Czy ktoś może mi wyjaśnić na czym polegała "metoda dziesiątego", o której mówił typ w
Jerozolimie? Nie ukrywam, że jak nie miałam czasu na zastanowienie się, to nie udało mi się
tego chyba do końca dobrze zrozumieć.
Jeśli 9 osób jest tego samego zdania to 10-ty musi twierdzić całkowicie inaczej nawet jeśli wydaje się to absurdalne.
Okej, to rozumiem, ale jak to się ma do sytuacji w filmie? Kim jest pozostałych 9 osób? Zwykłymi obywatelami, czy ludźmi, którzy mają władzę? W mieście są tysiące ludzi, raczej nietrudno o 9 tego samego zdania i przecież ZAWSZE będzie ten 10, który będzie miał inne zdanie. Nie, sory, nie rozumiem, będę wdzięczna jak ktoś mi to wytłumaczy dokładniej.
Mało prawdopodobne, ale chodziło o to - w telegraficzny skrócie, że teoria spiskowa powinna być sprawdzana. Macierewicz w tym filmie przecież był - samolot, wybuch i koszenie drzew ;)
Spróbuję jak najprościej wytłumaczyć, mam nadzieję, że Cię to nie urazi.
Te dziesięć osób jest tak naprawdę umowną liczbą. Równie dobrze mogło to być 15 albo 20 ludzi. Oczywiście nie były to przypadkowe osoby z ulicy. Z filmu wiadomo, że ten Żyd był wysoko postawionym członkiem Mossadu, czyli wywiadu Izraela. Wywiad tego kraju, jak każdy inny, przejmuje różne informacje i stara się je analizować. Informacje są różne - nawet najbardziej nieprawdopodobne - jak ta o tym, że ktoś widział UFO.
Wywiad zbiera każdą informację. I później takie informacje są poddawane ocenie.
Następnie zbierają się na zebraniu wysoko postawieni ludzie (członkowie rządu, oficerowie wywiadu, jakieś ważne osobistości, profesorowie itp.) i stwierdzają czy taka informacja jest warta reakcji, czy w ogóle jest prawdziwa.
Dostali informacje o żywych trupach w Indiach/Korei i wszyscy, na takim zebraniu, wypowiedzieli się, że to jakaś bajka, że racjonalnie rzecz biorąc to niemożliwe i nie ma się czego obawiać. I tak stwierdzał każdy na tym spotkaniu. Aż przyszła pora aby wypowiedział się na końcu ostatni z zebranych (nasz bohater). I zgodnie z tą zasadą "10", bez względu na to jakie miał zdanie na ten temat, musiał wyrazić opinię inną niż pozostali. Nawet jeśli sam twierdził, że żywe trupy to jakiś mit, bzdura itp., to zgodnie z zasadą musiał się temu sprzeciwić i odegrać rolę diabła - czyli bronić idiotycznej hipotezy o tym, że żywe trupy istnieją. I to właśnie dzięki tej zasadzie udało się stworzyć mur, bo ten jeden się sprzeciwił i dobrze obronił hipotezę o zombi.
Mam nadzieję, że Ci to trochę rozjaśniło sytuację.
Długo ten mur im nie pomógł, wpuścili muzułmanów, narobili szumu i zwabili zombie i cały naród wybrany poszedł się j....ć :). Co zabawniejsze to chyba jedyny film gdzie ktoś wpadł na pomysł że żydzi sami sobie wybudują getto na skalę miasta/pństwa :).
To jest właśnie największy zarzut do całego filmu wg mnie. Żydzi byli na tyle sprytni żeby stworzyć mur i przewidzieć co się stanie, a nie odkryli, że zombiaki reagują na hałas, że nie atakują chorych... Wg mnie to duże niedopatrzenie w scenariuszu. W końcu jak się ma tak doskonały wywiad, który przechwytuje tak nieprawdopodobne informacje, to jakim cudem nie skojarzyli prostych faktów, które skojarzył jakiś tam facet z ONZ na podstawie kilku dni obcowania z zombie?
Hmm... oni po prostu nie wiedzieli, że jest za głośno. Przecież sam Pitt w pewnej chwili powiedział, że "jest za głośno!"
Oni może nie wiedzieli, może uważali, że takie dźwięki nie są w stanie zwabić zombie. Nie można powiedzieć, że o tym nie wiedzieli, bo nigdzie nie zostało to jasno w filmie wyjaśnione.