Zly Porucznik
Jako wielki fan Keitela i jego kreacji bylem bardzo przeciwny remakowi Herzoga, w którymś temacie dalem temu wyraz nawet. Nie dość, że Cage Nickolas występuje wspólnie z Xzibitem to jeszcze ten cholerny zwiastun pokazal mi coś do bólu przeciętnego. Szajs krótko mówiąc. Dodam jeszcze, że gdzieś tam w glowie kolatalo mi się stwierdzenie, że Herzog się skończyl, jego Grizzli Man mnie wcale nie przekonal, no bo fakt, że Herzog od lat podróżuje po świecie i kręci jego osobliwości, do tego już nas dawno przyzwyczail. Kulturkowi to nie wystarczy, no ale wróćmy do konkretów.
Zaskoczony mile muszę napisać, że Porucznik Herzoga nie jest remakiem Ferrary w pelnym tego slowa znaczeniu, a jedynie interpretacją i to dosyć luźną samej postaci. Herzog w wywiadzie mówil prawdę (a ja mu nie uwierzylem): To jak wykorzystanie trademarku, Herzog kupil sobie po prostu pewne cechy i to wsio. Irytowal mnie ten tytul i bezczelność Herzoga, kojarzylo mi się to z "Antychrystową" reklamą Von Triera w Cannes.
Ale wróćmy do filmu, Herzog to reżyser który odważyl się wyprodukować film, który można nazwać "europejskim Pulp Fiction". Ale bez kokieterii, bez artystycznego szpanu.Jest tutaj trochę tego szaleństwa i to cieszy, znak, że Werner ma jaja. Czasami brakowalo mi tam tak wielu rzeczy, po prostu Porucznik powinien mieć tą zajebistość;) a okazal się dzielem stonowanym, delikatnym i subtelnym. Herzog niczym Tarantino odgrzebal gdzieś gwiazdy którejś tam kategorii-Vala Kilmera, wsadzil Xzibita z Pimp my ride i skończonego Nicka Cage'a, który zaczesuje wloski niczym Vincent Vega z PP (to trochę zbyt doslowne puszczanie oczka,dla mnie akurat minus).
Ale niech ktoś nie myśli, że estetyka Porucznika to tarantinowska postmoderna, nic z tych rzeczy. To w gruncie rzeczy dramat, pewna historia, luźne nawiązania do pierwowzoru, scena jak Cage szuka towaru u zatrzymanej pary, ta scena może trochę konkurować z waleniem Keitelowskiego ptaka na ulicy.Także snuje się po ulicy, raz kulejąc, a raz mniej, jest w tym "kulawym" aktorstwie pewien urok:) Nasz bohater oczywiście jest ćpunem, nalogowym graczem i też przechodzi przemianę, może mniej mistyczną, ale prztyczek w nos dla tych, którzy dokonują szybkiego porównania z filmem Ferrary, nasz bohater trochę inaczej angażuje się w sprawę pewnego wielokrotnego morderstwa.
Ale o ile w filmie AF mamy do czynienia z czymś w rodzaju odkupienia, tutaj Herzog posluguje się wręcz serialową konwencja, w jednym momencie wszystko staje się proste i ladne, by na zakończenie filmu znowu zaskoczyć.
Tak mi w którymś momencie przyszlo do glowy, że bohater Porucznika trochę wpada w konwencję postaci Sama Spade'a. To taka protoikona tych wszystkich policjantów, cyników, model, który odcisnąl swoje piętno na amerykańskim kinie sensacyjnym, no ale...
Podsumowując, film Herzoga jest filmem który zostal troszeczkę zepsuty:( Werner idąc konsekwentnie przez fabulę trochę za często wypadal z gatunkowości, i tutaj kolejny zarzut. Z jednej strony jest to kino autorskie Wernera H. z drugiej zabawa z widzem, który gubi się już zupelnie, a przecież tak niewiele potrzeba.Przydaloby się trochę więcej orleańskiego brudu , jazzu, chcialbym zobaczyć dla odmiany jakiegoś ćpuna, a tutaj jest to podane tylko dla tego, kto ma oczy i uszy otwarte. Kamera obserwuje caly czas Cage'a, otrzymujemy sztampowe ujęcia niczym z seriali Dempsey i Meckpice na tropie, co akurat nie przeszkadza, ale można byloby trochę pojechać Cassavetessem. Oglądany niedawno przeze mnie Pusher móglby się pochwalić,(tam mlody reżyser wyssal z precyzją esencję tego gatunku) zatem ten film nie trafi do zbyt szerokiej fali publiczności. Będzie on odebrany albo jako nudny, albo jako nie Herzogowy. Fani Stroszka i Kaspara Hausera mogą poczuć się rozczarowani, ja jednak uważam, że Herzog wciaż kocha robić filmy, nie laskocze swoich fanów kolejnym herzogowym dokumentem o dzieciach w samolotach latających nad niedźwiedziami, tylko tworzy kino czyste, gatunkowe, nietuzinkowe,, nieszablonowe, autorskie i niewybitne, ale mimo to piękne. I bardzo kurwa dobrze.
7/10