Mimo że bardzo lubię filmy Szulkina, do tego mam pewne pretensje.
Po pierwsze powstały w 1981 r. Ob. Raz jest właściwie szytą grubymi nićmi alegorią polityczną. Jej wzorcem, wbrew tytułowi i dedykacji był raczej Orwell i „1984”, niż Herbert George Welles i jego „Wojna światów”. Przeróżne polityczne aluzje, mimo że podnoszone do rangi metafory z perspektywy czasu wydają się nieco naiwne, a przede wszystkim mało aktualne.
Po drugie – rola Romana Wilhelmiego. Niektóre kreacje tego aktora podziwiam, ale w jego pozytywnych bohaterów o złożonej psychice po prostu nie wierzę. Taki Dyzma, taki Anioł – to były arcydzieła. Iron Idem w tym filmie, czy Jan w „Ćmie” to moim zdaniem obsadowe nieporozumienia.
Mimo to „Wojna światów” ciągle się broni. To przede wszystkim zasługa niesamowitych plastycznych pomysłów Szulkina. Wespół ze sprytnymi zdjęciami tworzą niezwykłą, ponurą atmosferę postindustrialnego miasta przyszłości (dotyczy to nie tylko tego filmu, ale też „Golema” i „Obi – oba. Koniec cywilizacji”). W wędrówkach szulkinowskich bohaterów po nocnych, wrogich metropoliach jest coś ze starych czarnych kryminałów, coś z „Blade Runnera”... Do tego na drodze Idema stają przedziwne indywidua, które tworzą galerię genialnych aktorskich epizodów. W „Wojnie światów” to przede wszystkim role Jerzego Stuhra i Marka Walczewskiego.
Dodam jeszcze, że przy pewnym wysiłku ze strony widza, można zapomnieć o politycznym kontekście tego filmu i podejść do niego jako do metaforycznego dramatu ludzkiej egzystencji. Poza tym nie sposób odmówić Szulkinowi trafnych, ponurych przeczuć, co do wszechobecności i agresji masmediów, które w czasie gdy powstawał film były jeszcze w sumie w powijakach...
Polecam więc zapoznanie się z niezwykle ciekawą twórczością Piotra Szulkina, chociażby jako alternatywę dla „Seksmisji” na polu rodzimego science-fiction. Może tylko nie koniecznie na przykładzie „Wojny światów”?...
Nie zgadzam się, żeby wymowa filmu stała się nieaktualna - wręcz przeciwnie, od jakiegoś czasu wydarzenia z filmu stają się coraz bardziej rzeczywiste. Rzekomo niezależny Iron Idem kreujący świadomość ludzi, karierowicze, no i co najważniejsze - osobnicy niskiego wzrostu :) sprawujący nad wszystkim kontrolę. No i jakże wymowny fragment - MARTIANS LOVE LAW.
Hmm... Dobre, dobre. Nie mogę się z tym nie zgodzić.
Jednocześnie mam wrażenie, że doskonale wiesz, o czym wcześniej pisałem...
Niestety, ciężko jest nawet mi się z tym nie zgodzić, co jest bardzo smutne. No ale może przesadzam z tym pesymizmem:)
"film obejrzalem z obowiazku krytyka f.
streep-1 klasa. dlatego 2 zamiast 1."
to jest skopiowana wypowiedź schiza. Prawda że śmieszna :) Ten baran uważa się za krytyka :)
taki TVN, ta stacja właśnie kreuje rzeczywistość a nie przekazuje i nie chodzi mi tu tylko o czysto polityczny aspekt, ale sam sposób przekazywania "faktów (nie chodzi mi o tytuł programu)". Strasznie sprytna manipulacja. Media to siła ogromna i o tym jest ten film. Teraz nie robi się takich filmów. Ile tam było "momentów", całość jako film troszkę się rozmywa ale w pamięci głęboko zostają szczegóły i poszczególne sceny. Scena seksu w windzie, epizod Gajosa, spotkanie w cztery oczy z marsjaninem, itd
Nie wydaje mi się, żeby owe polityczne aluzje z czasem przestały się bronić. Wręcz przeciwnie. Los Irona Idema to alegoria tego co stało się później (po 1989) z niejednym. Wywrócenie wszystkiego do góry nogami, najwięksi opozycjoniści załatwieni na cacy, przerobieni na zdrajców, gra teczkami etc...
racja, że Wilhelmi pasuje tylko do czarnych charakterów. Jakoś tak się dzieje, że brzydki zły charakter jest tajemniczy i pociągający, a postać brzydka i dobra, jest z jakiegoś powodu bardzo odpychająca w odbiorze.
Trzeba pamiętać, że w roku 1983, w rok po zakończeniu stanu wojennego film musiał przejść przez łapy cenzury, dlatego pewne odpychanie tematyki politycznej jest oczywiste (Wojną Światów chociażby czy umieszczenia akcji w kraju zachodnim).
Z drugiej strony i tak jestem pod wrażeniem tego, że film wyszedł - w żywe oczy wali krytyką ustroju.
Co do formy, to niestety bardzo słaba, nawet biorąc możliwości polskiego kina w latach 80. Psuje to widzowi zabawę i rozprasza. Po raz kolejny wpada żałować, że pan Szulkin nie miał do swojej dyspozycji większych środków.
Treść za to jest świetna, a miejscami wręcz na wskroś współczesna.
Niektóre cytaty żywcem można by przenieść do naszych czasów i rzucić w twarz adresatom (tekst o telewizji gościa w noclegowni czy komunikat o oddawaniu krwi, też z noclegowni).
Mamy tu rzeszę wspaniałych polskich aktorów, niestety moim zdaniem nie spisali się jakoś fenomenalnie. Tylko Roman Wilhelmi robi wrażenie a jego Iron Idem to postać z pewnością godna zapamiętania.
Najważniejsze, że treść Wojny Światów w reżyserii Szulkina wciąż jest aktualna, choć niełatwa w odbiorze.
7+/10
Właśnie forma jest nader zadowalająca; oczywiście nie chodzi mi o efekty specjalne, tylko o ciekawie zrealizowane metafory - w rodzaju sceny z konfesjonałem czy ze zdziczałą kobietą-psem.
Jeśli chodzi o stronę wizualną, to dla mnie jest słaba. "Golem" tego samego reżysera jest artystyczny i bardzo ciekawie zrealizowany, natomiast w Wojnie Światów jak dla mnie tylko treść i przekaz są udane.
Dlatego właśnie mówię, że nie chodzi mi o efekty specjalne - które faktycznie nie zachwycają - tylko o ciekawe pomysły na sceny.
...ani jednego Amanita muscaria nie znalazłem w tym roku. Przepraszam, ale muszę się wyżalić, bom wściekły.
Deszcze były i w lipcu, i w sierpniu... a Czerwonych ni śladu. Ale może faktycznie trochę się pospieszyłem, wszak właściwy sezon zaczyna się bodaj właśnie we wrześniu - czy nie?
Tak czy inaczej - nie zajmuję, wdzięcznym za słowa pociechy, załączam pozdrowienia... i oczywiście - życzenia owocnych zbiorów. ;>
"film obejrzalem z obowiazku krytyka f.
streep-1 klasa. dlatego 2 zamiast 1."
to jest skopiowana wypowiedź schiza. Prawda że śmieszna :) Ten baran uważa się za krytyka :)