byś w telewizji nie wystąpił. Żadnej. Pisanie, że zgodnie z optyką kata jego działania miały jakiś tam bandycki sens jest kompletnie puste znaczeniowo.

Jeśli masz do mnie pisać na takim poziomie: "masz uwiąd podobny do pani Siemaszko" to naprawdę sobie daruj, bo to jest gówniarski styl retoryki. Jesteś gówniarzem? Czy kimś kto chce być traktowany poważnie? Państwo Siemaszko mają wybitne zasługi w jednej sprawie jaką jest mozolne gromadzenie przez lata danych źródłowych, relacji i zamknięcie ich w monumentalnej pracy "Ludobójstwo". Nie mam zielonego pojęcia co akurat pani Ewa Siemaszko mogła mówić w jakimś jednym wywiadzie telewizyjnym i jak to odebrałeś. Nie interesuje mnie to kompletnie. Praca tych ludzi mówi sama za siebie. A to, że z własnej inicjatywy wykonali ogrom pracy do której niezbyt kwapiło się polskie państwo jest smutne. Poważne mogą być co najwyżej zarzuty skierowane pod adresem ich pracy, a nie wrażenia jakie jakiś randomowy internauta odniósł po obejrzeniu jednego wywiadu. Tych natomiast nie sformułowałeś w ogóle. Zresztą to bez znaczenia, bo są prace Grzegorza Motyki i inne z uznanym aparatem naukowym, nie ma potrzeby się czepiać amatorów Siemaszków.

Nie muszę być ekspertem, żeby widzieć, że to co napisałeś urąga ludzkiemu intelektowi wystarczy mieć odrobinę znajomości logiki, historii i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. To co napisałeś jest - nie wiem czy zgodnie z intencją, czy wbrew, whatever - wpisujące się w retorykę pośredniego usprawiedliwiania zbrodni. To, że tego nie widzisz, albo deklarujesz, że nie masz takiej intencji nie zmienia tego faktu. Możesz tego nie widzieć, ale tak jest. Szukając dla ciebie jakiejś odrobiny usprawiedliwienia można powiedzieć, że to co napisałeś jest powtarzane bezrefleksyjnie powtarzane przez niektóre środowiska i przesiąka. Nie zwalnia to jednak od samodzielnego myślenia.

Popełniasz tak podstawowe błędy faktograficzne, że trudno to skomentować. Piszesz: "czy Ukraińcy mieli jakiekolwiek szanse uzyskania niepodległości od Polski drogą pokojową? Marszałek już im udowodnił, że nie mają na co liczyć" - co jest kompletną bzdurą. Już napisałem w odpowiedzi do kogo innego, że w latach 1918-1920 była bardzo duża szansa na powstanie państwa ukraińskiego, któremu Polska kibicowała i chciała wspierać. Miały miejsce bezpośrednie, długie rozmowy na ten temat, nie udało się tylko dojść do kompromisu w kwestii granicznej, w której okoniem stanęli konkretnie ukraińcy galicyjscy. Inna część delegatów ukraińskich była skłonna do kompromisu.

A więc: tak - Ukraińcy mieli szanse uzyskania niepodległości drogą pokojową. Nie - nieprawdą jest to co piszesz, że tej szansy nie mieli. Polska (poza endecją i skrajną prawicą) chciała powstania państwa ukraińskiego. A przede wszystkim: drogą do uzyskiwania niepodległości nie jest mordowanie cudzych kobiet i dzieci. A jeżeli ktoś uważa, że tak jest to albo jest psychopatą, albo daję wsparcie logice psychopatów.

Użyłeś argumentu (?), że dzięki temu, że Polacy byli mordowani, inni uratowali życie, bo uciekali. Rozumiem, że sam zdajesz sobie sprawę z kretynizmu takiego stawiania sprawy, więc ja nawet nie o tym, tylko napiszę, że jest to po prostu nieprawda. Większość Polaków nie miała dokąd i jak uciekać, bo była otoczona ukraińskimi wioskami i droga do najbliższego miasteczka mogła się skończyć śmiercią już w sąsiedniej wsi.
Banderowcom nie zależało na tym, żeby Polaków wypędzić, tylko żeby ich wymordować, czego dowodzi, że utrzymywali ich w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa rozpuszczając pogłoski, że nic im nie grozi, że miejscowi Ukraińcy ich obronią. Również sposób przeprowadzania pacyfikacji polskich wsi, rozpoczynający ich dokładnym otoczeniem pokazuje, że nikogo tu nie chciano "wypędzać" tylko wymordować.

Polacy po 123 latach utraty niepodległości w czasie której byli mordowani, wyniszczani, upokarzani, zabraniano im mówienia we własnym języku - nie rzucili się w 1918r do mordowania rosyjskich, niemieckich i austriackich kobiet i dzieci. A warunki były idealne - Niemcy po przegranej wojnie, Rosja ogarnięta rewolucją, nic tylko robić pogromy, mordować, gwałcić. Jakoś Polacy nie przyjęli optyki zgodnie z którą rzeź cywili to jest "walka o niepodległość". Ciekawe, prawda? Może się jednak troszeczkę różnimy kulturowo?

W teorię walki ukraińskiej o niepodległość od Polski wpisuje się ewentualnie terroryzm okresu międzywojennego skierowany przeciwko przedstawicielom władzy II RP - taki jak zabójstwo ministra Pierackiego. Tak, tutaj można doszukiwać się analogii. Natomiast NIE wpisuje się rzeź wołyńska. Przyjmowanie takiej optyki to jest wulgarna, ohydna perspektywa skrajnego ukraińskiego nacjonalizmu, którego reprezentacja dla całości interesów Ukrainy jest więcej niż wątpliwa. W 1943r Polacy nie stanowili żadnego zagrożenia dla ukraińskich aspiracji narodowościowych. Ofiary nie były w żaden sposób związane ze sprawowaniem władzy. A największe zagrożenie dla aspiracji ukraińskich stanowił wchodzący na falę wznoszącą po bitwie stalingradzkiej Związek Radziecki. Ale skretyniali rzeźnicy z OUN wybrali rzeź niewinnych cywili zamiast szykować się do konfrontacji z Armią Czerwoną. Konsekwencje ponieśli później i ponoszą do dzisiaj. Rozumieli to przeciwni rzeziom Polaków Melnykowcy, czyli frakcja OUN-M, wymordowani przez OUN-B, którego zbójecką argumentację tak uprzejmie powielasz.

Rozumiem, że zgodnie z optyką, którą prezentujesz Melnykowcy to byli "zdrajcy", a banderowcy to ci prawdziwi Ukraińcy, tak? No taka jest logiczna konsekwencja - skoro działnia UPA wobec Polaków były jakoby "walką o Ukrainę", to kto się tym działaniom sprzeciwiał to chyba zdrajca, nie?. Zachęcam do nie utożsamiania OUN-B z Ukraińcami i nie sugerowania, że działanie OUN-B to automatycznie działanie "Ukraińców" i to o charakterze narodowo-wyzwoleńczym. Chyba, że robisz to świadomie.

To dość symptomatyczne, że w całej mojej krytyce bandytów z OUN-B unikam utożsamiania ich z Ukraińcami, natomiast ty wyraźnie to robisz. Wychodzi więc na to, że mam lepsze od ciebie zdanie o Ukraińcach, bo nie sądzę, żeby zgraja morderców i sk..synów ich reprezentowała.

Działania OUN-B były działaniami o charakterze bandyckim, nie narodowo-wyzwoleńczym. Wyłącznie bandyckim. I tak należy je traktować. Ta sama organizacja może w jednym kontekście zachowywać się honorowo, po wojskowemu, jak ocenić można np. ich walkę z bolszewikami po 1944r, a w innym po bandycku. Akcja antypolska OUN była bandycka. Nie do obrony moralnie. A z punktu widzenia wojskowo-politycznego skrajnie kretyńska. To smutne, że zdarzają się jeszcze polskojęzyczne głosy, które te oczywistości podważają.

ocenił(a) film na 5
prewitt

Nie chcę i nie będę dalej z tobą prowadził jakichkolwiek frazeologicznych przepieranek. To po prostu nie ma żadnego sensu. Jesteś tak zafixowany i zafascynowany tym co sam głosisz, że już nawet nie o to chodzi czy dopuszczasz czy nie, że ktoś może mieć nawet tylko nieco inne zdanie niż ty, ale ty wszystko co ktoś napisze zmanipulujesz i powykręcasz tak żebyś mógł na tej podstawie dalej napawać się własnymi tekstami i dezawuować swoich, często wyimaginowanych oponentów.
Myślę, że zamiast komentować wypowiedzi innych uczestników forum mógłbyś po prostu zacząć komentować własne teksty. Formalnie jest całkowicie do zrealizowania. Efekt uzyskałbyś taki sam jak obecnie, zadowolenie z samego siebie gwarantowane, a przy okazji nie truł byś dupy innym ludziom. Przy twych zdolnościach do kreowania virtualnej rzeczywistości (mam na myśli nie prawdy czy niekiedy półprawdy, a i gówno prawdy, które czasem ci się przydarzają również @:-)), ale to jak postrzegasz i interpretujesz przynajmniej to co czytasz, a może i całe twoje otoczenie. Sukces miałbyś gwarantowany @:-).
Jesteś idealnym przykładem osoby "otwartej na dialog" w myśl doktryny jaką posługują się przedstawiciele obecnej władzy w naszym kraju. Dialog dla ciebie tak jak i dla nich polega na tym, że każdy z twoich interlokutorów w pełni i bez względnie przyjmuje twoją narrację. Widzimy to na co dzień w tzw. Telewizji Narodowej, takie kółeczka wzajemnej adoracji, które sobie na wzajem kadzidło palą i w ten sposób utwierdzają się jedynie w tym co sami głoszą.

GAME OVER
bez odbioru

gandalfszalony

To nie mój problem, że najwyraźniej nie potrafisz poprawnie argumentować, popełniasz błędy rzeczowe i nie potrafisz jak facet wziąć tego na klatę. Mnie zarzucono błąd faktograficzny, to się do tego przynajmniej przyznałem. Broniąc dalej swojego stanowiska, bo uważam, że ten konkretny błąd nie wpływał na słuszność wywodu, ale nie broniąc tego błędu. Dyskusja to obrona poglądu, a nie sposób na poprawianie sobie samooceny.

Doczepianie się tego, że ktoś jest w stanie napisać dłuższy tekst jest... no żałosne. Podobnie jest wciskanie swoich interpretacji mojego stylu i snucie jakichś dziwnych analogii politycznych. Nie masz zielonego pojęcia jakie mam poglądy polityczne. Czy oglądam tvp czy nie oglądam i jaką mam opinię na ten temat. To jest styl i poziom komentarzy pod artykułami na onecie. Jeżeli masz więcej niż 15-16 lat to dorośnij mentalnie i nie używaj takich niskich chwytów.

To nie to, że ja jestem całkowicie zamknięty na dialog, ty tego dialogu nie jesteś w stanie prowadzić na odpowiednim poziomie argumentacji. Nie twierdzę, że nie potrafisz tego w ogóle - po prostu nie zrobiłeś tego na tym forum.

Istnieje też możliwość, że po prostu mam rację w tej konkretnej sprawie i jestem w stanie to uzasadnić - nie brałeś tego pod uwagę? Mogę chyba mieć rację, prawda? I to nie znaczy, że jestem mądrzejszy i mam rację w każdej sprawie - po prostu w tej konkretnej mogę ją mieć.

Wychodziłoby na to, że wydaje ci się chyba, że bronię swojego stanowiska, po to żeby ci osobiście sprawić przykrość, zaatakować, ośmieszyć. Nie. Niezależnie od przytyków czy emocjonalnej momentami formy bronię go dlatego, że uważam, że to jest słuszne i tego stanowiska bronić należy. Nie zbieram sobie punktów za atakowanie ludzi. Z przyjemnością nie traciłbym na to czasu ani nerwów. Naprawdę. Natomiast ktoś to musi napisać, bo mim zdaniem opinie takie jak ta z twojego pierwszego komentarza są haniebne. I chcę, żeby każdy kto w przyszłości wejdzie tu i przeczyta to forum, mógł też przeczytać moją polemikę. Każdy sobie już sam oceni z kim się zgadza i która opinię uważa za lepiej uzasadnioną. Ale ja to muszę napisać, bo tak zrobić należy.

Poza tym otwartość na dialog to nie wszystko. Istnieją sprawy i obszary, o których się nie dyskutuje. To kiepska analogia, ale będziesz dyskutować z esesmanem, który uważa, że wymordowanie wszystkich Żydów, było jakoś tam uzasadnione? Z Turkiem, który to samo myśli o Ormianach? O czym i przyjmując jakie założenia wstępne? Ludzie wychowani na współczesnych mediach i kulturze masowej nauczyli się dziwacznego sposobu myślenia, zgodnie z którym twarda obrona tego co się uważa za słuszne to coś niewłaściwego. Bo wtedy ktoś uważa, że "jego prawda jest "najmojsza" te sprawy. Więc wartością najwyższą jest kompromis, dystans, prawdopośrodkizm. A to jest bzdura. Prawdy nie ustala się w drodze negocjacji i bycia dla siebie nawzajem miłym, ani prawda nie leży "po środku". Prawda leży tam gdzie leży, a nie po środku. W sprawach błahych można odpuścić, w sprawach ważnych należy jej bronić.

Na razie.

ocenił(a) film na 9
gandalfszalony

Ciekaw jestem czy po dwóch latach karma Cię dojechała za tak debilny światopogląd. Mam nadzieję, że tak.

atotocoto

Myślę, że warto by ten fragment wywiadu się tu znalazł, bo dobrze koresponduje z opinią OP-a na temat tła historycznego.

WOJCIECH KONOŃCZUK: Kilka lat temu napisał Pan doktorat o konflikcie na Wołyniu w latach 1941-44. Jak to się stało, że historyk z Kalifornii podjął badania nad tematem, który wciąż jest tak mało znany poza Polską i Ukrainą?

JARED MCBRIDE: Badania nad Ukrainą Zachodnią, a nad Wołyniem w szczególności, zacząłem na początku XXI wieku, jeszcze będąc studentem na Uniwersytecie Northeastern w Bostonie. Moja praca magisterska dotyczyła zniszczenia przez Niemców małej wsi Malin, zamieszkałej przez Czechów i Ukraińców. Od tego zaczęło się moje zainteresowanie tym regionem.

WK: Wydarzenia na Wołyniu przez długi czas były nieobecne w powojennej historiografii zachodniej. Dlaczego?

JARED MCBRIDE: W trakcie zimnej wojny badanie tych tematów było utrudnione ze względu na brak dostępu do archiwów i świadków. Ponadto w tamtym czasie wpływowi ukraińscy działacze nacjonalistyczni na Zachodzie często byli w stanie ideologicznie wypaczyć zachodni punkt widzenia na te wydarzenia. Diaspora ukraińska dążyła do tego, aby czystka etniczna na Wołyniu została zapomniana, ewentualnie, aby przedstawiano ją jako konflikt wywołany przez Polaków.

WK: W swoich pracach przekonuje Pan, że przemoc wymierzona przez OUN-UPA w Polaków na Wołyniu „nie była spontaniczną ukraińską żakerią przeciw sąsiadom, lecz skrupulatnie koordynowaną czystką etniczną, zorganizowaną i zaplanowaną przez organizację polityczną przeciw ludności cywilnej”. Jakie argumenty za tym przemawiają?

JARED MCBRIDE: Jednym ze zbadanych przeze mnie przypadków jest region wołyńskiego Lubomla. Na tym przykładzie można prześledzić, jak kierownictwo UPA wydawało rozkazy wykonawcom średniego szczebla i jak następnie trafiały one do szeregowych członków. Szczegółowe przygotowanie wielu operacji przeciw miejscowym Polakom pokazuje ich kompleksowość. Ich rezultatu nie sposób wytłumaczyć spontaniczną przemocą. Wreszcie, zbieżność świadectw polskich ofiar i ukraińskich sprawców potwierdza, że operacje te były celowe.

WK: Jak wygląda obecnie podejście historiografii ukraińskiej do zbrodni wołyńskiej?

JARED MCBRIDE: Kilku historyków wniosło pozytywny wkład w badanie tematu, jednak sposób, w jaki jest on dzisiaj traktowany na Ukrainie, nie daje powodu do optymizmu. Znaczna część literatury przedmiotu powstaje pod wyraźnym wpływem ogromnego upolitycznienia tej kwestii przez środowiska nacjonalistyczne. Są oczywiście badacze pochodzenia ukraińskiego pracujący poza Ukrainą, którzy wykonują świetną pracę. Przykładem zwłaszcza John-Paul Himka. Wielu z nich jest nękanych i marginalizowanych przez członków ukraińskiej diaspory i jej instytucje.

WK: Przygotowując książkę o Wołyniu, korzystał Pan z archiwów polskich, ukraińskich i zachodnich. Co w tych dokumentach było największym zaskoczeniem?

JARED MCBRIDE: Często uderzała mnie szczerość, z jaką w raportach OUN-UPA opisywano przemoc i morderstwa nie tylko przeciw Polakom, ale również przedstawicielom innych narodów, w tym samym Ukraińcom. W kontekście tamtego czasu i charakteru tych organizacji nie jest to zaskakujące. Bardziej zdziwiło mnie to, jak rzadko te przykłady przemocy były przytaczane w literaturze przedmiotu na temat OUN-UPA z lat 90. i wczesnych lat XXI wieku, choć wiele dokumentów było dostępnych w archiwach. Przynajmniej w niektórych przypadkach te pominięcia musiały być celowe, co świadczy o intencjonalnym cenzurowaniu wizerunku OUN-UPA.

WK: Odpowiedzialność OUN i UPA za masowe zbrodnie przeciw Polakom związana jest też z kwestią udziału tej formacji w Holokauście.

JARED MCBRIDE: Tak, te dwa wydarzenia są pod wieloma względami powiązane. Celem OUN-UPA było „oczyszczenie” regionu nie tylko z Polaków, ale też z innych „obcych”. Ataki UPA na ukrywających się Żydów, trwające od końca 1942 r. do zimy 1944 r., są trudne do badania ze względu na brak zachowanych dokumentów. UPA nie zawsze raportowała o takiej aktywności, zaś ogromna większość Żydów nie przeżyła wojny.

WK: Na czym zatem opierają się historycy badający rolę OUN i UPA w Holokauście?

JARED MCBRIDE: Ważnym, choć nadal słabo wykorzystywanym źródłem jest Shoah Foundation Archive, znajdujące się na Uniwersytecie Południowej Kalifornii w Los Angeles. Przechowywane są tam tysiące wywiadów z ocalałymi Żydami z Ukrainy Zachodniej, którzy wiele mówią o przemocy stosowanej przez UPA. W tych żydowskich świadectwach znaleźć można również informacje o akcjach UPA przeciw Polakom. Jak dotąd nie zostało to szerzej zauważone. Obecność w tych zeznaniach doniesień o masowych zbrodniach demonstruje różne warstwy przemocy w tym regionie. Piszę o tym w mojej książce, która niebawem się ukaże [po angielsku – red.].

"Amerykański historyk patrzy na Wołyń" - Tygodni Powszechny

ocenił(a) film na 9
prewitt

To chlubny wyjątek, taki historyk. A reszta ukraińskich historyków uważa że Polacy z liczbą ofiar przesadzają i że to ogólnie wroga propaganda z której korzysta Rosja. Ukraińcy nienawidzą Polaków, mają to w genach a te podziękowania za pomoc w obecnej sytuacji na tę chwilę jest szczere ale tylko w tej chwilowej tragicznej sytuacji.

atotocoto

Wspaniała wypowiedź. Spokojna, rzetelna, pełna faktów historycznych, pozbawiona emocjonalnego wrzasku. To lubię.

Mam jednak pytanie natury merytorycznej. Mogę poprosić o źródła historii o młodym polskim małżeństwie przy drzewie i Polakach pieczonych żywcem podczas ukraińskich zabaw? Jestem tego bardzo ciekaw i chciałbym poczytać więcej.

ocenił(a) film na 9
andrzej_matowski0

Tutaj masz mnostwo "ciekawostek" : https://www.google.com/amp/s/wmeritum.pl/362-sposoby-upa-mordowanie-polakow/3333 1/amp

atotocoto

Dzięki za tę recenzję!

ocenił(a) film na 7
atotocoto

Bardzo dobra recenzja. Nie zgadzam się jednak, że brak w niej scen zapadających w pamięć i mrożących krew w żyłach. Choć historię Wołynia i opisy wymyślnych tortur znam od osoby z mojej rodziny, żyjącej tematem do końca swych dni. Uważam, że w filmie było tego wystarczająco. Inaczej dla wielu osób, w tym mnie, byłoby nie do obejrzenia.
Zgadzam się natomiast z zarzutem braku wiernego oddania struktur zbrodniczej organizacji i skali jej działania. Momentami też film jest chaotyczny i dla kogoś nieznającego dobrze historii, może być niezrozumiały. Np. walki, w których tuż po ślubie bierze udział Maciej. No i udźwiękowienie dialogów trochę kuleje.
Mimo to, dobry, wstrząsający i wartościowy film.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones