Nie ma co oczekiwać od tego filmu jakiś niezwykłych przeżyć. Nie jest on nawet nazbyt zabawny. Ogląda się go z przyjemnością, jaką dają lekkie, proste historyjki. Pomysł jest całkiem ciekawy. Realizacja też nie najgorsza. Przyznać muszę, że Townsenda trudno mi było sobie wyobrazić w roli amanta. Jako Adam sprawuje się całkiem nieźle. Jego partnerki są urocze i swoje etykietki trzech obrazów kobiecości noszą z gracją i bez nadmiernej afektacji. Wszystko to składa się na danie lekkostrawne, ale nie wykwintne. Pamiętać o nim nie ma po co, jednak robić sobie wyrzuty, że się film widziało również.