Prawdę powiedziawszy nie ciągnęło mnie do kina na ten film. Zwiastun nie zrobił na mnie większego wrażenia, a historia dwóch
gości, którzy muszą przemierzyć całe Stany by jeden z nich mógł zdążyć na czas do Los Angeles, bo jego żona wkrótce zacznie
rodzić, nie wydawała mi sie na tyle interesująca i potencjalnie zabawna, by oglądać ją na srebrnym ekranie. Również niezbyt
optymistyczne oceny zza Oceanem - zaledwie 39% na Rotten Tomatoes - nie nastrajały pozytywnie. Poza tym w przeciwieństwie
do Amerykanów i sporej liczby widzów w Polsce, nie oszalałem na punkcie poprzedniego filmu Todda Phillipsa czyli „Kac
Vegas”, a ponieważ myślałem, że film ten będzie utrzymany w podobnym klimacie, co właśnie "The Hangover" nie spieszno mi
było do kina. Ale skoro akurat nadarzyła sie okazja pójścia do multikina za promocyjne 11 złotych (więcej takich akcji proszę!)
pomyślałem, czemu nie, tym bardziej ze polskie recenzje były całkiem optymistyczne (szczególnie Michała Broniszewskiego z
Filmówki). I cieszę sie bardzo, że się wybrałem, bo jak dla mnie "Zanim odejdą wody" są lepszą, zdecydowanie śmieszniejszą
ale jednocześnie bardziej poważną komedią, niż wspomniany wcześniej "Kac Vegas".
"Zanim odejdą wody" to komedia, która wielokrotnie leci mocno po bandzie, prezentując humor różnego rodzaju, słowny,
sytuacyjny, nie zawsze najwyższych lotów ale co najważniejsze taki, dzięki któremu śmiejemy się często na całe gardło, prawie że
do łez. Chwilami jest całkiem wulgarna ale co najciekawsze nawet gdy twórcy prezentują nam żarty poniżej pasa, ogląda się je
bez większego zażenowania, nie wstydząc się za głupotę twórców, jak to czasem zdarza się przy amerykańskich komediach,
które schodzą zdecydowanie poniżej pewnego, nawet minimalnego poziomu przyzwoitości czy dobrego smaku. Tutaj żarty te
wychodzą o dziwo bardzo zręcznie, nie nachalnie, po prostu śmieszą niesamowicie mocno i na pewno zostaną na długo w
pamięci, bo niektóre są naprawdę genialne. "Zanim odejdą wody" są świetną komedią drogi, której zabawność polega na tym,
że przez prawie dwie godziny możemy obserwować dwóch gości dobranych z przypadku i ich niezwykłe przygody jakie przytrafiają
im się po drodze do Los Angeles. Mają oni bowiem (szczególnie jeden z nich) niezwykłą zdolność do wplątywania się w kolejne
coraz to bardziej niebezpieczne i absurdalne tarapaty. Chwilami są one nawet trochę za bardzo przesadzone - jak chociażby
ucieczka spod granicy Meksyku, czy zabawa z bronią - ale można przymknąć na nie oko, bo co najważniejsze śmieszą i to bardzo.
Takie nagromadzenie tylu ekstremalnych przygód jakie spotykają bohaterów - efektowny wypadek samochody, który można było
zobaczyć w zwiastunie, to wierzchołek góry lodowej jaka ich dopiero czeka - jest pewnie wynikiem tego, że za skrypt do tej
produkcji było odpowiedzialnych aż czterech scenarzystów, w tym sam reżyser. Gdy przy napisach początkowych zobaczyłem aż
tyle nazwisk miałem obawy, że wyjdzie z tego nieskładna papka, bo jest prawie regułą, że im więcej scenarzystów do jednego
filmu, tym staje się on mniej składny i przypomina zlepek oddzielnych scen, nijak nie układających się w jakąkolwiek całość.
Całe szczęście tym razem się tak nie stało i obraz Phillipsa ogląda się jak normalną komedię, a nie połączenie oddzielnych
skeczy. Każdy z piszących z pewnością dorzucił coś od siebie, stąd tyle niezwykłych wydarzeń, ale dzięki temu nie ma w "Zanim
odejdą wody" ani chwili na nudę. Ponadto, tak jak w "Kac Vegas" brakowało mi jakiegoś nieskrępowanego szaleństwa,
nieprzewidywalnego wariactwa, tak tu jest go aż nadto, a to co przytrafia się bohaterom przechodzi wszelkie pojęcie. Co ciekawe
obok tych wariackich przygód znalazło się w tej produkcji również miejsce na kilka spokojniejszych momentów. Bo w gruncie
rzeczy "Zanim odejdą wody" to wcale nie głupi film mówiący o rodzącej się przyjaźni, o akceptacji samego siebie, żegnaniu się z
bliskimi, o spełnianiu siebie w swoich jak i obcych oczach, a także o realizacji swoich marzeń.
"Due Date" to film który przede wszystkim opiera się na występie dwóch głównych aktorów - Roberta Downey Jr. i Zacha
Galifianakisa. Z pewnością gdyby nie oni, nie byłby on nawet w połowie tak udany. Pozostałe postaci takie jak żona głównego
bohatera, jego teściowa lub przyjaciel pojawiają się tylko na chwilę, w tle. Są tylko małym dodatkiem do całości, uzupełnieniem
tej opowieści, bo cały ciężar tej komedii spoczywa na barkach tych dwóch facetów, których śledzimy od pierwszych do ostatnich
minut seansu. Obaj świetnie poradzili sobie ze swoimi rolami. Downey Jr. gra tutaj (co mnie trochę zaskoczyło) wcale nie taką
pozytywną i miłą postać. Jego bohater to facet pewny siebie, który ma niemałe problemy z nerwami, bywa chamski, arogancki i
potrafi nieźle nawrzucać gdy się konkretnie zdenerwuje. Bohater Galifianakisa to natomiast strasznie dziwny choć poczciwy i
dobry typ, który pochodzi z trochę innej planety, który marzy o karierze aktorskiej i dlatego jedzie do Hollywood by spełnić swój
wielki sen. I tak jak nie byłem (chyba jako jedyny) zachwycony występem Galifianakisa w "Kac Vegas", tak uważam, że tutaj dał
popis swoich zdolności aktorskich i trudno powiedzieć który z panów wypadł w tym małym pojedynku lepiej. Naprawdę świetna
komedia, wybierzcie się bo warto.
8/10