... czyli nietypowe kino jak na Aronofskiego. I cieszę się z tego ;)
Film opowiada historię wrestlera Randy'ego, który niegdyś sławny zszedł na drugi plan. Starszy, musi dorabiać w markecie jako sprzedawca, jest samotny, a nagle dostaje jeszcze zawału. Po zawale kończy karierę, stara się związać z Pam striptizerką, nawiązać ponowny kontakt z córką. Proste? Owszem, ale nawet takie filmy trzeba umieć kręcić, żeby nie wyszła z tego banalna bajeczka dla dorosłych :P Film ma świetny klimat (niesamowicie smutny), oraz kapitalnego Mickeya Rourke, który z tej produkcji robi coś więcej niż zwykły film. Pisałem, że DiCaprio jest moim faworytem do Oscara w tym roku? Jestem zmuszony zmienić zdanie, gdyż Rourke zagrał chyba rolę życia. Myślałem, że z tej kreacji wyjdzie mała kopia Rocky'ego, ale jakże się pomyliłem. Są takie momenty w którym nie wiadomo czy Randy to postać fikcyjna czy autentyczna. Nie wyobrażam sobie ani w fizycznej formie ani aktorskiej kogoś innego na miejsce Mickeya. A pomyśleć, że reżyser chciał obsadzić w tej roli Nicholasa Cage'a ...
Świetna była również Marisa Tomei, ale na nominacji raczej powinno się skończyć.
Aronofsky po ciężkich "Pi", "Requiem dla Snu" czy "Źródło" nakręcił spokojniejszy film. I chwała mu na to, bo udowadnia, że jest utalentowany i wszechstronny. I wydaje mi się, że dlatego teraz kręci "Robocop" :) Dla kasy z pewnością też, ale chce dalej udowadniać, że nie jedzie na jedno kopyto.
Film raczej nie jest na Oscara, ale to przyjemna historia, w którą widz angażuje się całkowicie :) Ode mnie ma 8/10.